Najgorszy jest pierwszy raz. Ale jak ktoś się przełamie, to reszta wie, że nie jest to takie trudne. Zdarza się jednak, że mówimy sobie: „OK, zrobimy to, jak trochę potrenujemy”, i wracamy do tego, gdy czujemy się na siłach – tak, o najbardziej niebezpiecznych skokach, mówi uprawiający od pół roku parkour (PK) 14-letni Dawid Kobiałka.
Ograniczenia: umiejętności i wyobraźnia
Parkourem zaraził go kuzyn. Później przyszły artykuły, filmy i zdjęcia. Po pewnym czasie zaczął trenować sam. – Zgłębiałem tajniki PK krok po kroku, w końcu postanowiłem poszukać kumpli – mówi. Po jednej z Mszy św. w kościele św. Franciszka z Asyżu, w rodzinnym Lwówku, zagadnął dwóch chętnych ministrantów. Do dziś wspólnie służą jako lektorzy. Do dzisiaj też razem ćwiczą parkour, czyli nic innego, jak bardzo szybkie i efektywne przemieszczanie się przez miasto, które, jak wyjaśnia Dawid, „polega na przeskakiwaniu, zeskakiwaniu, wbieganiu i wspinaniu się na różne przeszkody”. – Ważne, by różne techniki pozwalające na takie przemieszczanie się były połączone tak, by uzyskać płynny i szybki sposób na dostanie się w konkretne miejsce – mówi.
Dawida ogranicza nie tylko wyobraźnia, ale i umiejętności. Kilkumetrowe mury, siatki, poręcze pokonuje z niewyobrażalną wręcz sprawnością. Te ostatnie muszą być naprawdę spore.
Podstawa: rozgrzać stawy
Bezcenne są zatem treningi. – Staramy się biegać po kilka godzin 2-3 razy w tygodniu. Najczęściej wieczorami, w stałych miejscach, których wraz ze wzrostem naszych umiejętności jest coraz więcej – wyjaśnia młody traceur (tak nazywani są ci, którzy uprawiają parkour). Ludzie reagują różnie, na ogół ze zdziwieniem. – Są i tacy, którzy uważają nas za społeczny margines, który wszystko niszczy – przyznaje ze śmiechem.
Trening zwykle zaczyna się od rozgrzewki oraz kilku ćwiczeń siłowych i rozciągających. Jest trucht, są skipy, wieloskoki, wznosy na palcach i piętach. Później powtarzają podstawowe techniki. – Dobre przygotowanie powinno trwać ok. 10 minut. Bardzo ważne jest tu rozgrzanie stawów, bo to one doznają największych przeciążeń. Bez tego możemy narazić się na kontuzje – zaznacza Dawid.
Kontuzje: zadrapania, odciski, siniaki
Patrząc na precision jump, czyli skok z krawędzi jednej przeszkody na krawędź drugiej, wykonywany tak, by wylądować na niej tylko śródstopiem, utrzymując przy tym balans ciała, czy choćby na cat balance, czyli utrzymywanie równowagi na rurach, poręczach, siatkach, opierając ciężar na ugiętych nogach i wyprostowanych rękach trzymających się przeszkody, albo monkey valut polegający na przerzuceniu nóg pomiędzy rękami opartymi na przeszkodzie, wydaje się, że kontuzje są wręcz wpisane w ten sport. Dawid zapewnia jednak, że prócz zadrapań, odcisków i siniaków nic poważniejszego mu się nie stało. Jak to możliwe? – Dobra rozgrzewka, świetne przygotowanie fizyczne i zdrowy rozsądek – wylicza 14-letni traceur.
Cel: dążyć do perfekcji
A co ze strachem? – Jak nie czujesz się na siłach, by wykonać jakiś skok, to odpuść, potrenuj i spróbuj później. Przez jeden głupi skok możesz zostać kaleką na całe życie, więc nie warto ryzykować – radzi. Skoro mowa o ryzyku, to ono dla Dawida nie istnieje, bo „jest tylko bariera bezpieczeństwa, której nie można przekroczyć”.
Kończąc spotkanie z Dawidem, pytam go jeszcze: po co to wszystko? Dla rywalizacji, szpanu? – Ucząc się coraz trudniejszych ewolucji, nie rywalizuję z innymi, a dążę tylko do perfekcji. Poza tym przełamuję kolejne bariery: strachu, słabości. Mam też satysfakcję, że nie siedzę bezmyślnie przed komputerem – mówi z przekonaniem.

Dawid Kobiałka jest uczniem II klasy gimnazjum we Lwówku Śląskim. W tym mieście w parafii św. Franciszka z Asyżu posługuje też jako lektor. Parkour uprawia od czterech miesięcy.