Pragnienie zobaczenia się z matką
Około godz. 22 otrzymałem telefon ze szpitala, wzywający mnie do chorej. Wyspowiadałem ją i udzieliłem sakramentu chorych. Komunii św. nie mogła przyjąć ze względu na zaburzenia żołądkowe. Powiedziała mi, że koniecznie musi się spotkać ze swoją matką. Lekarz dyżurny wyraził zgodę na obecność matki w sali szpitalnej o tak późnej porze. Uprzedziłem portiera, aby nie czynił przeszkód przy wpuszczaniu. Zamówiłem taksówkę i pojechałem pod wskazany adres. Matka przyjechała do córki. Następnego dnia dziękowała mi za załatwienie jej prośby.
Odzyskanie łaski wiary przed śmiercią
Leonarda W. znałem od dwóch lat. Jego siostrzenica pracowała jako pielęgniarka. Prosiła, abym porozmawiał z jej wujem w sprawie spowiedzi. Liczył 82 lata i nie wiadomo było, kiedy przystąpi do sakramentu pokuty. Odwiedzałem go w szpitalu, a także w domu. Gdy delikatnie poruszyłem sprawę spowiedzi, odpowiadał, że jeszcze nie umiera i zmieniał temat. Któregoś dnia zasłabł w domu, a w godzinach popołudniowych odwiedziłem go. Zacząłem od pytania o stan zdrowia. Usłyszałem: "Jestem już słaby i niedługo przejdę do niebytu". Odpowiedziałem, że każdy z nas odejdzie z tego świata, lecz nie będzie to przejście do "niebytu", lecz rozpocznie się wieczność i zdanie sprawozdania ze swego życia przed Bogiem. Zaproponowałem spowiedź. Wyraził zgodę. Stułę miałem ze sobą. Szczerze się wyspowiadał, a potem ze łzami w oczach usiłował ucałować moją rękę. Nie chciałem się na to zgodzić. Wówczas chory powiedział: "Chcę ucałować rękę księdza nie jako człowieka, lecz jako zastępcy Chrystusa". Przystałem na tak sformułowaną prośbę. Powiedział mi jeszcze: "Żałuję, że tego wcześniej nie uczyniłem, to znaczy, że nie wyspowiadałem się". Łzy radości pojawiły się w oczach siostry i siostrzenicy Leonarda, gdy dowiedziały się ode mnie, że ich brat i wujek jest już po spowiedzi. Poszedłem potem do sióstr nazaretanek, przyniosłem Pana Jezusa i udzieliłem starcowi sakramentu chorych. Dwa, może trzy dni później został zabrany do szpitala i tam wkrótce zmarł. W intencji Leonarda W. od dawna modliła się rodzina wraz z siostrami nazaretankami i karmelitankami z Kalisza i Częstochowy oraz siostrami sakramentkami z Warszawy. Po ludzku sądząc, wydawało się, że sprawa jest już przesądzona, a jednak wielkie jest miłosierdzie Boże. Liczne i wytrwałe modlitwy połączone z żywą wiarą wyprosiły łaskę nawrócenia.