Logo Przewdonik Katolicki

Odarci z tożsamości

Jadwiga Knie-Górna
Fot.

Któż z nas nie lubi przewracać kart albumu ze zdjęciami z czasów dzieciństwa. Z rozrzewnieniem patrzymy na uśmiechnięte twarze mamy, taty, babć, dziadków, cioć, wujków i czujemy w sercu miłe ciepło... Będąc już dorosłym człowiekiem, nieustannie i nieświadomie czerpiemy z dobrego źródła szczęśliwego dzieciństwa. To jest nasza tożsamość. Niestety, wielu osobom tę tożsamość...

Któż z nas nie lubi przewracać kart albumu ze zdjęciami z czasów dzieciństwa. Z rozrzewnieniem patrzymy na uśmiechnięte twarze mamy, taty, babć, dziadków, cioć, wujków i czujemy w sercu miłe ciepło... Będąc już dorosłym człowiekiem, nieustannie i nieświadomie czerpiemy z dobrego źródła szczęśliwego dzieciństwa. To jest nasza tożsamość. Niestety, wielu osobom tę tożsamość brutalnie odebrano.

Niechciany, niekochany, niczyj
Dom dziecka w opinii Tomasza Polkowskiego, przewodniczącego Towarzystwa „Nasz Dom”, nigdy nie będzie w stanie zastąpić domu rodzinnego, ponieważ opiera się na mechanizmach grupowych. W tego typu placówkach rzadkością są indywidualne więzi emocjonalne, niezbędne do prawidłowego rozwoju dzieci, do tego, aby były zdolne do uczuć i rozwoju intelektualnego, a także fizycznego. Domy dziecka mogą być mniej lub bardziej wygodną „przechowalnią” dzieci, z której wychodzą w świat osoby bezradne i niezdolne do uczuć.

– Myślę, że czas domów dziecka się skończył i powinien się skończyć dawno, a ciężar pomocy dzieciom powinien być przerzucony na pomoc całej rodzinie. Wiele dzieci w ogóle nie powinno być w domach dziecka, bo znalazły się tam z powodu biedy i nieporadności rodziców – stwierdza Tomasz Polkowski. Tam, gdzie nie uda się uratować rodziny, ciężar pomocy dzieciom powinien być przeniesiony na rodziny zastępcze lub w ostateczności na małe mieszkania dla dzieci, które są coraz częściej otwierane w Polsce w miejsce tradycyjnych placówek. W nich zarówno starsza młodzież, jak i duże rodzeństwa przygotowują się do samodzielności, ale dzieje się to w warunkach domowych, w oparciu o takie metody wychowawcze, które są związane nieodłącznie z więziami emocjonalnymi, gdzie opiekun jest odpowiedzialny osobiście za sprawy maksymalnie trójki czy czwórki dzieci. Zdaniem Tomasza Polkowskiego każdy dzień pobytu w państwowych placówkach opiekuńczych wyrządza dzieciom ogromną, nieodwracalną krzywdę.

– Właśnie wróciliśmy z obozu dla dzieci, zorganizowanego dla wszystkich domów dziecka z całej Polski, gdzie po raz kolejny dzieci dzieliły się z nami swoimi strasznymi przeżyciami związanymi z samotnością, odrzuceniem, poczuciem bycia niepotrzebnym, z brakiem choć jednej osoby dorosłej, która by za nie odpowiadała i zwracała się do nich w ciepły sposób. To są straszne rzeczy i nie powinniśmy się zgadzać na to, aby one nadal w Polsce istniały – alarmuje Tomasz Polkowski.

Skutki braku miłości
Wzmacnianie poczucia własnej wartości może się odbywać w sytuacji, kiedy dziecko jest związane bezpośrednio z osobą dorosłą. Może być to rodzic lub odpowiedzialny za dziecko opiekun. Wymaga to dogłębnego, doskonałego poznania dziecka, co pozwoliłoby na odkrycie i wzmacnianie jego potrzeb i mocnych stron. Aby móc wzmacniać poczucie wartości najmłodszych, opiekunowie musieliby spędzać wiele czasu z poszczególnymi dziećmi, dzielić z nimi troski i radości. Jest to mało możliwe w państwowych domach dziecka. Nawet gdyby pracowali tam ludzie wspaniali, całkowicie oddani dzieciom, nie są w stanie skupić się na pojedynczych osobach, ponieważ muszą zajmować się dużymi grupami.

– Dlatego właśnie tworzymy małe mieszkania dla dzieci, w których kilku opiekunów odpowiada za garstkę dzieci, stąd łatwiej jest o indywidualne więzi. W takich „domowych” warunkach łatwiej o indywidualny plan pracy z dzieckiem i rodziną, jak również o metody wychowawcze, których celem będzie wzmacnianie poczucia wartości dziecka – zauważa Tomasz Polkowski. Dzieci, które nie otrzymują odpowiedniej dawki uczuć i nie czują więzi emocjonalnych, w późniejszym dorosłym życiu nie potrafią tworzyć związków i nie wiedzą, jak opiekować się swoimi dziećmi. Bardzo gwałtownie i instynktownie poszukują bliskości drugiej osoby, stąd częste u nich przelotne związki, przypadkowe ciąże i trudności odnalezienia się w niezależnym, dorosłym życiu.

