Logo Przewdonik Katolicki

Odejście, które boli

ks. Dariusz Madejczyk
Fot.

Właściwie nie miałem zamiaru pisać dziś tekstu. Są jednak chwile, kiedy czujemy, że trzeba coś zrobić. Nie można stanąć z boku i udawać, że nie ma tematu. Po decyzji ks. prof. Tomasza Węcławskiego o odejściu ze służby kapłańskiej wielu ludzi, ot tak, przy bramie kościoła, pytało mnie, co o tym sądzić jak to możliwe, proszę księdza? Przeczytałem też wiele...

Właściwie nie miałem zamiaru pisać dziś tekstu. Są jednak chwile, kiedy czujemy, że trzeba coś zrobić. Nie można stanąć z boku i udawać, że nie ma tematu.

Po decyzji ks. prof. Tomasza Węcławskiego o odejściu ze służby kapłańskiej wielu ludzi, ot tak, przy bramie kościoła, pytało mnie, co o tym sądzić… jak to możliwe, proszę księdza? Przeczytałem też wiele komentarzy dotyczących i decyzji, i samego oświadczenia, które wydał ksiądz profesor. Poruszyły mnie dwie sprawy. Za każdym właściwie razem wyrażano ból i smutek z powodu tego, co się stało, bo dla wielu – także dziennikarzy – jego głos pozostawał jednym z bardziej znaczących, gdy chodzi o sprawy Kościoła. Powracała też w wypowiedziach dziennikarzy – i to mnie naprawdę poruszyło – myśl o odpowiedzialności za drugiego człowieka – za Kościół, który jest wspólnotą ludzi wiary. Zamiast potraktować sprawę jak dziennikarski news, niejeden z komentatorów podszedł do decyzji w sposób niezwykle osobisty i pokazał, że dotyka go ona nie tyle jako dziennikarza, ile jako człowieka wierzącego, który stawia kapłanom określone wymagania.

Dla mnie ta decyzja ma bardzo osobisty wymiar. Jestem jednym z tych wychowanków ks. Tomasza, którzy poznali go na długo przed wstąpieniem do seminarium. Byłem świadkiem wielu działań i inicjatyw podejmowanych przez niego w seminarium. Wiele z nich przyjmowaliśmy z entuzjazmem, czasem może nawet z podziwem. Inne budziły niekiedy nasze zdziwienie i prowadziły do swego rodzaju ścierania się z rektorem, który nie unikał trudnych tematów i gotów był do dyskusji. Nigdy jednak w tych sytuacjach nie zapominał, że ostatecznie to on jest odpowiedzialny za formację i że decyzje, z mandatu biskupa, są w jego rękach. Tym razem też podjął decyzję. Jednak w zupełnie inny sposób…

Po piątkowym oświadczeniu pytano mnie kilkakrotnie, czy jestem zdziwiony tą decyzją. Kilkanaście lat kapłaństwa to takie bogactwo, a zarazem bagaż różnorakich doświadczeń, że zazwyczaj odpowiadam na tego rodzaju pytanie jednym zdaniem: Niewiele mnie już dziwi, są jednak rzeczy, które mnie smucą... Tym bardziej smucić mnie musi każde odejście z kapłaństwa. Bo dla mnie to nie jest news, wiadomość z pierwszej strony czy okazja, by publikować wątpliwej jakości statystyki o kapłanach porzucających stan duchowny. Rzecz nie tkwi w statystykach i w ten sposób się jej nie mierzy. Za każdym razem chodzi bowiem o człowieka z imienia i nazwiska, z całym bogactwem jego osobowości i umiejętności, z jego wiarą i pytaniami, które sobie stawia. Chodzi też o tych wszystkich, dla których przez lata był kapłanem, pasterzem, autorytetem, powiernikiem wielu trudnych spraw.

Nie wyobrażam sobie, bym miał oceniać tych, co odeszli. To zawsze są decyzje trudne, a właściwie tragiczne. Pozostają też jakąś raną zadaną wspólnocie wierzących. Trudno o nich zapomnieć, zwłaszcza gdy wcześniej doświadczyło się wiele dobra…

Wydaje mi się jednak, że w takich chwilach jest też obowiązkiem przypomnienie sobie, że w naszej wierze musimy opierać się na Jezusie i na Jego słowie, które nawet w chwilach trudności i zamętu wskazuje właściwą drogę. Jak uczy życie, człowiek (także kapłan czy biskup) może zawieść, narazić na szwank naszą wiarę i zaufanie do Kościoła, ale ostatecznie to na Chrystusie ma się budować nasza wiara i to On ma być dla nas Drogą, Prawdą i Życiem.

Mój cytat

W dyskusjach o kapłaństwie mówi się czasem, że kapłaństwo nie jest już dzisiaj właściwie żadnym zawodem, ponieważ nie pasuje do świata specjalizacji, w którym nie może się ostać ten, kto ma być w życiu wszystkim dla wszystkich.

Mówi się zatem, że ksiądz musi się stać specjalistą, np. specjalistą w sprawach teologicznych, stojącym do dyspozycji gminy i udzielającym porad. Odpowiadam na to: Nie! To, co wielkie, i to co zawsze najbardziej konieczne u kapłana, polega właśnie na tym, że w świecie niejako rozłożonym na części i chorym na specjalizację kapłan pozostaje człowiekiem całości, człowiekiem, który podtrzymuje człowieczeństwo od wewnątrz. Właśnie to stanowi dziś naszą nędzę, że człowiek nigdzie nie jest po prostu człowiekiem, że istnieją specjalne wydziały dla starych, dla tych i owych, dla chorych i dzieci, a nigdzie człowiek nie żyje swym pełnym człowieczeństwem.

Gdyby nie było kapłana, należałoby wymyślić tego, który – pośród świata specjalizacji – byłby człowiekiem dla ludzi z nakazu Boga: dla chorych i zdrowych, dla dzieci i starców, na co dzień i od święta podtrzymujący wszystkich i wszystko w miłosiernej miłości Boga.

kard. Joseph Ratzinger
„Służyć prawdzie. Myśli na każdy dzień”
Wrocław 2001

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki