W każdej klasie szkolnej jest średnio dwoje, troje dzieci dyslektycznych. Choć zdolnościami i inteligencją nie odbiegają od innych uczniów, trudno im sprostać wymaganiom nauczycieli. Jeśli nie trafią na świadomych problemu pedagogów, ich nauka może być pasmem samych niepowodzeń, prowadzących nawet do porzucenia szkoły i alienacji społecznej.
Dysleksja objawia się trudnościami w opanowaniu płynnego czytania i pisania, dysortografią, czyli trudnościami w opanowaniu poprawnej pisowni i dysgrafią, czyli nieczytelnym pisaniem. U jednej osoby mogą występować wszystkie odmiany dysleksji lub tylko jedna z nich. Za pierwotną przyczynę tej przypadłości uważa się zakłócenia rozwoju ośrodkowego układu nerwowego. Nie wyklucza się też roli czynnika genetycznego. Według szacunków, na dysleksję cierpi ok. 10 proc. ludzi, głównie chłopców. Dzieci dyslektyczne zwykle mają poważne kłopoty nie tylko z pisaniem i czytaniem, ale również z rachowaniem i w ogóle z matematyką. U niewielkiej części uczniów kłopoty te są tak duże, że możemy mówić nawet o dyskalkulii, czyli specyficznych trudnościach w opanowaniu rachunków liczbowych i symbolicznych. Dyskalkulicy na co dzień mają sporo kłopotów, np. częściej mylą numery telefonu, nigdy nie wiedzą, czy w sklepie dobrze wydano im resztę. Przypadki czystej dyskalkulii, przy braku innych objawów dysleksji, występują bardzo rzadko, nie więcej niż u ok. 1 proc. ludzi. Jeżeli uczeń nie ma dysleksji, czyli sprawnie i ze zrozumieniem czyta, pisze wyraźnie i bez błędów, to prawdopodobieństwo, że jest dyskalkulikiem jest niezwykle małe. Jeśli mimo to ma kłopoty z matematyką, to prawdopodobnie z innych przyczyn, np. błędów pedagogicznych nauczycieli i rodziców. Nie każde dziecko mające kłopoty w nauce jest dyslektykiem. Często problemy wynikają ze zwykłych zaniedbań. Odpowiednią diagnozę może postawić tylko specjalista.
Dyslektyk nie znaczy leń
Zgodnie z przepisami, uczniowie z dysleksją, którzy posiadają orzeczenie wydane przez publiczną poradnię psychologiczno-pedagogiczną, mają prawo do wydłużonego czasu pisania sprawdzianu dla szóstoklasistów i egzaminu gimnazjalnego. (Ale uwaga! Opinia poradni musi być wydana najpóźniej na rok przed wszelkimi formami sprawdzającymi wiedzę). Liczba wydawanych zaświadczeń z roku na rok rośnie, a ich posiadacze coraz częściej spotykają się z powątpiewaniem, czy są prawdziwe. – Dość łatwo posądzić kogoś o to, że „papiery” zdobył po znajomości, bo nie chce mu się uczyć. Byłbym jednak ostrożny z ferowaniem takich wyroków. Nawet jeśli zdarzają się takie wypadki, to też dają do myślenia – mówi prof. Wacław Zawadowski z Akademii Podlaskiej w Siedlcach. – Dzieci zwykle mają przyjemność w aktywności i działaniu, lubią się sprawdzać i odnosić sukcesy. Jeśli coś im nie wychodzi tak bardzo, że się od tego wymigują, to często znaczy, że rzeczywiście mają kłopoty. Dzieci z dysleksją powinny jak najwcześniej zostać objęte opieką specjalisty. Szkoły na ogół nie zapewniają takiej opieki. Nie mają na to pieniędzy i często nie czują takiej potrzeby.

Mobilizacja przez satysfakcję
Bywa, że zaświadczenie o dysleksji traktowane jest przez rodziców i nauczycieli jak swoiste rozgrzeszenie i zwolnienie dziecka z normalnej nauki. Często opiekunowie łudzą się, że dziecko z tego samo wyrośnie. Niestety, z dysleksji się nie wyrasta. Trzeba dziecko otoczyć szczególną opieką, rozwijać jego mocne strony i nauczyć radzić sobie ze słabościami. Wymagania należy jednak dostosować do zdolności dziecka. Nauka musi dawać choć trochę satysfakcji, dlatego dyslektyka nie należy za bardzo krytykować ani tym bardziej zawstydzać, za to w mądry i wyważony sposób łagodniej stawiać wymagania. Dzieci te łatwo się rozpraszają, dlatego wymagają częstszych naprowadzeń, powtórzeń i zachęty. O ich błędach nauczyciele powinni mówić taktownie i w przyjaznej atmosferze. Dziecko powinno myśleć pozytywnie i uwierzyć, że jego kłopoty to coś, z czym można sobie poradzić.
Powtarzanie klasy to trauma
Uczeń, który nie odnosi żadnych sukcesów w nauce, zniechęca się do szkoły. Odpowiednia pochwała, zachęta mogą wiele zdziałać nie tylko u dyslektyka. Bez tego dziecko nie lubi się uczyć i często na lekcji może to okazywać. Wtedy niestety za uczniem idzie zła opinia nieuka i aroganta, i nawet jeśli coś mu się uda zrobić dobrze, jest przez nauczyciela niedoceniane lub kwitowane słowami: „oszukuje”, „ściąga”. Z czasem dziecko zaczyna stronić od szkoły, a nawet całkowicie porzuca naukę. W gimnazjum jest już sporo uczniów dyslektycznych z trwałymi urazami psychicznymi. Mają wstręt do pisania i do matematyki. Pokonanie takiego nastawienia jest bardzo trudne. Ciągle się zdarza, że zostawia się najsłabszych uczniów na drugi rok w tej samej klasie z nadzieją, że coś nadrobią. Często ma to być taka swoista kara za „lenistwo”. – Dla większości dzieci taka sytuacja jest traumatycznym przeżyciem. Nie znam przypadku, by to jakiemuś dziecku pomogło i właściwie nie powinno być praktykowane z wyjątkiem sytuacji szczególnych, jak np. długa nieobecność dziecka w szkole spowodowana chorobą. Jeżeli powtarzanie klasy uczeń zniósł dobrze, to znaczy tylko, że ma wyjątkowo silny charakter i możliwości, których nauczyciele nie umieli odkryć i wykorzystać. Wystawia to złe świadectwo całej szkole i systemowi edukacji, który na to pozwala – mówi prof. Wacław Zawadowski.
Kalkulator jak okulary
Dzieci z dysleksją starają się radzić sobie w szkole na swój sposób. Przykładowo, zamiast czytać lektury, wypytują o ich treść innych uczniów, wypracowania piszą w domu na komputerze, który od razu sprawdza błędy i dopiero potem przepisują do zeszytu, zwykle jednak nawet to robią niepoprawnie. Trudności z rozwiązywaniem zadań tekstowych obchodzą poprzez indywidualne strategie rachowania w głowie. Często najpierw do wyniku dochodzą po swojemu, potem starają się zrobić to tak, jak każe nauczyciel, niestety często z marnym skutkiem. – Jestem za rozważeniem, by dzieci z dysleksją mogły swobodnie korzystać ze słowników ortograficznych czy z kalkulatorów, nawet podczas egzaminów. Pomoce te mogłyby się stać częścią ich stałego wyposażenia osobistego, tak jak okulary dla osób, które mają kłopoty ze słabym wzrokiem. Nikt przecież nie zabiera okularów osobom krótkowzrocznym np. w czasie egzaminu na prawo jazdy – mówi prof. Wacław Zawadowski.
Nauczycielu, ucz się sam
Nie ma jednego szablonu postępowania ze wszystkimi dyslektykami. Rozszyfrowanie sposobu działania tych dzieci bywa bardzo trudne. A to właśnie nauczyciel musi dostosować swoje postępowanie do ucznia dyslektyka, a nie odwrotnie. Wymaganie, by dyslektyk pracował w taki sam sposób jak inni uczniowie, jest równie niedorzeczne, jak nakaz skierowany do człowieka bez nóg, by wstał i chodził. – Nauczyciele niewiele wiedzą o postępowaniu z dyslektykami, bo prawie w ogóle nie uczą tego na studiach. Zdiagnozowanie dziecka w poradni też często niewiele daje, bo wydane przez nią zaświadczenie nie zawsze informuje, jak postępować z dzieckiem. Nauczyciele muszą szukać wiedzy na własną rękę, a mają utrudniony dostęp do praktycznej edukacji w tym zakresie. Jeśli nawet zechcą się szkolić, mają kłopoty z uzyskaniem na ten cel choćby kilku dni urlopu. Poza tym takie kursy czy studia podyplomowe kosztują i nauczycieli na to nie stać – mówi prof. Wacław Zawadowski. W Unii Europejskiej takie problemy prawie nie występują. Tam doskonalenie zawodowe nauczycieli jest w systemie edukacji priorytetem i są na to pieniądze. W Polsce jeśli nauczyciel zdobył wykształcenie kwalifikujące go do nauczania w szkole, nikt nie oczekuje na serio, że będzie się dalej rozwijał, nie ma na to środków. Jeśli to się nie zmieni, szkoła dla uczniów z dysleksją będzie niezbyt przyjaznym miejscem.