– Przeciwdziałać temu „cyklowi deprawacyjnemu” można tylko poprzez jego przerwanie, czyli kiedy tym dzieciom po prostu zapewnimy ciepło i miłość – podkreśla Tomasz Polkowski. Nie znajdziemy jej ani w grupie, ani w dużej instytucji czy też na koloniach, ale w domu lub w ostateczności w bardzo małych miejscach, jak tworzone mieszkania, gdzie jest łatwiej o tego typu relacje.

Przytulać i okazywać uczucia
Z wieloletniego doświadczenia Tomasza Polkowskiego wynika, że wielu wychowawców w Polsce po prostu boi się dzieci, obawia się też wchodzić z nimi w relacje. Wynika to z braku pewnych umiejętności komunikacyjnych i wiedzy na temat pozytywnej dyscypliny.

– Wychowawcy wolą rozkazywać, rozsadzać dzieci po kątach, ponieważ wtedy łatwiej pracować i zapanować nad nimi. Wchodzenie w relacje emocjonalne z wychowankami zwykle wymaga poświęcenia im bardzo wiele czasu i uczuć, a ludzie wolą pracować bardzo wygodnie, czyli przyjść na swój dyżur, a po nim spokojnie wrócić do domu i nie zajmować się sprawami wychowanków – twierdzi Tomasz Polkowski. Do pracy w domach dziecka potrzebne są osoby, które poświęcą się dzieciom całkowicie, traktujące tę pracę jako powołanie i misję, dla których każde dziecko uratowane z domu dziecka będzie wielkim sukcesem. Dzieciom potrzebne są uczucia.

– Małe dziecko trzeba przecież wziąć na kolana, przytulić i pogłaskać – to jest normalne – podkreśla Tomasz Polkowski. Niestety ze względu na system domów dziecka – wychowawców całym sercem oddanych swoim podopiecznym jest bardzo niewielu. Młodzi ludzie, którzy po studiach rozpoczynają pracę w takich placówkach, są pełni ideałów, które niestety szybko się wypalają w obliczu struktury molocha, biurokracji i „równania do szeregu”. Jak zauważa Tomasz Polkowski, w takich placówkach można jednak napotkać pojedyncze osoby, wielkie autorytety, czyli wychowawców z krwi i kości, którzy mają tyle siły w sobie, że mimo trudności idą pod prąd. Jego zdaniem wyższe uczelnie przygotowują młodych ludzi do pracy czysto teoretycznie, brakuje przygotowania praktycznego, koncentrowania się na pewnych ideałach. Aby mogli pracować w domach dziecka, trzeba ich szkolić od nowa.

Nie! państwowym „bidulom”
Dom dziecka jest strukturą grupową, w której łatwo o przemoc rówieśniczą zarówno fizyczną, jak i psychiczną. W strukturach tych stosuje się przestarzałe, konserwatywne metody wychowawcze. W tych warunkach dzieci traktowane są często bezdusznie; stosowany jest systemem kar, co pogłębia poczucie krzywdy i osamotnienia wśród dzieci, które już wcześniej były poranione przez własnych rodziców. To w ocenie Tomasza Polkowskiego jest największym grzechem tych placówek.

– Dzieci przysyłają nam pełne rozpaczy listy, w których żalą się, że są całkowicie pozostawione same sobie, że nie mają się do kogo zwrócić, a w wychowawcach nie znajdują przyjaciół. To powoduje, że zamykają się w sobie, są coraz bardziej nieczułe, a czasami wręcz wyrastają na osoby, które mają za złe całemu światu i być może będą się na tym świecie mścić – przestrzega Tomasz Polkowski.

Małymi krokami nadchodzi koniec ery starego typu domów dziecka. Na szczęście coraz więcej tego typu ośrodków jest przekształcanych w małe struktury, jest coraz mniej PRL-owskich „biduli”. Proces ten jest słabo nagłośniony i nie stanowi jeszcze wyraźnej polityki państwa. Jest duża nadzieja na lepszą przyszłość dzieci, bowiem coraz więcej dyrektorów zgłasza chęć przekształcania prowadzonych przez siebie molochów na mniejsze, bardziej rodzinne i zdecydowanie lepsze dla dzieci placówki.
Na zlecenie UNICEF w Polsce przeprowadzono badania, z których wynika, że:

- pod stałą opieką w placówkach opiekuńczo-wychowawczych przebywa ok. 70 tys. dzieci i młodzieży; to ponad 0,6 proc. wszystkich Polaków przed ukończeniem 18. roku życia

- w ok. 360 państwowych domach dziecka jest ok. 20 tys. dzieci

- w 260 rodzinnych domach dziecka wychowuje się 1700 dzieci

- w Polsce jest ok. 35 tys. rodzin zastępczych

- 25 domów dziecka przekształcono w mieszkania rodzinne

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki