Bóg mnie wysłuchał
Jadwiga Knie-Górna
Fot.
Z Tomaszem Sikorą, srebrnym medalistą olimpijskim oraz mistrzem świata w biathlonie,
rozmawia Jadwiga Knie-Górna
Początki Pańskiej kariery nie były łatwe. Pierwsze narty biegowe otrzymał Pan po starszym koledze z kadry, a karabinek użytkowany był przez trzech zawodników...
Ponieważ był to czas, kiedy bardzo dużo młodzieży trenowało biathlon, stąd nie dla wszystkich starczyło...
Z Tomaszem Sikorą, srebrnym medalistą olimpijskim oraz mistrzem świata w biathlonie,
rozmawia Jadwiga Knie-Górna
Początki Pańskiej kariery nie były łatwe. Pierwsze narty biegowe otrzymał Pan po starszym koledze z kadry, a karabinek użytkowany był przez trzech zawodników...
– Ponieważ był to czas, kiedy bardzo dużo młodzieży trenowało biathlon, stąd nie dla wszystkich starczyło sprzętu. Rzeczywiście, narty oraz karabiny braliśmy od starszych kolegów, a mimo to dawaliśmy sobie jakoś radę. Najważniejsze dla nas było to, że wszyscy mogliśmy trenować biathlon.
Bieganie na nartach wynikało z zamiłowania czy bardziej z konieczności?
– Początkowo moje bieganie wynikało z faktu, iż przy naszej szkole nie było sali gimnastycznej. Jednak szybko uprawianie tej dyscypliny mnie wciągnęło, tym bardziej że moi starsi koledzy oraz rówieśnicy brali udział w Pucharze Śląska, dzięki czemu startowali w różnych miastach tego regionu Polski – była to dla mnie spora atrakcja. Moja chęć startowania zamieniła się wkrótce w czynny udział w kolejnych konkursach.
Trener kadry biathlonistów po zdobyciu przez Pana srebrnego medalu z radością stwierdził: „Udało się i to bez żadnej farmakologii!”. Czy świat sportu jest już skazany na skażenie dopingiem?
– Doping jest faktycznie ogromnym problemem w sporcie. Komisja antydopingowa wypowiedziała wspomaganiu farmakologicznemu zdecydowaną wojnę, bada u zawodników nie tylko mocz, ale również krew. Z jednej strony te przepisy bardzo pomagają, ale z drugiej komplikują życie sportowca. W razie jego choroby, kiedy trzeba podjąć bardzo szybką kurację, by nie odpadł z uczestnictwa w dalszych startach, zaczynają się problemy, gdyż nie można mu dożylnie podawać żadnych, nawet podstawowych lekarstw. Jestem przekonany, że każdy prawdziwy sportowiec chce walczyć w sposób uczciwy, ale w dzisiejszych czasach takim sportowcom jest bardzo ciężko.
Komentatorzy sportowi po zdobyciu przez Pana olimpijskiego srebra stwierdzili, że jest to nasz najpiękniejszy medal zimowych igrzysk w historii Polski...
– Myślę, że dla każdego z polskich sportowców, który stawał na podium na olimpiadzie, jego medal był najpiękniejszy, bowiem każdy z nich wie, ile czasu, wysiłku, ciężkiej pracy oraz wyrzeczeń go kosztował. Dlatego jestem daleki od oceniania, czyj medal jest w naszej historii tym najpiękniejszym. Mogę tylko dodać, że za moje srebro zapłaciłem bardzo wysoką cenę. Moje osiągnięcie wymagało również dużo poświęcenia całej mojej rodziny, wszystkich osób, które ze mną współpracują, począwszy od trenera, poprzez masażystów, lekarza, pracowników technicznych, na kolegach klubowych skończywszy.
W Pańskiej karierze było wiele chwil zwątpienia. Czy towarzyszyły one także w Turynie?
– Tak, nie chciałbym jednak do tego wracać, ponieważ to są bardzo osobiste przeżycia... Prawdą jest, że podczas jednej z rozmów, jakie przeprowadziłem z mamą krótko przed zdobyciem srebra, powiedziałem zdanie, za które później, jako osoba wierząca, bardzo się wstydziłem. Dlatego długo za nie mamę przepraszałem. Przygotowywałem się do tej olimpiady cztery lata, poświęciłem tak wiele, a moje pierwsze trzy indywidualne starty były poniżej moich możliwości, stąd nadejście chwil zwątpienia... Skończyło się jednak szczęśliwie.
Pierwszym gestem, jaki Pan uczynił właściwie jeszcze przed przekroczeniem linii mety, był znak krzyża.
– Myślę, że na każdego z nas przychodzą chwile zwątpienia. Mnie dopadły daleko od domu i rodziny. Trzy dni przed ostatnim biegiem miałem czas na przemyślenia i kładąc się do łóżka, prosiłem Pana Boga tylko o jedno, abym w tym końcowym starcie mógł dobrze strzelać. I Bóg mnie wysłuchał.
Rodzinny Wodzisław Śląski bardzo starannie przygotowywał się na Pana przyjęcie. Ponoć jednego dnia przeżył Pan aż trzy powitania.
– Rzeczywiście, tak było. Pierwsze było powitanie na lotnisku. Przyjechało bardzo wielu znajomych z całą moją rodziną na czele. Drugie powitanie było już przy wjeździe do Wodzisławia Śląskiego, gdzie witał mnie prezydent miasta oraz wielu mieszkańców. Trzecie odbyło się tuż przed moim domem. Byłem nim bardzo zaskoczony, ponieważ byłem przekonany, że wszyscy, którzy chcieli mnie przywitać, już to uczynili, a tu okazało się, że pomimo bardzo późnej pory czekało na mnie jeszcze wielu moich najwierniejszych kibiców, sąsiadów i znajomych. Nie spodziewałem się tak gorącego powitania! Po zdobyciu tytułu mistrzostw świata też byłem mile witany, ale to, co mnie spotkało teraz, przekroczyło moje najśmielsze oczekiwania. Wszystkim za te piękne przeżycia z całego serca dziękuję!