Dobrze pamiętam sezon Pucharu Świata w Skokach Narciarskich 2000/2001. Prawie każdego dnia w mediach pojawiało się jedno nazwisko – Małysz. Słowa uznania dla sportowca nie schodziły z czołówek prasowych, radiowych czy telewizyjnych. Minęło pięć lat i wszystko – z matematyczną dokładnością – odwróciło się o sto osiemdziesiąt stopni.
Polskiego „motyla z wąsami” zastąpił na szczytach rankingów „Pan Iniemamocny” – jak o Janne Ahonenie pisze austriacka prasa. Nad Małyszem wszyscy załamują ręce. A może warto sobie przypomnieć, jak bardzo wzrosło poczucie naszej narodowej dumy, które trwało przez pięć mistrzowskich sezonów, a które zafundował nam skoczek z Wisły.
W sezonie 2001/2002 miałem okazję być w Zakopanem. Bynajmniej, nie na fali „małyszomanii”. Wielka Krokiew była po prostu biało-czerwona, a ponad nią unosił się jeden wielki krzyk – „Polska, Polska”, a właściwie „Adam, musisz wygrać!”. No właśnie – on „nie musiał”, a jednak dla nas wygrywał. Oczywiście, rozczarowani machną ręką, ale ci wierni (mowa o kibicach) pojawią się w tym roku pod Tatrami. Bo dotychczasowy dorobek Adama to nie byle co! Przez trzy sezony do 2002/2003 Małysz był zdobywcą Kryształowej Kuli. Wówczas na słynnej „Velikance” w Planicy poleciał na odległość 225 metrów! W kolejnym sezonie w klasyfikacji generalnej zajął 12. miejsce, a rok temu – czwarte. W sumie na podium stawał około 60 razy, a blisko 30 – wygrywał zawody. No i do tego dwa medale olimpijskie. Mało?
Po słabszych wynikach podczas 54. Turnieju Czterech Skoczni trener kadry narodowej Heinz Kuttin odesłał Adama do Polski. Co prawda, dziennikarze nie odpuszczają i śledzą każdy ruch mistrza, ale tylko „u swoich” Małysz może (w miarę spokojnie) trenować i przygotować się do tegorocznych Igrzysk Olimpijskich w Turynie. Wszyscy odliczają dni. Cztery lata temu do Salt Lake City Adam leciał jako faworyt – ta rola, jak wielokrotnie wspominał, wcale mu nie pomagała. Złota nie zdobył, ale wrócił z dwoma medalami. Oczywiście malkontentów i wtedy nie brakowało. W jednym z wywiadów skoczek zdradził, że wiele osób zadawało mu pytanie, czy czuje się zawiedziony. „Pewnie trochę tak, ale nie wiem, czy zamieniłbym te dwa krążki na jeden złoty. Pewien niedosyt pozostał, ale za to ciągle mam o co walczyć” – odpowiadał za każdym razem. Prawda – złoto czeka!
Kiedyś cieszyliśmy się z jednorazowego sukcesu Wojciecha Fortuny. Pięć lat temu serię zwycięstw zafundował nam Adam Małysz. Warto wierzyć, mimo dosyć słabych lotów naszej młodej kadry, że pojawi się nowy „orzeł”. No i warto się uczyć od najlepszych – Niemcy, Finowie, Austriacy, nawet Czesi mają po kilka skaczących gwiazd. Ważne, żeby wraz ze zmianą kadry nie zmieniali się kibice i nadal dopingowali wszystkich z jednakową siłą. A Małysz? Nie powiedział jeszcze ostatniego słowa. „Każdy triumf jest siłą napędzającą mnie do dalszej pracy. Jednak do czasu, bo nagle przychodzi znużenie. Niby chcę nadal wygrywać, ale nie ma już we mnie tego ognia walki. Wtedy trzeba dostać po tyłku, by odzyskać motywację do dalszego działania”.
„Nie boję się o to,
że jak coś pójdzie nie tak, zostanę sam,
a kibice odwrócą się ode mnie.
Świadomość, że tak się nie stanie, bardzo mi pomaga”
– powiedział Adam Małysz w rozmowie z Maciejem
Kurzajewskim
i Sebastianem
Szczęsnym