Każde życie jest święte
Monika Białkowska
Z s. Anną Sylwią Falandysz, nazaretanką z Domu Matki i Dziecka w Gnieźnie, i ks. Janem Kwiatkowskim z parafii pw. Świętej Trójcy w Gnieźnie, rozmawia Monika Białkowska
Dom Matki i Dziecka w Gnieźnie od początków swojego istnienia miał ma celu służbę życiu. Obecnie pod jego dachem działają trzy placówki: dom samotnej matki, którego działalność, ze względu na remont, jest...
Z s. Anną Sylwią Falandysz, nazaretanką z Domu Matki i Dziecka w Gnieźnie, i ks. Janem Kwiatkowskim z parafii pw. Świętej Trójcy w Gnieźnie, rozmawia Monika Białkowska
Dom Matki i Dziecka w Gnieźnie od początków swojego istnienia miał ma celu służbę życiu. Obecnie pod jego dachem działają trzy placówki: dom samotnej matki, którego działalność, ze względu na remont, jest tymczasowo zawieszona, ośrodek interwencji kryzysowej i całodobowa placówka opiekuńczo -wychowawcza. Ośrodek interwencji kryzysowej jest w stanie udzielić kobietom pomocy w nagłych sytuacjach, umożliwiając zamieszkanie na okres do jednego tygodnia. Placówka opiekuńczo – wychowawcza zajmuje się obecnie czternastoma wychowankami powyżej piętnastu lat. Dwie małoletnie matki mają dwuletnie dzieci, dwie kolejne spodziewają się potomstwa. Placówka ta pełni rolę domu dziecka – tłumaczy siostra Anna Sylwia Falandysz CSFN – nie jest ośrodkiem resocjalizacyjnym. Trafiają tu młodzi z rodzin, które nie spełniają swoich zadań. Odchodzą, kiedy mogą wrócić do swoich domów, kiedy znajdują rodziny zastępcze lub osiągają pełnoletność. Jeśli kontynuują naukę, mogą zostać jeszcze dłużej.
– To ważne, żeby pomagać tym dzieciom, które już się urodziły, zwłaszcza, jeśli ich przyjście na świat miało trudne okoliczności – mówi siostra Anna. – Przydaje się nam bardzo pomoc wolontariuszy, którzy mogą wyjść z dziećmi na spacer albo pomóc w nauce młodym matkom. Zawsze też potrzebne są pieluszki dla młodszych i zeszyty dla starszych dzieci – w zasadzie drobiazgi, które sprawiają jednak, że dzieci mają to wszystko, czego im potrzeba, że mogą żyć godnie, kochane i otoczone naszą troską.
W latach sześćdziesiątych moja mama usłyszała od swojego lekarza: „Powinna pani tę ciążę usunąć. Zagraża ona pani zdrowiu, płód i tak jest uszkodzony”. Mama nie posłuchała. Siedem miesięcy później urodził się mój brat – cały i zdrowy. Dziś on sam ma już dwóch synów, poważnych studentów.
Kiedy miała się urodzić moja siostra, lekarze znów doradzali aborcję, a mama znów nie uległa. Siostra ma sześcioro dzieci i wnuczkę. Kolejna ciąża mamy, kolejne namowy lekarzy, kolejna odmowa – urodziłem się ja. Od ośmiu lat jestem księdzem.
Ostatnia ciąża mojej mamy, również według lekarzy zagrożona, zakończyła się szczęśliwym urodzeniem mojej najmłodszej siostry, która dziś ma już troje własnych dzieci.
Cztery razy namawiano mamę do dokonania aborcji, strasząc poważnymi komplikacjami. Cztery odmowy mamy zaowocowały nie tylko czterema – ale piętnastoma życiami, których by nie było, gdyby się przestraszyła i powiedziała „tak” aborcji.
Czy się bała? Pewnie tak. Czy ryzykowała? Tak. Ale gdyby nie tamto ryzyko, dziś w którejś z naszych parafii brakowałoby księdza, jakiejś kobiecie brakowałoby męża, a jakiemuś mężczyźnie – żony. Nie urodziłyby się kolejne dzieci, bo nie byłoby dla nich ojca albo matki… Każdy człowiek razem z życiem otrzymuje od Boga powołanie, otrzymuje miejsce i zadanie. Decyzja o odebraniu życia jednemu człowiekowi jest więc nie tylko złamaniem Bożego przykazania, ale też raną zadaną światu, odebraniem mu kogoś, kto go ubogaci w niepowtarzalny sposób.