Nim wybrał się w ostatnią podróż do Domu Ojca, jeszcze poprosił swoich uczniów: „Niech się nie trwoży serce wasze”. Tłumaczył to całym swoim życiem. Zachęcał do miłości, która usuwa wszelki strach i lęk. Wskazywał na Ojca, sam jakby się umniejszając: nauka, którą słyszycie, nie jest moja, ale Tego, który Mnie posłał. Przedziwna communio personarum!
Jakże musieli się wszyscy Jego uczniowie lękać i trwożyć, skoro potrzebowali aż kilkukrotnego Chrystusowego pokrzepienia! A mówił im to, bo wiedział, że nadejdzie czas rozłąki: będą Go szukać, ale nie znajdą... Pascha musiała się przecież dokonać. On wiedział, że idzie do Domu Ojca.
Mówił swoim uczniom, aby przemnożyć im wiary, aby odebrać serca drżące jak osika, a dać ufność. Zostawił im pokój, ale jakże odmienny od tego, jaki ofiaruje świat! Z tego Bożego pokoju rodzi się zaufanie, nadzieja mimo braku nawet jej cienia. I jakby na odchodne znów powtórzył: „Niech się nie trwoży serce wasze ani się lęka!”. Odchodzę i przyjdę znów do was.
Dlaczego w takim razie wciąż w nas tyle lęku o niepewne jutro? Dlaczego rodzi się w nas tyle pytań? Dlaczego serca wciąż drżą jak oszalałe? Co mówisz, Panie? „Niech się nie trwoży serce wasze ani się lęka...”.
W tych słowach Miłość nam się objawiła. Chciejmy Jej wreszcie uwierzyć i przestańmy się trwożyć. On przecież jest...
Barbara Buk