Studnie
Ks. Mariusz Pohl
Fot.
Chyba już nie zrozumiemy, czym jest studnia z zimną, czystą wodą. W czasach, gdy w każdym domu jest kran podłączony do sieci wodociągowej, czerpanie wody ze studni przeszło do historii. To dobrze. Nie ma co żałować, bo dźwiganie wody wiadrami, zwłaszcza zimą czy w deszczu, to żadna przyjemność.
Także i dzisiejsza studzienna woda, ta powierzchniowa, z domieszką wszelkiej maści...
Chyba już nie zrozumiemy, czym jest studnia z zimną, czystą wodą. W czasach, gdy w każdym domu jest kran podłączony do sieci wodociągowej, czerpanie wody ze studni przeszło do historii. To dobrze. Nie ma co żałować, bo dźwiganie wody wiadrami, zwłaszcza zimą czy w deszczu, to żadna przyjemność.
Także i dzisiejsza studzienna woda, ta powierzchniowa, z domieszką wszelkiej maści nawozów sztucznych, herbicydów, gnojówki, zasilana kwaśną deszczówką, to nie ta sama, która była w studniach pół wieku temu.
Ale studni trochę żal… Żal tej świadomości, że woda jest darem z wnętrza ziemi, że gdzieś tam głęboko biją czyste źródła, z których różnymi szczelinami woda napływa do głębokiego ocembrowania, a stamtąd można ją zaczerpnąć wiadrem na długim łańcuchu. Żal też szacunku i respektu wobec darów ziemi: bo przecież może ich zabraknąć, bo woda jest surowcem bezcennym. Gdy w czasie suchego lata większość płytkich studni wysychała, ludzie z całej okolicy umieli docenić tę jedną czy dwie studnie, które były wydrążone głęboko, znacznie poniżej wód powierzchniowych. Jaka ta woda była zimna, jak smakowała!
Każda studnia jest inna, choć schemat i zasada działania są takie same. Woda napływa samoczynnie szczelinami i gromadzi się w obrębie cembrowiny. Dawne studnie były wykładane kamieniami albo drążone wprost w litej skale. Powyżej lustra wody wystarczyła cegła. Zaglądałem do kilku takich studni: w spoinach między cegłami powyrastały kępki trawy i ciemnozielone zanokcice - małe paprotki lubiące cień i wilgoć. Cegły były pokryte grubą warstwą mchów i porostów. Wszystko to ukryte w zimnej, wilgotnej czeluści studni tworzyło wspaniałe obramowanie dla jasnego kręgu gładkiej tafli wody, odbijającej niebo i głowy tych, którzy spoglądali w głąb. Górna krawędź ceglanego obramowania była obciosana, zaokrąglona i wytarta dotknięciami ciężkiego wiadra i spracowanych rąk.
Współczesne studnie są zbudowane z betonowych kręgów. To znacznie ułatwia pracę przy jej kopaniu. W odpowiednim miejscu, zwykle lekko zagłębionym i wilgotnym, stawia się na ziemi betonowy krąg, wchodzi do środka i zaczyna systematycznie usuwać z wnętrza ziemię. Pod własnym ciężarem krąg stopniowo się obsuwa i zagłębia w ziemi. Wtedy na wierzch kładzie się następny krąg i kopie dalej. Ziemia staje się coraz bardziej wilgotna, miękka, potem zaczyna pojawiać się piasek. Kopanie jest łatwiejsze, ale piach trzeba usuwać przy pomocy wiader spuszczanych na łańcuchu. Tak wkłada się kolejno trzeci, czwarty, piąty krąg, aż wreszcie na dnie pojawia się kałuża wody. Wówczas piach spod kręgów sam się obsypuje i trzeba uważać, by nie poszło to za szybko i kręgi nie przechyliły się na ukos, grożąc kopiącemu przygnieceniem. Największym niebezpieczeństwem jest kurzawka, czyli płynny piach z iłem, które nagle potrafią wybuchnąć ze ściany pod kręgiem i w paręnaście sekund zalać śmiałka. Dlatego lina i ktoś na górze musi być stale w pogotowiu. Po wykopaniu studni trzeba przez kilka dni czerpać brudną wodę, by wreszcie napłynęła i wyklarowała się świeża.
Nad studnią należy teraz zbudować kołowrót i daszek, a nieraz nawet całą drewnianą budkę, która nakrywa studzienny krąg. Wystaje tylko żelazna korba kołowrotu, a wiadro wyciąga się przez uchylaną klapę. Taka studnia jest dobrze zabezpieczona przed wpadającymi liśćmi, kurzem i innym śmieciem. Ale niektórzy wolą studnie otwarte. Po boku stoją tylko dwa słupy, między którymi jest rozpięty kołowrót, a na ich szczycie wspiera się dwustronny daszek z gontów lub desek.
