Przez kilka miesięcy 1946 roku trwał swoisty pojedynek pomiędzy szefem wojewódzkiego UBP w Krakowie Janem Bieleckim a dowódcą podhalańskich partyzantów - mjr. Józefem Kurasiem "Ogniem". Dokonywane w tym czasie celne uderzenia partyzantów "Ognia" w struktury administracyjne i polityczne komunistów uniemożliwiały budowę sowieckiego systemu władzy w całej południowej części województwa.
Strach przed "Ogniem" paraliżował UB-owców, a koła PPR schodziły do konspiracji. Funkcjonariuszy UB przydzielano do Nowego Targu za karę. Szybka akcja likwidacji "Ognia" byłaby dla Bieleckiego wstępem do dalszej błyskotliwej kariery w bezpiece.
17 marca 1946 roku dwojgu UB-owcom, kpt. Franciszkowi Gramowi-Patyce i ppor. Leokadii Wardak, powierzono misję przeniknięcia do oddziałów "Ognia". Obowiązywała zasada podwójnej konspiracji - przed wrogiem i przed swoimi.
"Przyjechali na Podhale, udając, że ukrywają się przed UB, jako pokątni
handlarze szprotami
i konserwami rybnymi, sprzedający towar po restauracjach, sklepach i spółdzielniach. Moja współtowarzyszka odgrywała rolę dostarczyni towaru z Krakowa - pisał później Gram-Patyka - aby nie zwrócić na siebie uwagi przez częste wyjazdy na kontakt z szefem WUBP z meldunkami specjalnymi do WUBP Kraków". Agent zawierał znajomości z góralami. Zapisał się do PSL. Na polecenie z Krakowa nieświadome niczego lokalne UB naprawdę zaczęło go poszukiwać.
Już w ramach pierwszych działań "handlowych" na Podhalu agenci przygotowali listę osób - właścicieli restauracji i instytucji z Nowego Targu, utrzymujących kontakt z partyzantką. Związali się z handlarzem obuwia z Ratułowa, u którego zamieszkali jako wspólnicy. Zebrali cenne informacje, ale Bielecki liczył na przechwycenie kontroli nad całym zgrupowaniem lub co najmniej spektakularne rozbicie głównego sztabu Kurasia. "Dotychczasową pana pracę nazwałbym pływaniem - które nie daje jeszcze w 100 proc. tego, co potrzeba" - powiedział Gramowi-Patyce na tajnym spotkaniu. Nakazał wyraźnie i konsekwentnie dążyć do ustalenia lokalizacji sztabu zgrupowania: "musi pan jak najszybciej postarać się uzyskać zaufanie na wsi, aby jak najprędzej zanurzyć się w środowisku, by uzyskać kontakt z "Ogniem"".
Zaaranżowano prostą akcję mającą na celu uwiarygodnić agenta. Miał on puścić informację, iż został ostrzeżony, że będzie go we wsi poszukiwać wojsko. Miał poprosić górali o pomoc. Bielecki liczył, że ukryją oni Grama-Patykę albo nawet przekażą do obozu partyzanckiego w lesie. "Ja ze swej strony przyślę tam trochę wojska, żeby utwierdzić pańskie powiedzenie" - dodał. Gdyby agent ustalił miejsce pobytu grupy sztabowej, miał natychmiast udać się do tajnego lokalu UB w willi "Faris" w Zakopanem, zgłosić się do człowieka o nazwisku Węglarz i przedstawić się swoim agenturalnym nazwiskiem "Cebulski".
Akcja zakończyła się pełnym sukcesem. Żołnierze, przekonani, że poszukują rzeczywistego "bandytę", bezwzględnie przetrząsali wieś. Zgodnie z planem górale pomogli "prześladowanemu" i skutecznie ukryli agenta.
Zaufali mu
Na rezultaty nie trzeba było długo czekać. Już po kilku dniach jeden z górali zaprosił go na potajemne zebranie ratułowskich PSL-owców z udziałem partyzantów Kurasia. "Będą obecni czterej oficerowie od "Ognia" a może i sam "Ogień", to ja pana z nimi skontaktuję" - usłyszał agent.
Działał szybko. Dotarł do willi "Faris" w Zakopanem. Odnalazł konfidenta UB Węglarza i podał umówione hasło. Wtedy okazało się, że... Węglarz o niczym nie wie, hasła nie zna, a Bielecki nie dotrzymał ustaleń, o jakich sam zadecydował. Próba bezpośredniego kontaktu telefonicznego z szefem WUBP też się nie powiodła: Węglarz przez ponad trzy godziny nie pozwolił agentowi skorzystać z aparatu telefonicznego. W tym czasie sam wyjaśniał sprawę i ok. godz. 20 poinformował "Cebulskiego", że rozmawiał z Bieleckim, który zapowiedział, że "lada chwila przyjedzie" na spotkanie z agentem. Ale znowu nie dotrzymał słowa. "Z przykrością stwierdzam, że kontakt osobisty z ppłk. Bieleckim otrzymałem dopiero następnego dnia rano o godz. 9 (i to w niezbyt przyjemnych okolicznościach). Oczywiście było już za późno" - raportował później Gram-Patyka.
Dla Bieleckiego sprawa była o tyle kompromitująca, że praktycznie każdego dnia do MBP docierały informacje o akcjach "Ognia". Potrzebował spektakularnego sukcesu. Gramowi-Patyce przydzielił dwóch stałych łączników: "ob. Andrzeja", który, wyposażony w motocykl, był w stałej gotowości w willi "Faris" i agenta o pseudonimie "Herbert".
Około 20 czerwca 1946 roku przekazał "Ogniowi" list, w którym prosił o spotkanie. Bez problemu za wiarygodność "Cebulskiego" poręczyli działacze PSL, a przeprowadzony przez ludzi "Ognia" wywiad środowiskowy także nie wykrył nic podejrzanego. 17 lipca 1946 roku "Ogień" wyznaczył mu spotkanie w Gorcach na dzień następny. List dotarł do agenta o godz. 14. Już o godz. 17 Gram-Patyka przekazał go łącznikowi "Andrzejowi". Nazajutrz, 18 lipca 1946 r. ok. godz. 10, doszło do spotkania agenta z partyzanckim dowódcą. Po czterogodzinnym przesłuchaniu Gram-Patyka został oficjalnie przyjęty do sieci partyzanckiego wywiadu. Otrzymał pseudonim i zadania do realizacji.
W czasie konspiracyjnego spotkania z agentem Bielecki nie ukrywał entuzjazmu - zamierzał zaaranżować dalsze wydarzenia tak, aby cała akcja była wzorcową "operacją czekistowską": "Dobrze się stało że "Ogień" nie pozostawił pana w obozie - mówił "Cebulskiemu" - i teraz należy zmienić kierunek przedsięwziętego celu zlikwidowania samego "Ognia". Zrobiłby pan wielkie głupstwo, gdyby go pan "rąbnął", dlatego że najpóźniej [w ciągu] dwóch do trzech tygodni będziemy go mieli żywcem, a
z pana zrobimy "Ognia",
wówczas opanuje pan resztę jego sieci wywiadowczej i w pewnym momencie zagarniemy wszystko".
Rozkazał Gramowi-Patyce kontynuować rozpoczęte działania i ściśle wypełniać polecenia otrzymywane od Kurasia.
Akcja rozwijała się dokładnie po myśli UB. "Cebulski" realizował polecenia "Ognia" i przygotowywał szczegółowe raporty dla UB na temat zgrupowania, jego zwyczajów, punktów kontaktowych. Wydawało się, że wkrótce UB otrzyma "Ognia" na tacy.
Po pewnym czasie Gram-Patyka samodzielnie przedstawił kilka propozycji zlikwidowania oddziału i jego dowódcy. Obok propozycji do zbombardowania obozu ładunkami zapalającymi brał pod uwagę upozorowanie kilku zrzutów konserw żywnościowych na obóz partyzantów z samolotów oznakowanych jako angielskie. Po kilkakrotnych "dostawach" prawdziwych konserw miały być zrzucone konserwy zatrute. Innym wariantem było stworzenie z ludzi pewnych oddziału pozorującego oddział partyzancki pod osobistym dowództwem Grama-Patyki. Jądro oddziału stanowiliby UB-owcy, natomiast reszta - nieświadoma prowokacji - pochodziłaby ze zwykłego naboru. Agent był już bardzo pewny siebie: sądził, że bez żadnego problemu przekona "Ognia" do wyrażenia zgody, aby w jego imieniu sformował oddział. Opcja kolejna była już ostrożniejsza: zakładała otrucie lub uśpienie "Ognia" za pomocą trucizny bądź środków nasennych, ukrytych np. w papierosach.
Jednak nie doceniono ani wpływów, ani partyzanckiego doświadczenia Kurasia. Wkrótce potem agent uzyskał informację od łącznika "Ognia", że sztab zgrupowania otrzymał z Krakowa meldunek, że WUBP wprowadził do obozu trzech ludzi, których zadaniem jest "kropnąć" Józka, czyli "Ognia". Przerażony agent natychmiast przekazał tę informację do WUBP, obawiając się, że to on i jego pomocnica zostali przez "Ognia" zdekonspirowani. Bielecki go uspokoił. "Otrzymałem odpowiedź z WUBP, że to nie o nas chodzi, lecz o kogoś innego. "Ogień" dwóch ludzi rozstrzelał, a jednego WUBP zdążył na skutek innego meldunku wycofać z bandy" - pisał Gram-Patyka w raporcie do MBP.
Wszystko wskazuje na to, iż rzecz dotyczyła równolegle prowadzonej operacji wprowadzenia do sztabu "Ognia" agentów Kazimierza Kiliana i Mariana Nogi, zdemaskowanych i rozstrzelanych 20 lipca 1946 roku.
Tym bardziej Bielecki nie mógł sobie pozwolić na zaprzepaszczenie misji Grama-Patyki. Czas naglił. Warszawa okazywała zniecierpliwienie, a na naradach sztabowych traktowano sprawę likwidacji zgrupowania "Ognia" jako ogólnopolski priorytet.
Około 15 sierpnia 1946 r. przysłano z Warszawy na Podhale niejakiego ppłk. Sawicza, który wprost żądał danych, pozwalających na szybkie przeprowadzenie likwidacji oddziałów Kurasia. Gram-Patyka wzorowo spełnił polecenie: już po tygodniu przekazał dokładnie informacje o czasie i miejscu zaplanowanej koncentracji trzech pododdziałów w sumie liczących ok. 40 ludzi. Jednak Bielecki znowu wykazał się nieudolnością. Mimo że WUBP było o wszystkim poinformowane z pięciogodzinnym wyprzedzeniem, rozpoczął akcję wraz z wojskiem dopiero po dwudziestu trzech godzinach.
Agent był bezradny
Kolejna okazja zakończenia misji sukcesem wzięła w łeb. Co więcej, pojawiło się przypuszczenie, że Gram-Patyka - który przebrany za żołnierza osobiście był przewodnikiem oddziałów pacyfikacyjnych - mógł zostać przez ludność rozpoznany w czasie akcji. Należało podejrzewać, że "Ogień" już jest o tym poinformowany, więc rezultat wielomiesięcznej operacji został postawiony pod znakiem zapytania.
"W kilka dni po tym w zastosowaniu próby upewnienia się, czy rzeczywiście zostaliśmy zdekonspirowani, wysłałem do nich łącznika "Herberta"" - opisywał "Cebulski". Wkrótce wątpliwości zostały rozwiane: agent UB o pseudonimie "Herbert" został przez partyzantów aresztowany i rozstrzelany 12 września 1946 roku we wsi Dzianisz.
W obawie o życie Gram-Patyka błyskawicznie opuścił Podhale. Wysłany przez niego raport do dyrektora Departamentu MBP, odpowiedzialnego za "walkę z bandytyzmem", był faktycznie oskarżeniem Bieleckiego o zaprzepaszczenie doskonale rozwijającej się gry operacyjnej. "Gdyby [akcja] była prowadzona w jednych rękach od początku do końca, i w jednym momencie zgarnięta, niewątpliwie byłby efekt - pisał Gram-Patyka. Cel i zadanie z naszej strony [agentów] zostało wykonane w 100 proc.".
Bieleckiego wysłano na "urlop wypoczynkowy" i pozbawiono funkcji szefa WUBP. "Ogień" jeszcze przez pół roku był postrachem zdrajców i konfidentów.