Serce przeczuwało
Mirosław Glazik
Fot.
Nadchodziła długo oczekiwana, spóźniona wiosna. Obudziwszy się, Albert Niewiadomski tylko przez chwilę cieszył się z pięknej pogody. Zaraz naszły go niewesołe myśli: również i ta niedziela nie zmieni niczego w jego życiu. Jak zwykle rozgniewał go, dobiegający zza drzwi, głos matki: Albercie! Do kościoła! Niedziela Palmowa!
Wstał z łóżka, uklęknął na chwilę...
Nadchodziła długo oczekiwana, spóźniona wiosna. Obudziwszy się, Albert Niewiadomski tylko przez chwilę cieszył się z pięknej pogody. Zaraz naszły go niewesołe myśli: również i ta niedziela nie zmieni niczego w jego życiu. Jak zwykle rozgniewał go, dobiegający zza drzwi, głos matki: – Albercie! Do kościoła! Niedziela Palmowa!
Wstał z łóżka, uklęknął na chwilę i zamaszyście się przeżegnał. Później zebrał ze stolika i starannie ułożył na półce tomik wierszy Wierzyńskiego, miesięcznik „Poezja” i powieść Sartre’a; dość niezwykły zestaw lektur, jak na ucznia drugiej klasy liceum w małym, nadwiślańskim mieście na Pomorzu. Silnie podkrążone oczy chłopaka zdradzały, że długo czytał w nocy. Gdyby obudził się wcześniej, zdążyłby na Mszę św. w starym klasztorze. Teraz musiał iść do neogotyckiego, wielkiego kościoła, którego nie lubił.
Czuł się niepotrzebny. Od pewnego czasu opanowała go nienawiść i pogarda: do świata, do większości ludzi, a przede wszystkim do samego siebie. Szedł wolno, choć wiedział, że się spóźni. Już miał wejść do kościoła, gdy kątem oka dostrzegł stojącą wśród krzewów gromadkę chłopaków. Kilku z nich znał; byli to uciekinierzy, którzy zwykle zamiast na Eucharystię szli na wycieczkę za miasto.
Jakiś czas później, gnany przez jakąś niepojętą siłę, znalazł się na pogrążonym w ciszy, otoczonym krużgankiem dziedzińcu klasztoru, przed figurką Matki Boskiej. Na ścianach krużganka znajdowały się wielkich rozmiarów malowidła, przedstawiające sceny ukrzyżowania Chrystusa. Dobrze znał te wizerunki; wiele razy starał się odczytać umieszczone pod nimi łacińskie napisy. Popatrzył na wytarte kamienne płyty, którymi dawno temu wyłożono dziedziniec. Ilu przeszło po nich pątników, przynoszących Bogu swoje radości i smutki? Pomyślał, że on sam nigdy nikogo nie będzie o nic prosił; musi zdławić w sobie wszelkie uczucia. Usiadł wprost na ziemi i wkrótce zasnął.
Nagle zobaczył, że na ulicy jego miasteczka pojawił się Chrystus. Szedł, uginając się pod ciężarem krzyża. Muskularni legioniści torowali mu drogę, rozpędzając gapiów. W tłumie rozpoznał znajomych: sąsiadów, nauczycieli, kolegów... Jedni płakali, inni złorzeczyli, wygrażając pięściami. Chciał pomóc Chrystusowi, lecz został brutalnie odepchnięty przez legionistę. Wydawało mu się, że słyszy słowa Jezusa, skierowane do ludu: – Córki jerozolimskie, nie płaczcie nade Mną, płaczcie raczej nad sobą i nad waszymi dziećmi. Oto bowiem przyjdą dni, kiedy mówić będą: Szczęśliwe niepłodne łona, które nie rodziły, i piersi, które nie karmiły (Łk 23, 28-29).
*
– Synu, coś się stało? Jesteś chory? Albert otworzył oczy i ujrzał nad sobą zatroskaną twarz, a później postać zakonnika w białym habicie. Podziękował za pomoc, o własnych siłach zerwał się z miejsca, pożegnał mnicha i w pośpiechu opuścił dziedziniec klasztoru.
Nad miasteczkiem gęstniały ciemne chmury, wiatr podrywał uliczny pył i uderzał nim w okna domów. Wśród tego zamętu szedł chłopak, który właśnie przed chwilą pojął, że tracił czas, poszukując racjonalnych dowodów istnienia Boga. Boga, którego obecność przeczuwało jego serce. Szedł, płacząc z radości; po raz pierwszy w życiu miał pewność, że nie jest sam.