Sam kołowrót to zazwyczaj okrągły wałek twardego, mocnego drewna, najlepiej z grabu, po obu stronach zabezpieczony kutymi z żelaza obręczami. Wzdłuż osi drąży się otwór, przez który przebija się żelazny pręt, osadzony w otworach słupów i wygięty w kształcie korby. Wałek zrazu jest pośrodku grubszy, ale przy częstym używaniu łańcuch stopniowo go szlifuje, tak że jego środkowa część bardzo się zwęża.
Wiadro do czerpania wody nie może być byle jakie. Najlepiej, jeśli jest ocynkowane i wzmocnione na obwodzie metalowym pierścieniem. Wtedy krawędź nie wygina się i nie pęka, obijając o ściany studni podczas wyciągania. Z jednej strony dobrze jest przywiązać kawał żelaza albo kamień, by wiadro po dotknięciu wody nie pływało po powierzchni, lecz szybko przechylało się i nabierało wody.
No i łańcuch: nie może być za cienki, bo wtedy najcieńsze ogniwo szybko się przetrze, łańcuch puści i wiadro będzie stracone. Kiedyś, gdy czerpaliśmy wodę z jednej studni przy leśniczówce, odwiązała się nam stalowa linka - to takie nowoczesne wydanie łańcucha. Gdy próbowaliśmy odzyskać wiadro, sięgając w głąb wody wielkim hakiem uwiązanym do linki, wyłowiliśmy sześć starych zatopionych wiader. Niektóre liczyły pewnie z kilkanaście lat i były prawie całe przerdzewiałe. Był tam też stary, żeliwny dzban na wodę z dużym uchem i kilka metrów przeżartych rdzą łańcuchów. Oto, jakie skarby mogą kryć w sobie studzienne czeluście.
Ale są też studnie bez kołowrotu, lecz z żurawiem. To długi na sześć, siedem metrów drąg, umocowany pośrodku na rozwidlonym słupie. Jeden koniec jest obciążony kamieniami, a drugi zwiesza się wprost nad studnią. Do tego końca jest przywiązany łańcuch albo okuta na końcach tyczka, do której przymocowane jest wiadro. Drąg działa jak dźwignia i pozwala spuszczać wiadro na tyczce w głąb studni, a potem stosunkowo łatwo wyciągać do góry.
Żeby jednak rozkochać się w studniach, trzeba samemu zaczerpnąć z nich wody. Nie chodzi o samą wodę, choć w upalny dzień potrafi być ona zbawieniem. Chodzi o to, by posłuchać niepowtarzalnej, studziennej muzyki. Najpierw szybkie skrzypienie kołowrotu i łańcucha, wzmocnione przez popiskujące rezonansem wiadro. Potem suchy plusk wody, chwila oczekiwania i głuchy odgłos jakby podziemnej eksplozji, gdy wiadro pogrąży się w odmętach, a woda zamknie się nad nim wzbudzając fale, odbijające się od cembrowiny. Słychać wtedy chrzęst naprężającego się łańcucha. To znak, że można ciągnąć do góry.
I wtedy zaczyna się symfonia: tysiące kropel, urywających się od wiadra spada z coraz większej wysokości na taflę wody, wszystko zwielokrotnione i wzmocnione echem studni. Łańcuch ciężko jęczy i skowyczy, naprężony coraz wyższymi tonami, gdy skraca się nawijany na wałek. Żelastwo korby miarowo kwiczy przy każdym obrocie kołowrotu. Niekiedy wiadro obija się o ściany studni, ulewając kaskady wody i wydając głuche jęki. W miarę podnoszenia wiadra wszystkie te dźwięki zmieniają swoje natężenie, ton i echo, wreszcie wiadro pokazuje się ponad studnią, echo nagle niknie, a woda oblewa nam ręce lodowatą strugą. Przywieramy ustami do zimnej krawędzi i pijemy głęboki łyk orzeźwiającej, pachnącej świeżością wody. A potem resztę przelewamy do drugiego, domowego wiadra, ochlapując sobie przy tym nogi. Studnia powoli cichnie, lustro się uspokaja, widać tylko, jak na powierzchnię wypływają jakieś spóźnione pęcherzyki powietrza. I znów studnia zamiera w bezruchu i ciszy, gotowa w każdej chwili podzielić się z nami swoją drogocenną wodą.
To czar i poezja. I prawda. Woda ze studni jest bardziej prawdziwa od chlorowanej kranówki. Ale o tym wie coraz mniej ludzi. Szkoda.