Logo Przewdonik Katolicki

Sto głosów do szczęścia

Łukasz Kaźmierczak
Fot.

ZKonradem Szymańskim, posłem PiS do Parlamentu Europejskiego, członkiem Grupy Unii na rzecz Europy Narodów, rozmawia Łukasz Kaźmierczak. Gwoli formalności na początek muszę Pana przepytać na okoliczność Pańskiego stosunku do Unii Europejskiej... Jestem zwolennikiem integracji europejskiej omocno konserwatywnych poglądach zarówno na integrację,...

Z Konradem Szymańskim, posłem PiS do Parlamentu Europejskiego, członkiem Grupy Unii na rzecz Europy Narodów, rozmawia Łukasz Kaźmierczak.


Gwoli formalności na początek muszę Pana przepytać „na okoliczność” Pańskiego stosunku do Unii Europejskiej...

– Jestem zwolennikiem integracji europejskiej o mocno konserwatywnych poglądach zarówno na integrację, jak i na Europę. Ten konserwatyzm sprawia, że poziom sporu z Europą jest w moim przypadku, jak na zwolennika integracji, dość duży.



Powiedział Pan „sporu”?

– Powiedzmy, że jest to spór w rodzinie, niekiedy bywa on burzliwy, ale cały czas uznaję go za spór wewnętrzny. Ale nie zawsze tak było. Mój sceptyczny stosunek do instytucji i integracji europejskiej zmienił się dopiero około 2002 roku. Brałem wtedy udział w pracach związanych ze Zgromadzeniem Parlamentarnym Rady Europy i tam ku mojemu zaskoczeniu spotkałem bardzo wielu ludzi o podobnych poglądach. Właśnie oni uświadomili mi, że Polska ze swoimi nawet najbardziej konserwatywnymi czy chrześcijańskimi wyborami na dłuższą metę sama się w Europie nie ostanie. Jeżeli bowiem całe otoczenie Polski, cały jej naturalny kontekst – kulturowy, polityczny, społeczny – będzie zmierzał w przeciwnym kierunku, to prędzej czy później ta nasza fosa i mury obronne i tak w końcu zostaną przełamane.



I w ten sposób eurosceptyk przeistoczył się w eurorealistę...


– Oczywiście z czysto narodowego punktu widzenia możemy uznać, że nie obchodzi nas to, co się dzieje poza Polską, ale z perspektywy chrześcijańskiej taka optyka jest nie do zaakceptowania. W dzisiejszej Europie – abstrahuję tutaj od Unii Europejskiej, bo ona jest tylko fragmentem, który jedynie przenosi impulsy, osadzone o wiele głębiej w życiu społecznym Starego Kontynentu – dokonuje się pewien fundamentalny spór cywilizacyjny i Polacy powinni brać w nim udział w większym niż dotychczas stopniu. Tego wymaga chrześcijańska solidarność. Tym bardziej że wielu zachodnich konserwatystów bardzo liczy na naszą pomoc.



Pytanie tylko, czy mówiąc o konserwatyzmie albo chadecji, rozumiemy te pojęcia tak samo, jak zachodni politycy. Współczesny belgijski chadek podnosi rękę za eutanazją, a w ramach prawicowej hiszpańskiej Partii Ludowej oficjalnie działa platforma homoseksualna...


– Niestety, powszechna laicyzacja dotknęła również niektóre chrześcijańskie nurty polityczne. Nieprzypadkowo walońska chadecja parę lat temu zmieniła przymiotnik „chrześcijański” na „humanistyczny”. To jest niestety bardzo trafna zmiana, ponieważ ta partia od dawna nie miała już nic wspólnego z chrześcijaństwem.

Wielu moich znajomych zazdrości polskim politykom tego, że mogą oni otwarcie głosić swoje poglądy na kwestie porządku społecznego. Na Zachodzie trzeba być pod tym względem znacznie ostrożniejszym, ponieważ tamtejsze zlaicyzowane społeczeństwa traktują chrześcijaństwo w sposób bardzo wybiórczy. Mimo to w Parlamencie Europejskim zasiada całkiem spore grono osób, mających wyraziste poglądy chrześcijańsko-konserwatywne.


Ilu jest dziś takich „krzyżowców”?

– Mam na myśli przynajmniej 150 parlamentarzystów o mocnej formacji ideowej, plus ok. 300 osób nieco mniej spójnych, ale wciąż głosujących razem z nami. A zatem w europarlamencie nie ma mowy o jakiejś wielkiej przewadze obozu lewicowo-liberalnego. Jeżeli zaś chodzi o głosowania dotyczące kwestii społecznych i obyczajowych, to gdybyśmy mieli tylko sto głosów więcej, to bylibyśmy w stanie je wygrywać.



Ale na to się na razie nie zanosi. Przynajmniej tak długo, jak długo „rząd dusz” należy w Europie do „postępowej” większości…

– Spór o kształt kulturowy Europy toczy się najpierw na gruncie społecznym, a dopiero potem na arenie politycznej. W Stanach Zjednoczonych taka zmiana się udała. Przełom nastąpił tam po roku 1980, wraz z dojściem do władzy Ronalda Reagana. To był moment, kiedy chrześcijanie weszli na scenę publiczną i rozepchnęli się na tyle mocno, że partia republikańska w bardzo dużym stopniu zaczęła reprezentować ich poglądy. I chociaż dzisiaj ten alians różnych prawicowych nurtów trochę się rozszczelnił, to tamtejsza chrześcijańska prawica nadal jest niezwykle wpływowa i potężna. Ale udało się to osiągnąć jedynie dzięki współdziałaniu całego amerykańskiego społeczeństwa, od dołu po samą górę.

Wierzę, że Ameryka jest świetnym przykładem także dla naszej Europy.



Tylko czy zmiany obyczajowe na Starym Kontynencie nie poszły już za daleko?

– Jeżeli chcemy przetrwać, musimy zacząć szukać sposobu na wyhamowanie i odwrócenie tego niekorzystnego nurtu. Amerykański model nie jest idealny, ale to jedyny jak do tej pory przypadek skutecznego odwrócenia niektórych złych trendów liberalnych i przywrócenia obecności chrześcijaństwa w życiu społecznym w nowoczesnym świecie.

Myślę, że agresja europejskich środowisk lewicowo-liberalnych wobec Ameryki jest motywowana m.in. właśnie tym, że Stany Zjednoczone pokazują, iż możliwe jest funkcjonowanie dostatniego, nowoczesnego, liberalno-demokratycznego społeczeństwa, które jednocześnie zachowuje – przynajmniej w znacznej swojej części – pewne podstawowe konserwatywne wybory. I to doprowadza lewicowców do białej gorączki.



Czy po prawie czterech latach pobytu w Strasburgu i Brukseli wyrobił Pan sobie określony pogląd na funkcjonowanie Parlamentu Europejskiego?

– Podziały w europarlamencie idą nierzadko w poprzek podziałów narodowych czy politycznych, co oznacza konieczność budowania skomplikowanych koalicji wokół często najprostszych spraw. To jednak normalna praktyka, typowa dla całego międzynarodowego parlamentaryzmu.

Natomiast sporym zaskoczeniem jest dla mnie waga, jaką Parlament Europejski przywiązuje do swojej pozycji instytucjonalnej. Europarlament w najwyższym stopniu przejmuje się więc tym, ile ma kompetencji w konkretnych dziedzinach, niekoniecznie zaś, jak te kompetencje są wykorzystywane. W tym sensie bardzo często reprezentuje siebie jako instytucję w sporach z Komisją Europejską, z Radą Unii Europejskiej czy z państwami członkowskimi, a nie wyborców, którzy przecież oddają swój głos na konkretnego kandydata i jego poglądy. Finał tego procesu jest zaś taki, że znakomita część decyzji europarlamentu dotyczy obrony własnej pozycji instytucjonalnej.



A jak to wygląda w rozbiciu na poszczególne frakcje parlamentarne, mam tu na myśli przede wszystkim Pańskie ugrupowanie?

– W Parlamencie Europejskim nie ma żadnej jednorodnej grupy politycznej, ponieważ aby stworzyć taką grupę, trzeba używać niezwykle ogólnych ram programowych. Mamy przecież w tym wypadku do czynienia z wielkim tyglem narodowościowym i tak np. chadek z północy Włoch będzie reprezentował zasadniczo odmienną wrażliwość niż chrześcijański demokrata z krajów Beneluksu.

Grupa Unii na rzecz Europy Narodów to formacja konserwatywna, która w większym stopniu niż inne ugrupowania podkreśla kwestie suwerenności poszczególnych państw. Ale nie jest to grupa antyeuropejska. Zależy nam jednak na wyraźnym rozgraniczeniu kompetencji parlamentu i państw członkowskich.



Rozumiem więc, że nie jest Pan specjalnym entuzjastą wizji unijnego superpaństwa? Tylko czy aby właśnie w takim kierunku nie zmierza Wspólnota Europejska?


– Unia nie idzie w żadnym kierunku. Wiadomo jedynie, czego chcą jej najbardziej głośne elity. One zmierzają oczywiście do federalizacji i wzmocnienia instytucji unijnych. I myślę, że jest to pochód w nieskończoność. Ale porażka traktatu konstytucyjnego pokazuje, że w Unii istnieją także coraz bardziej widoczne siły odśrodkowe.

Sądzę jednak, że w dającej się przewidzieć przyszłości nie wydarzy się nic przełomowego. Największą siłą Unii jest bowiem jej status quo. Co nie oznacza wcale, że jest to stan w pełni pożądany, bo pozostaje nadal cała masa nierozwiązanych problemów, np. określenie kompetencji, legitymizacja władzy czy demokratyczna kontrola. Traktat lizboński też tych problemów nie rozwiązuje, ale szczęśliwie nie wytwarza nowych. I to jest jedyny powód, dla którego można go przełknąć.

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki