Wyniki ostatnich wyborów parlamentarnych rozgrzały polityków do białości. Jednych zachwyciły, innych wręcz przeciwnie. Dla zwykłych obywateli naszego kraju, którzy nie mają osobistych ambicji politycznych, najbardziej wstrząsające powinno być jednak wspomnienie 42 dni kampanii wyborczej. Zamiast analizy programów politycznych i gospodarczych, znów mieliśmy przedwyborcze igrzyska.
Było i wesoło, i smutno zarazem. Wśród śmiechów i radosnych pohukiwań publiczności, panowie politycy przekomarzali się przed telewizyjnymi kamerami. Były wartkie filmy i teledyski, fachowo podretuszowane zdjęcia, występy aktorów i piosenkarzy na konwencjach wyborczych.
Do kogo należałoby mieć pretensje za taki przebieg kampanii? Według mnie, przede wszystkim do... wyborców!
To my, wyborcy (a szczególnie dziennikarze!), powinniśmy żądać od naszych „zaklinaczy elektoratu” przedstawienia ich poglądów i planów działania. Tymczasem zamiast konkretów, chcieliśmy zdjęć, plakatów, kolorowych ulotek i filmów reklamowych z pięknymi, uśmiechniętym politykami. Dlaczego kandydaci nie mówili, jak zamierzają głosować w parlamencie w jakiejkolwiek sprawie? Najczęściej dlatego, że nie pytaliśmy! A pytań mogliśmy mieć wiele.
Dla przykładu, każdego z kandydatów do parlamentu warto byłoby zapytać, czy poparłby w sejmowych głosowaniach wprowadzenie konstytucyjnego zapisu o prawnej ochronie życia człowieka od poczęcia do naturalnej śmierci. A jak głosowałby w sprawie częściowego finansowania środków antykoncepcyjnych z budżetu państwa? Czy poparłby zmianę ordynacji wyborczej z proporcjonalnej na większościową? Czy głosowałby za zakazem finansowania partii politycznych z budżetu państwa? Czy poparłby zmniejszenie liczby posłów, senatorów, radnych, członków zarządów i rad nadzorczych w spółkach z udziałem Skarbu Państwa? I wreszcie, czy wśród najróżniejszych propozycji są i takie, które poparłby, nawet gdyby wytyczne partii politycznej, którą reprezentuje, były przeciwne?
Nie udało nam się zadać takich pytań? Nic straconego. Najpóźniej za cztery lata kolejne wybory parlamentarne. Zdążymy?