Znamy obrazy biedy polskiej wsi, pokazywanej i opisywanej w mediach. Biedy często niezawinionej przez ludzi, pozostawionej w spadku po poprzednim systemie. Tej trudnej sytuacji na pewno nie poprawi tegoroczna susza. To jednak niejedyne oblicze rolnictwa w Polsce.
Potrzeba zmian
„Rolnictwo wielkopolskie, razem z całym rolnictwem polskim, ażeby sprostać dzisiejszym wyzwaniom, stoi wobec konieczności głębokiej restrukturyzacji. Wiele gospodarstw wymaga modernizacji, która zwiększyłaby wydajność stosunkowo słabych w naszym regionie użytków rolnych i efektywność pracy rolniczej” – piszą członkowie Rady Społecznej przy Arcybiskupie Poznańskim w oświadczeniu dotyczącym kwestii opartego na wiedzy rozwoju rolnictwa wielkopolskiego. Dodają przy tym, że: „Wiedza agrotechniczna rolników wymaga stałego pogłębiania i uaktualniania wraz ze stale rozwijającym się postępem technicznym”. Spełnienie tych postulatów wymaga wysiłku i dobrej woli zarówno władz państwowych i samorządowych, jak i rolników. A ci ostatni potrafią dobrze gospodarzyć.
Zaczynali od zera
Renata Macyszyn gospodaruje wraz z mężem na 84 ha w Sokołowie (gmina Lubasz, powiat czarnkowsko-trzcianecki). Ziemia jest tu słaba, klasy VI, co nie znaczy, że nie warto jej uprawiać.
– Gospodarstwo, które objęliśmy po rodzicach męża w 1982 r., miało zaledwie 7 ha. Nie można było się z tego utrzymać, więc przez wiele lat pracowałam jako przedszkolanka – mówi pani Renata. – Zaczęliśmy jednak powoli inwestować w gospodarstwo, co łączyło się i nadal łączy z ciężką pracą. Dokupowaliśmy stopniowo ziemię, a w 1988 r. wybudowaliśmy pierwszą chlewnię. Niecałe dziesięć lat później stanęła wiata na zboże i maszyny, natomiast w 2001 r. kolejna chlewnia i tuczarnia. Ostatnią inwestycją jest dom, który właśnie wykańczamy i wkrótce się do niego przeprowadzimy z domu po rodzicach.
Dziś gospodarstwo znakomicie funkcjonuje, koncentrując się poza uprawami na hodowli trzody chlewnej – 60 loch we własnym cyklu zamkniętym daje rocznie ok. 1200 szt. tuczników. Pracy jest też wciąż sporo i nie ma za bardzo czasu na urlop, ale jak mówią gospodarze, „na swoim” pracuje im się dobrze, tym bardziej że praca przynosi widoczne efekty.
– Na te wszystkie inwestycje zaciągaliśmy kolejne kredyty, które udało nam się spłacić. Nie zamierzamy na tym poprzestać i chcemy dalej rozwijać i rozbudowywać gospodarstwo. Obecnie jesteśmy zgłoszeni w Agencji Restrukturyzacji Rolnictwa w Poznaniu na sektorowy program operacyjny i czekamy na decyzję w tej sprawie.
Gospodarze z Kresów
Jeszcze trudniejszy był start gospodarzy z północnej części powiatu. Na północ bowiem od Noteci leżą tzw. Ziemie Odzyskane, na których po II wojnie światowej osiedlano ludność z Kresów Wschodnich. W ten sposób osiedlili się tutaj rodzice Wincentego Kiliana, tegorocznego asystenta starosty dożynkowego.
– Wraz z moimi rodzicami zostaliśmy w 1941 r. wywiezieni na Syberię, a pięć lat później nad Noteć – mówi ojciec pana Wincentego, urodzony w powiecie Baranowicze przed prawie osiemdziesięcioma laty. – W końcu po wieloletniej tułaczce w 1962 r. osiedliśmy tu, w Runowie. Podobnie jak nasi sąsiedzi, długo myśleliśmy, że to tylko etap przejściowy, że nie zagrzejemy tu miejsca, ale rzeczywistość okazała się inna.
Trudno w takiej sytuacji dziwić się przesiedlonym z własnych ziem gospodarzom, że początkowo nie myśleli poważnie o inwestowaniu w te tymczasowe, w ich przekonaniu, gospodarstwa. Kolejną trudność stanowiła dla nich, przyzwyczajonych do urodzajnego czarnoziemu, uprawa lichej ziemi. Na nowo musieli uczyć się metod gospodarowania w tych warunkach.
– Ojciec specjalizował się najpierw w hodowli owiec, potem hodował trochę trzody i bydła – mówi Wincenty Kilian. – W 1982 r. przejąłem gospodarstwo nieźle już funkcjonujące. Obecnie posiadamy w sumie około 48 ha przeliczeniowych, dzierżawimy też okoliczne łąki, choć nie są one zbyt „dobrej jakości”. Myślimy też o przestawieniu się w większym stopniu na bydło mleczne i opasowe. W tym celu mamy zamiar rozbudować oborę i skorzystać z programów pomocowych.
W obliczu przemian społecznych
Obecnie możemy obserwować ucieczkę ludzi ze wsi do miast po to, aby zdobyć wykształcenie i lepszą pracę oraz z miast na wieś w poszukiwaniu spokoju. Przewiduje się, że z czasem coraz więcej mieszkańców wsi będzie szukało zatrudnienia w zawodach pozarolniczych, do czego przyczyni się również postępująca mechanizacja w rolnictwie. Zapewne też łatwiej będą funkcjonować gospodarstwa duże, korzystające ze specjalistycznego sprzętu i zarządzane przez osoby dobrze wykwalifikowane, przygotowane do roli nowoczesnego gospodarza. To niewątpliwe wyzwania stojące przed polskimi rolnikami. „Nie oznacza to wszakże umniejszenia znaczenia rolnictwa w gospodarce i obniżenia prestiżu zawodu rolnika” – czytamy w cytowanym już oświadczeniu, którego autorzy zauważają, że jednak „pozostanie on [rolnik] żywicielem społeczeństwa, a do tego w coraz większym stopniu spełniać będzie rolę opiekuna środowiska naturalnego i strażnika cennych zasobów ekologicznych. Nikt go w tym dziele nie zastąpi. Dlatego też wieś wymaga wszechstronnego wsparcia i docenienia przez całe społeczeństwo”.
Susza dotknęła w tym roku prawie 1,3 mln ha w Wielkopolsce i spowodowała miliardowe straty. W całej Polsce straty wyniosły średnio 10-13 proc. w różnorodnych uprawach.
– Rolnictwo wielkopolskie ma duży potencjał produkcyjny, gdyż wytwarza ok. 15 proc. globalnej produkcji krajowej, zajmując pierwsze miejsce w kraju. Spośród 139 tys. gospodarstw, tylko 17 proc. – jak podaje GUS – inwestuje, a 3 proc. w ostatnim czasie zakupiło ziemię. Również tylko ok. 15 proc. rolników uzyskuje dochody parytetowe (tzn. kiedy dochód na jedną osobę zatrudnioną w rolnictwie jest taki sam jak na zatrudnioną poza rolnictwem), a sytuacja większości gospodarstw, zwłaszcza po tegorocznej suszy, nie jest najlepsza – mówi Andrzej Bobrowski, dyrektor Departamentu Rozwoju Rolnictwa i Rozwoju Wsi Urzędu Marszałkowskiego Województwa Wielkopolskiego.
Wypowiedzi cytowane w artykule pochodzą z konferencji prasowej, jaka odbyła się w związku z tegorocznymi Dożynkami Wojewódzko-Archidiecezjalnymi w Lubaszu 23 sierpnia 2006 r.