Logo Przewdonik Katolicki

Spektakl dla całego świata i… trzech pracowników

Michał Bondyra
Fot.

31sierpnia 1939 roku, godzina dwudziesta. Na dworze ściemniało. Do radiostacji przez tzw. drzwi północne pod dowództwem SS-Sturmbannführera Alfreda Helmuta Naujocksa wpada siedmiu esesmanów przebranych za powstańców śląskich. Forsują szklane, opatrzone jednym zaledwie zamkiem drzwi, który otworzyć można było zwykłym gwoździem ...









31sierpnia 1939 roku, godzina dwudziesta. Na dworze ściemniało. Do radiostacji przez tzw. drzwi północne pod dowództwem SS-Sturmbannführera Alfreda Helmuta Naujocksa wpada siedmiu esesmanów przebranych za powstańców śląskich. Forsują szklane, opatrzone jednym zaledwie zamkiem drzwi, który otworzyć można było zwykłym gwoździem – tak początek prowokacji opisuje Andrzej Jarczewski, klucznik radiostacji. Akcja rozpoczyna się na umówione hasło z Berlina: „Grossmutter gestorben” (dosłownie: „babcia zmarła”). Wszystko dzieje się bardzo szybko. – Esesmani aresztują trzech członków niemieckiej załogi, zamykają ich w piwnicy, chcą nadać komunikat i... tu zaczynają się problemy... – mówi Jarczewski. – Okazuje się bowiem, że nie ma mikrofonów, by go nadać. Jeden z napastników bronią przystawioną do skroni wymusza wydanie jedynego mikrofonu... mikrofonu burzowego, przez który pada słynne dziewięć słów: „Uwaga! Tu Gliwice. Rozgłośnia znajduje się w rękach polskich...”, po czym następuje cisza w eterze – relacjonuje przebieg akcji. Co się stało, do dziś pozostanie tajemnicą. – Może ktoś przez przypadek wyłączył przycisk „Antenne aus” na konsolecie albo wyłączył mikrofon, a może po prostu zepsuła się radiostacja – dywaguje dziś Jarczewski.


 Propaganda najlepsza na... bubel

 Nieudaną prowokację od kompletnej kompromitacji dwie godziny później stara się ratować radio Berlin, nadając m.in., że: „...Polscy powstańcy określili siebie przez mikrofon jako «Polska Radiostacja Gliwice» i przemawiali w imieniu «polskiego oddziału powstańców górnośląskich». Oświadczyli, że miasto i radiostacja Gliwice znajdują się w rękach polskich. Państwo niemieckie obrzucali ordynarnymi wyzwiskami, mówiono o polskim Wrocławiu i o polskim Gdańsku. Wezwanie było podpisane przez «komendanta polskiego oddziału ochotniczego», dodając przy tym, że za powstańcami, którzy idą teraz na Wrocław, idzie polskie wojsko”. Dlaczego tak zależało Niemcom na tej prowokacji? – By zapewnić sobie alibi – mówi Jarczewski i dodaje, że kilka dni wcześniej podpisano umowy o nieagresji między Niemcami a ZSRR oraz w odpowiedzi między Wielką Brytanią, Francją i Polską. Na mocy tajnych zapisów pierwszy traktat zakładał podzielenie Polski między Niemcy a ZSRR, drugi, że w wypadku napaści na Polskę, Anglicy i Francuzi wypowiedzą wojnę Niemcom, ale w wypadku napaści Polski na Niemców Anglicy i Francuzi zachowają neutralność. – Hitlerowi chodziło o pretekst do wejścia do Polski, przy jednoczesnym spokoju na granicy zachodniej – wyjaśnia, dodając: – To był spektakl dla całego świata: Anglii, Francji i innych państw, ale i dla tych trzech pracowników, dla których bezpieczniej było, by o niczym nie wiedzieli. Hitler chciał zatem realizować swój Blitzkrieg na jednym froncie, zapewniając sobie przy tym niezbędny do tego czas.


