Logo Przewdonik Katolicki

Ograbiona córa Europy

Adam Suwart
Fot.

W czasach kiedy Niemcy coraz częściej kreują się na ofiary wojny, którą rozpętały, i żądają zwrotu swoich majątków pozostawionych na tzw. Ziemiach Odzyskanych, warto przypomnieć, że największą ofiarą niemieckiej grabieży była Polska. Według różnych szacunków wartość utraconych dóbr kultury można oszacować nawet na około 20 miliardów dolarów amerykańskich. Nie...

W czasach kiedy Niemcy coraz częściej kreują się na ofiary wojny, którą rozpętały, i żądają zwrotu „swoich” majątków pozostawionych na tzw. Ziemiach Odzyskanych, warto przypomnieć, że największą ofiarą niemieckiej grabieży była Polska. Według różnych szacunków wartość utraconych dóbr kultury można oszacować nawet na około 20 miliardów dolarów amerykańskich.

Nie da się jednak w pełni oszacować strat Polski, bowiem dobra kultury nigdy nie zostały precyzyjnie zinwentaryzowane. Paradoksalnie Ziemie Zachodnie i Północne były lepiej zbadane pod tym kątem niż ziemie Polski centralnej, czy tym bardziej – wschodniej.

Niewiedza szkodzi
Od końca XIX w. w Niemczech regularnie wydawano katalogi dzieł sztuki; na uniwersytetach niemieckich już w II poł. XIX w. istniały spisy dzieł sztuki, w Polsce zaś pierwsza jednostka naukowa zajmująca się tymi zagadnieniami powstała na przełomie XIX i XX w. w Krakowie i przez wiele lat funkcjonowała jako jedyna. Nie było zatem w Polsce odpowiednich kadr. Nie wiadomo nawet, ile było u nas przed wojną muzeów – kilka lat przed wojną starało się to sprawdzić Ministerstwo Wyznań Religijnych i Oświecenia Publicznego, ale nie udało się do wojny policzyć samych placówek, nie mówiąc o inwentaryzacji zgromadzonych w nich zabytków.

„Polski i żydowski kicz”
W okupowanej Polsce hitlerowcy uznali, że dzieła sztuki niemieckiej i zachodniej kwalifikują się do wywozu w głąb Rzeszy jako „sztuka cywilizowana”. Zajął się tym specjalny zespół z Wrocławia, w katedrze historii sztuki tamtejszego uniwersytetu. Zespołem tym kierował prof. Dagobert Frey, który przygotował obszerne instrukcje dotyczące grabieży. Poważnym problemem, oprócz zagrabiania mienia, były też zwykłe akty wandalizmu niemieckich żołnierzy i urzędników. Przy okradaniu jednego z polskich muzeów zniszczono wiele dzieł sztuki, a jednocześnie ustalono, że „trochę polskiego i żydowskiego kiczu należy zachować dla specjalnych wystaw o sztuce zdegenerowanej”.

Dziś często kwestionuje się udział niemieckich uczonych w akcji grabieży dóbr kultury w Polsce. Jednak już wojenne badania wybitnych historyków sztuki, Stanisława Lorentza i Karola Estreichera, wskazywały na planową akcję niemieckiego świata naukowego w tym zakresie. Według ich zeznań, niemieccy naukowcy – historycy, historycy sztuki – pod pretekstem wycieczek naukowych zwiedzili w latach 1934-1938 polskie muzea. Z tego powodu grabież dóbr kultury odbywała się niemal natychmiast po wkroczeniu na polskie ziemie hitlerowskiego okupanta – na podstawie przygotowywanych wiele lat wcześniej spisów inwentaryzacyjnych.

Powolne odzyskiwanie
Już na początku wojny Polacy starali się przeprowadzić szacunkową ocenę strat – szczególnie w zakresie nieruchomości – zajmowały się tym odpowiednie departamenty delegatury Rządu RP na Kraj. Placówki te oceniały w 1943 r. rozmiary strat zasobów kulturalnych Polski na 60 proc. przedwojennej całości. Większość z nich zaliczono do kategorii „niepowracalnych”. Powstałe w 1946 r. rządowe Biuro Rewindykacji i Odszkodowań oszacowało straty poniesione w szeroko rozumianej kulturze na 43 proc. przedwojennego stanu posiadania w granicach po 1945 r. – Dla zachowania pełnej prawdy trzeba na początku wyjaśnić, że zaraz po wojnie odzyskano szereg dóbr kultury zrabowanych przez Niemców, a w połowie lat 50. wróciły też istotne zbiory z b. ZSRR – mówi ambasador Wojciech Kowalski, od 1991 roku nadzorujący w Ministerstwie Spraw Zagranicznych politykę rewindykacji zagrabionych Polsce dóbr kultury. – Dla zilustrowania, jak ważne były te zwroty, wystarczy wspomnieć ołtarz Wita Stwosza z kościoła Mariackiego, odzyskany z okupacyjnej strefy amerykańskiej w Niemczech dzięki wysiłkom Karola Estreichera i dużej przychylności władz wojskowych USA. Późniejsze zwroty radzieckie objęły, między innymi, szereg obiektów z Warszawy, Fromborka, Poznania oraz ołtarz „Sąd Ostateczny” Memlinga i inne zabytki z Gdańska – kontynuuje ambasador Kowalski.

Ukryte skarby
Polakom w popłochu wojennej ucieczki udało się ukryć pewną cześć zabytków. Do najcenniejszych należą wawelskie arrasy. Te szesnastowieczne tkaniny tuż po rozpoczęciu wojny zapakowano w cynkowane skrzynie lub zaszyto w płótna i wywieziono potajemnie przez Rumunię, Włochy i Francję do Kanady. Po wojnie powróciły do Polski m.in. dzięki staraniom przyszłego prymasa, ks. Stefana Wyszyńskiego. Skutecznie udało się ukryć także słynną „Bitwę pod Grunwaldem”. Zdarzały się również akcje ukrycia obiektów mniejszej wartości, jednak przebiegające równie spektakularnie. Przykładem może tu być obraz z ewangelickiego wówczas kościoła pw. św. Krzyża w Poznaniu (dziś katolicki pw. Wszystkich Świętych) przedstawiający króla Stanisława Augusta Poniatowskiego, który dał poznańskim protestantom przywilej na budowę świątyni. Po wybuchu wojny obraz wyjęto z ram, zwinięto w rulon i tak ukryto w jednej z piszczałek organowych, gdzie bezpiecznie przetrwał całą wojnę.

Polityka utrudnia zwroty
Według ambasadora Wojciecha Kowalskiego, sprawa zwrotu jest dzisiaj paradoksalnie znacznie trudniejsza. – Po pierwsze, większość bardzo znanych i łatwo rozpoznawalnych obiektów wróciła, a po drugie restytucja stała się bardziej „polityczna” niż zaraz po wojnie, kiedy panowało pełne przekonanie, że co zrabowane musi wrócić do właściciela – mówi prof. Kowalski. – To tłumaczy, na przykład, trudności w restytucji z Rosji, ze względu na aktualne stosunki polityczne tego kraju z Polską. W przypadku Niemiec natomiast musimy pamiętać, że tam w rękach państwa są tylko pojedyncze obiekty. Większość albo została już zwrócona, albo jest w rękach prywatnych, co trudno stwierdzić, albo została już dawno sprzedana i wywieziona na przykład do USA. Paradoksalnie, w tym ostatnim przypadku, jeżeli obiekt trafił do muzeum, to odzyskanie go jest relatywnie najprostsze. Nie przypadkiem, najwięcej, na przykład, obrazów zwróciły nam w ostatnich latach muzea amerykańskie.

Radość sukcesu
Osiągnięcia kierowanego przez ambasadora Wojciecha Kowalskiego Zespołu ds. Rewindykacji w polskim resorcie dyplomacji są uznawane za imponujące. – Każda sprawa jest oczywiście bardzo indywidualna. Jeżeli chodzi o przeżycia, to mogę mówić o ogromnej radości osobistej z powrotu każdego odzyskanego obiektu, która powoduje między innymi, że osobiście zwykle odbieram te obiekty i przywożę do Polski – opowiada ambasador. – Trudno mi jednak wartościować poszczególne odzyskane obiekty, gdyż są bardzo różne. Czy można porównywać manuskrypt poznański z obrazem XVI-wiecznego malarza? Pierwszy jest kopalnią wiedzy historycznej i „nie ma wartości” liczonej w pieniądzu, a drugi można oczywiście sprzedać lub kupić. Z różnych powodów, do szczególnie szczęśliwych powrotów zaliczyłbym odzyskanie 40 niezwykle rzadkich, średniowiecznych manuskryptów hebrajskich z Pragi oraz obiekty, w tym także manuskrypty, odzyskane w wyniku długich i trudnych negocjacji z domami aukcyjnymi. Nie mogę też zapomnieć zespołu płyt nagrobnych z katedry poznańskiej i z kościoła w Szamotułach, które „cudem” powróciły z ówczesnego Leningradu na przełomie lat 1989/1990. Pamiętam prowadzone wówczas rozmowy z dyrekcją Ermitażu w ich sprawie i wiem, że gdyby znalazły się później, to zapewne staralibyśmy się o ich zwrot do dziś.

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki