Przewartościowanie wartości
Odwiedziłem w domu Zofię L., wcześniej pielęgniarkę, pracującą w szpitalu. Jesienią zachorowała na żółtaczkę zakaźną. Choroba miała kilkakrotne nawroty. Pani Zofia leżała w szpitalu około trzech miesięcy, a następnie przewieziono ją do kliniki w Poznaniu. Tam dogłębnie rozpoznano źródło choroby i stan pacjentki, który pogarszał się z dnia na dzień. Wypisana do domu, bardzo osłabiona, leżała w łóżku. Otrzymywała środki znieczulające, by jej cierpienie nie było tak bolesne. Liczyła się z tym, że z choroby już nie wyjdzie. Przed kilkoma dniami przyjęła sakramenty święte z rąk księdza jezuity.
Chora nie miała rodziny, jak mówiła, nie miała czasu, by ją założyć. Pracując w szpitalu, była doskonałym fachowcem i prawdziwą siostrą miłosierdzia. Wiele dobra czyniła też wśród krewnych i w środowisku, w którym mieszkała. Nie była osobą religijnie obojętną, ale ustawiczna praca wśród chorych absorbowała ją tak dalece, że nie poświęcała zbyt wiele czasu Bogu i sprawom wiary. Powiedziała mi szczerze, że gdyby po operacji powróciła do sił i pracy, z pewnością zmieniłby się na lepszy jej stosunek do życia religijnego. Przechodziła głębokie przeobrażenie wewnętrzne, zupełnie inaczej patrzyła na sprawy wiary. Zbliżyła się bardzo do Boga. Zapewniłem chorą o swej pamięci w modlitwie i we Mszy św. Poprosiłem, aby pamiętała w modlitwach o tych, nad którymi teraz pracuję i nad którymi będę pracował w przyszłości. Pani Zofia przyrzekła mi to. Starałem się wskazać na to, że obecnie Bóg żąda od niej takiej właśnie "pracy", w postaci modlitwy i cierpienia.
Dwie Matki: ludzka i Boża
Wezwano mnie na oddział chirurgii do chorego chłopca, Macieja K. ze Skalmierzyc. Maciej miał 12 lat. Od jego rodziców dowiedziałem się o okolicznościach wypadku, jakiemu uległ. Chłopiec wstał w nocy, aby napić się wody. Wracając, zaspany, nieprzytomny, zamiast na tapczanie zaczął się układać... na parapecie otwartego okna. Po chwili doszło do wypadku: Maciej spadł z wysokości drugiego piętra na wybetonowane podwórze. I stało się coś niezwykłego: po upadku nawet nie utracił on przytomności, lecz usiadł. Doznał obrażeń - miał złamaną nogę, potłuczoną głowę. Jednak ogólnie był w dobrej formie. Z uwagą i wzruszeniem słuchałem opowieści mamy Maćka, która ze łzami w oczach mówiła o tym, że "syna cudownie uratowała nam Matka Boża, to za pośrednictwem Matki Bożej Skalmierzyckiej został ocalony. Mamy sześcioro dzieci. Co miesiąc proszę o odprawienie Mszy św. w intencji ich dobrego wychowania i o Boże błogosławieństwo dla nich".
Pożegnanie szpitala - 30 czerwca 1965 r.
Dziś rano odprawiłem w kaplicy ostatnią Mszę św. jako kapelan szpitala. Ofiarowałem ją w intencji tych wszystkich, nad którymi pracowałem przez cztery lata. Po południu wprowadziłem w obowiązki mego zastępcę, ks. Stanisława Zaleskiego. Owe cztery lata wśród chorych oceniam jako owocny czas pracy kapłańskiej. Czas, który był dobrym przygotowaniem do nowych, powierzonych mi przez Kościół zadań.