Dzisiejsza Ewangelia przytacza ostatnie, najważniejsze słowa Jezusa, które miały przygotować uczniów na wydarzenia Wielkiego Tygodnia.
Jezus zdawał sobie sprawę z trudności, cierpienia i śmierci, jaka Go czekała, ale widział też nadzieję i chwałę, jaką Bóg otoczy Jego dzieło. Nie chodzi tu o próżną chwałę i sławę, jaką znamy ze świata współczesnych mediów, lecz o najwyższą wartość, uznanie i przyjęcie tego wszystkiego, co miał uczynić Jezus. Pewnie za mało zdajemy sobie sprawę z działania Boga wobec nas i dlatego też nie potrafimy Bogu dziękować ani Go uwielbiać, ani korzystać z Jego darów. Całą swoją energię i podziw kierujemy na ludzkie dokonania, jakże często próżne i fałszywe. Jezus chce przywrócić właściwą perspektywę i hierarchię wartości różnych dzieł, chce pokazać, co naprawdę się liczy w życiu i co ma wartość nieprzemijającą.
W swoich proroczych słowach Jezus obwieszcza bliskie wypełnienie dzieła zbawienia, które wypełni się na krzyżu przez straszliwą mękę i haniebną śmierć w całkowitym opuszczeniu. I dlatego Jezus uprzedzając zgorszenie i zwątpienie swoich uczniów i wielu, wielu innych, dodaje zaraz naukę o prawach życia, o kosztach i cenie, jaką trzeba płacić za każde dobro. Aby mogło się krzewić życie, potrzeba jakiegoś obumierania.
Dobrą ilustracją jest ziarno pszenicy. Aby zebrać plon, trzeba najpierw posiać ziarno, i to nie byle jakie, lecz najlepsze. Siew to bardzo trudna praca, i to wcale nie ze względów technicznych, lecz egzystencjalnych. Z jednym ziarenkiem nie ma problemu, bo pojedyncze i tak na nic się nie przyda, ale z całym workiem dorodnego ziarna to już nie jest takie proste. Przecież z tego ziarna za parę godzin mógłby już być chleb, a tak trzeba to ziarno stracić, potem czekać aż do lata, trudzić się przy żniwach i to jeszcze nie mając żadnych gwarancji, że nagle nie przyjdzie burza czy grad, który w ostatnim momencie zniweczy cały ten wysiłek. Niełatwo o cierpliwość, gdy na owoce trzeba długo czekać, a doraźnie widać tylko ofiarę, wyrzeczenia i trud. Sianie to w swej istocie prawdziwy dramat.
Podobnej wiary potrzeba chrześcijanom, aby potrafili z nadzieją zaakceptować śmierć Chrystusa, a także swoje własne obumieranie przez cierpienie, prześladowania, a może i męczeństwo. I może najtrudniejsze – bo rzeczywiste i najczęstsze jest to codzienne męczeństwo: bez przelewania krwi, ale z przelewaniem potu, łez, bezsilnym wyczekiwaniem ulgi, przyjmowaniem obelg i ciosów... Z Chrystusem można to wszystko znieść i wygrać prawdziwe życie.