Żywa konserwa z czarnej listy


 Ofiarą prowokacji, ale nie – jak podaje wielu – pierwszą ofiarą wojny, był Franciszek Honiok, powstaniec śląski. – Człowiek ten został wybrany przypadkowo, ale z nieprzypadkowej, wąskiej czarnej listy największych wrogów Niemców – wyjaśnia mój rozmówca. Dlaczego? Jak mówi Andrzej Jarczewski, poprzez swoją przeszłość powstańczą, ale i to, że wracając po III powstaniu śląskim na swoją gliwicką ziemię dostał od władz przykaz, by wyjechał do Polski. Ten jednak tego nie zrobił, odwołując się do Ligi Narodów, w której wygrał z państwem niemieckim. Osiedlił się więc legalnie w 1925 roku. Niemiecka zemsta przyszła 14 lat później. Wybór na Honioka padł jednak w ostatniej chwili. – Złożyło się na to kilka spraw. Po pierwsze, w pierwotnych komunikatach w akcji mieli brać udział esesmani przebrani za polskich żołnierzy w mundurach, a mierzący 155 centymetrów Honiok, do tego kulejący, nijak miał się do obrazu żołnierza i to jeszcze do zadań specjalnych – rozpoczyna wyjaśnienia Jarczewski, podkreślając, że Honioka wybrano dopiero, gdy Naujocks przekonał szefa gestapo Müllera do wersji z powstańcami w cywilnych ubraniach. – Poza tym gliwicka prowokacja miała mieć miejsce na kilka godzin przed wkroczeniem do Polski, którego data ważyła się do samego końca – stwierdza. W związku z tym zrobiono z Honioka tzw. konserwę. – Trzeba być wyjątkowym zbrodniarzem, by coś takiego wymyślić. Chodziło bowiem o świeżego trupa, czyli człowieka, którego porwie się na kilka godzin przed akcją, odurzy narkotykami, by strzałem w głowę zabić go w konkretnym miejscu i czasie – tłumaczy klucznik. Tak też faktycznie było. Byłego powstańca śląskiego zastrzelono przy tylnych, szklanych drzwiach radiostacji. Niemalże natychmiast przybył fotograf, by udokumentować zdarzenie. – Traf chciał, że zdjęcie zrobił na tle drzwi, co nie spodobało się w Berlinie. Dlatego, by poprawić prowokację, dzień później, kiedy trwała już II wojna światowa, do głównego pomieszczenia radiostacji przywieziono kolejne dwie „konserwy”, a fotograf poprawił to, co zepsuł jego poprzednik i zrobił zdjęcia na tle nadajnika – zdradza nieznane kulisy Jarczewski.


Miało być alibi, jest wstydliwa karta


 Zresztą mitów i przekłamań dotyczących prowokacji gliwickiej było znacznie więcej. A na uwagę zasługują co najmniej dwa. – Pierwszym z nich jest to, że gliwicki incydent był pretekstem do wybuchu II wojny światowej. To kompletna niedorzeczność, bo przecież tę akcję zorganizowano po to, by do wojny na skalę światową nie dopuścić, by zapewnić sobie alibi do wojny tylko z Polską – tłumaczy Andrzej Jarczewski. Drugi mit dotyczy mundurów. – Mundury to fikcja literacka i filmowa, o tyle niebezpieczna, że prokuruje cały ciąg dalszych zdarzeń fałszujący całą historię – wyjaśnia. Naocznym świadkiem wydarzeń z dnia poprzedzającego wybuch wojny, nienaruszonym przez żadną propagandę, jest do dziś największa na świecie, zbudowana z drewna modrzewiowego i licząca sobie 111 metrów wieża. Wieża, którą do celów propagandowych starano się wykorzystać jeszcze tylko raz, w latach pięćdziesiątych, jako zagłuszarkę m.in. Radia Wolna Europa. O samej prowokacji obok wieży, budynków i znajdujących się wewnątrz urządzeń przypomina też zamieszczona pod wieżą tablica: „Pamiętając o przeszłości, z myślą o przyszłości”. Tablica, na której nikt nie składa kwiatów, a odwiedzającym radiostację Niemcom przypomina jedną z wielu wstydliwych kart ich historii.






Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki