Zamieszczone poniżej wspomnienia stanowią fragment szkicu autorstwa Anny Witkowskiej ze Złotowa, nagrodzonego w naszym konkursie "Wakacje są Boskie". Wyjątkowe świadectwo pani Anny nieprzypadkowo publikujemy na początku Tygodnia Misyjnego oraz w kontekście duchowych przeżyć Dnia Papieskiego. Biskup Wiktor Skworc, przewodniczący Komisji Episkopatu Polski ds. Misji, w swym pasterskim słowie skierowanym do wiernych przypomina, iż Papież Polak zapisał się w dziejach m.in. jako "największy misjonarz świata".
W maju 2005 r. wraz z siostrą Jolą, która jest teologiem i katechetą, odwiedziłyśmy naszego brata, o. Józefa Maciołka SVD w Papui-Nowej Gwinei. Nasz brat jest misjonarzem, pracuje tam od ponad dwudziestu lat. Podróż do tego odległego kraju trwa około dwudziestu godzin lotu samolotem. Gdy wysiadłyśmy na lotnisku w Port Moresby, stolicy, uderzyło nas gorące, tropikalne powietrze…
Jesteśmy Kościołem!
Przez kilka dni korzystałyśmy z gościnności seminarium Werbistów, mieszczącego się w Boroko, oddalonego kilkanaście kilometrów od stolicy. To seminarium kształci tutejszych kleryków na księży. Ich proste i piękne życie wspólnotowe zrobiło na mnie wielkie wrażenie. Wspólne modlitwy poranne w kaplicy, Msza Święta… Duch wspólnoty, uwielbienia i dziękczynienia obejmował nas wszystkich. Po raz pierwszy w życiu tak mocno odczułam, że to "my" jesteśmy Kościołem - mimo że mówimy różnymi językami, mamy różny kolor skóry, jesteśmy dziećmi jednego Boga. Przekazaniu eucharystycznego "znaku pokoju", wyrażonego uściskiem dłoni i słowem peace, zawsze towarzyszył ciepły, serdeczny uśmiech. Komunię św. wszyscy przyjmowaliśmy procesyjnie, na rękę. To bardzo głębokie przeżycie. Ciało Chrystusa dotknęło moich dłoni! Nigdy wcześniej tego nie doświadczyłam. Czułam, że moja dusza pełna jest wdzięczności i uwielbienia dla Pana.
W niedzielę o. Józef zabrał nas na Mszę św. do kościoła w biednej dzielnicy "9 Mila" w Port Moresby. Ludzie mieszkają tam w domach z blachy, z płyt. Ich kościół to barak z dykty, wysokości około 2,5 metra. Cementowa posadzka przykryta jest kawałkami filcowej wykładziny. Nie ma ławek - wierni siadają na ziemi. Zauważyłam, że wiele osób przed wejściem do kościoła zdejmowało sandały - wchodzili boso. Brakowało jakiejkolwiek zakrystii lub konfesjonałów. O. Józef słuchał spowiedzi, siedząc na krześle. Spowiadało się wielu. Eucharystia. Odprawiano ją w języku pidgin. Po odczytaniu Ewangelii kapłan wyszedł na środek kościoła. Głosił homilię, stojąc wśród ludzi. Mówił gestykulując. W czasie Mszy św. było dużo pięknego śpiewu. Na pożegnanie obdarowano nas słodkimi ziemniakami.
Modlitwa i praca
Wiele przeżyć dostarczył nam wyjazd do stacji misyjnych położonych w buszu. Odwiedziliśmy przychodnie, szpitale, szkoły prowadzone przez siostry zakonne. Szkoła to drewniany barak, kryty liśćmi palmy. Tylko uczniowie starszych klas mają ławki, młodsi siedzą na deskach przybitych do pali. Piszą na tabliczkach. Raz w tygodniu, w piątki, odprawiana jest szkolna Msza św.
W jednej z wiosek uczestniczyliśmy w spotkaniu liderów - animatorów religijnych. Spotkaliśmy też kobiety z Legionu Maryi. Widziałyśmy, jak szafarze Najświętszego Sakramentu przybyli po Pana Jezusa, aby zanieść Go chorym i starszym z najdalej oddalonych miejscowości. Nie znałyśmy miejscowego języka - a jednak zawsze czułyśmy, że jesteśmy w rodzinie. Ściskano nasze dłonie, obejmowano.
Posługę misjonarzy bacznie obserwowałyśmy. Muszą być oni nie tylko zaangażowanymi kapłanami, ale też świetnymi kierowcami, budowlańcami, trochę lekarzami, krawcami…
Z wyjazdu powróciłam pokrzepiona duchowo, z myślą o zaangażowaniu się na rzecz misji tak mocno, jak tylko to będzie możliwe.
opr.