Paradoks zasług i ufnej wiary
Ks. Mariusz Pohl
Jak to: czy Jezusowi jest wszystko jedno, jak kto żyje, kim jest? Dlaczego wyżej stawia grzesznika niż porządnego człowieka?
Takie pytania, podyktowane poważnymi wątpliwościami, a nawet sprzeciwem, śmiało możemy postawić, a to dlatego, że jesteśmy wychowywani w duchu sprzecznym z tą przypowieścią, a może nawet z samą istotą Dobrej Nowiny. Od dziecka wpaja się nam przekonanie,...
Jak to: czy Jezusowi jest wszystko jedno, jak kto żyje, kim jest? Dlaczego wyżej stawia grzesznika niż porządnego człowieka?
Takie pytania, podyktowane poważnymi wątpliwościami, a nawet sprzeciwem, śmiało możemy postawić, a to dlatego, że jesteśmy wychowywani w duchu sprzecznym z tą przypowieścią, a może nawet z samą istotą Dobrej Nowiny. Od dziecka wpaja się nam przekonanie, że na miłość Bożą i na zbawienie trzeba sobie zasłużyć. Jak często słyszeliśmy: Bądź grzeczny, bo inaczej Bozinka przestanie cię kochać; w życiu najważniejsze są dobre uczynki; albo: kto dziewięć piątków odprawi jak trzeba, nie umrze w grzechu, lecz pójdzie do nieba. Czy wiara miałaby być sprowadzona tylko do norm i sankcji moralnych? Niestety, instrumentalne traktowanie religii jako straszaka i przynęty, na zasadzie kija i marchewki, jest nagminne.
Czyż trzeba jeszcze czegoś więcej, by ukształtować w nas postawę faryzeusza? Wbrew pozorom wcale nie chodzi o „faryzeizm” w dzisiejszym tego słowa znaczeniu, czyli negatywny: hipokryzję, dwulicowość i pozorowanie pobożności. Pobożność faryzeusza była bez zarzutu. Był to bardzo porządny człowiek, wypełniający skrupulatnie wszystkie swoje obowiązki, stawiający sobie wysokie wymagania, odcinający się od zła w każdej postaci. Chciał wręcz zaimponować Bogu swoim nienagannym stylem życia, chciał się pochwalić, dowartościować. Tylko czy tego przede wszystkim oczekuje od nas Pan Bóg?
I dlatego właśnie Jezus ułożył i pozostawił nam po wsze czasy tę przypowieść. Wcale nie zamierzał za jej pośrednictwem kwestionować moralności, tylko sprowokować nas do rewizji swojej postawy: nie tyle względem moralności, ile względem człowieka. I Boga, nade wszystko Boga. Chodzi o to, czy mamy poczucie swojej niegodności, niesamowystarczalności wobec Boga, czy też może uważamy się wobec Niego za równych, no może… prawie równych, ale przede wszystkim za niezależnych.
Bo skoro na zbawienie można sobie zasłużyć samemu, wypełniając skrupulatnie przepisy i obrzędy, to po co nam Pan Bóg? Owszem, jako instancja nadzoru i oceny tak, ale jako zbawca, jako miłujący Ojciec – już niekoniecznie. Kto ma spory zasób tzw. dobrych uczynków, poczucie niełamania przykazań, dobrze spełnionego obowiązku praktyk religijnych i wynikających stąd rzekomych praw, ten nie będzie pokładał ufności w Bogu, bo jej po prostu nie potrzebuje. Wystarczy, że ufa sobie i swoim zasługom.
Celnik, ewidentny grzesznik, nie ma żadnych złudzeń. Wie, że nie ma na co liczyć, nie posiada żadnych zasług, za to spory bagaż win. Ale też wie, że jedyną jego nadzieją jest Bóg. I dlatego potrafi prosić z ufnością, jakiej Bóg nie może się oprzeć.