Logo Przewdonik Katolicki

Politycy mimo woli

Mateusz Wyrwich
Fot.

Przyjechali do Polski, bo we własnym kraju nie mogą się uczyć w ojczystym języku. Ich prezydent zamiast własnego języka preferuje rosyjski, do niedawna jeszcze język okupanta. Inga Mołczan, Hanna Tieraszenka, Daria Hrusza, siedemnastolatki z białoruskiego Mińska, mówią o swoim Liceum im. Jakuba Kołasa bardzo dojrzale i z wielką emocją. Chodzą do trzeciej klasy, mają zainteresowania...

Przyjechali do Polski, bo we własnym kraju nie mogą się uczyć w ojczystym języku. Ich prezydent zamiast własnego języka preferuje rosyjski, do niedawna jeszcze język okupanta.



Inga Mołczan, Hanna Tieraszenka, Daria Hrusza, siedemnastolatki z białoruskiego Mińska, mówią o swoim Liceum im. Jakuba Kołasa bardzo dojrzale i z wielką emocją. Chodzą do trzeciej klasy, mają zainteresowania humanistyczne, związane przed wszystkim z literaturą, kulturą własnego narodu i europejską. Ciągle podkreślają, że będą walczyły o swoją szkołę, ponieważ w ten sposób walczą o interesy swojego narodu.
Podobnego zdania jest ich równolatek Maks Ruść. Uważa, że nauka wszystkich przedmiotów w języku ojczystym daje mu poczucie wolności, a walka o jego szkołę to jak dążenie do niezawisłości i niepodległości państwa. - Jest wyzwaniem dla naszego młodego pokolenia - podkreśla Maks. - Mam nadzieję, że niebawem będzie również takim wyzwaniem dla całego białoruskiego narodu.
- Kto jest za naszą szkołą, ten jest za białoruską kulturą - dodaje tegoroczny absolwent Franak Wiaczorka. - Wskazuje na to, czy dany człowiek uważa, że Białoruś ma być ruska czy niepodległa.
Osiemnastolatek Franak, mimo że skończył Liceum im. Kołasa, zdaje egzamin maturalny eksternistycznie, bo szkoła, której jest absolwentem, nie jest uznawana przez władze jego kraju. Nie wie też, czy zostanie przyjęty na studia. Podobne rozterki ma cały jego rocznik. Młodzi nie są pewni, czy władze będą honorowały świadectwa ukończenia tego liceum - formalnie - prawnie nieistniejącego - zwanego w skrócie Liceum Białoruskim.
Zarówno uczniowie tej szkoły, jak i nauczyciele podkreślają, że nie zamierzali zajmować się polityką, jedynie nauką, ale postawa prezydenta Łukaszenki, wbrew ich woli, wciągnęła ich w politykę.

Od dziennikarstwa po grekę


Historia Liceum Humanistycznego im. Jakuba Kołasa w stolicy Białorusi, Mińsku, sięga początku lat dziewięćdziesiątych ubiegłego wieku. Wówczas to grupa białoruskiej inteligencji postanowiła kształcić młodzież w języku ojczystym. I było to jedyne takie liceum w kraju, co podkreśla zastępca dyrektora liceum ds. naukowych Iryna Sidarenka. Chcieli również, by nauczano w nim inaczej niż za sowieckiej okupacji. Utworzono klasy autorskie, gdzie wykładowcami byli i są wybitni przedstawiciele białoruskiego świata kultury i nauki, artyści i naukowcy z wyższych uczelni. Wówczas też założyli Białoruskie Centrum Humanistyczno-Edukacyjne, które stało się rozsadnikiem białoruskiej kultury na cały kraj. A liceum okazało się jednym z najważniejszych przedsięwzięć Centrum. Miało być sztandarowym przykładem nowego szkolnictwa. Szkoła stawała się coraz bardziej popularna w całym kraju. Obok wielu języków obcych uczono greki i łaciny. Zajęcia odbywały się m.in. na kierunkach:dziennikarskim, filmowym, telewizyjnym. W 1992 roku liceum otrzymało zabytkowy budynek w Mińsku po byłej siedzibie partii komunistycznej. W całym kraju powstawały również jego filie.

Protest


Kłopoty Liceum Białoruskiego rozpoczęły się, choć nie od razu, kiedy na fotelu prezydenckim zasiadł były dyrektor sowchozu - Aleksander Łukaszenka. Inteligenckie reorientacje nie spodobały mu się. Szkołę zaczęli odwiedzać liczni wizytatorzy i próbowali ją reformować ponownie: na wzór sowiecki. Formalnie na Białorusi nie ma zakazu nauczania w ojczystym języku, jednak nie jest on językiem wykładowym. Wykłada się go jako przedmiot dodatkowy. W niektórych szkołach wręcz eliminuje się białoruski z programu pod pretekstem braku nauczycieli, podręczników bądź zapotrzebowania na język wśród młodzieży.
Wobec oporów nauczycieli Liceum Białoruskiego w maju 2003 roku doszło do ostrego sporu pomiędzy władzami Ministerstwa Edukacji Białorusi a gronem pedagogicznym szkoły. Mianowano rosyjskojęzyczną dyrektorkę szkoły, choć funkcję jej kierownika nadal sprawował Uładzimir Kołas. Nowa dyrektorka, pod pretekstem "optymalizacji procesu nauczania i poprawy materialno-technicznej sytuacji placówki", postanowiła wyeliminować język białoruski jako wykładowy. Wówczas w obronie szkoły i jej poprzedniego kierownika stanęli uczniowie i ich rodzice, uznając postawę władz za jawną prowokację.
Negocjacje rodziców i nauczycieli z ministerstwem nie przyniosły zmiany decyzji. Władze pod koniec roku szkolnego, w czerwcu 2003 roku, postanowiły zamknąć szkołę pod pretekstem remontu. - Nie powiedziano, dlaczego nie możemy uczyć po białorusku. Powiedziano jedynie, że ze względu na zmianę programu musimy zmienić dyrektora szkoły - opowiada Iryna Sidarenka. - Nie było jakiejś obiektywnej przyczyny. Kiedy zaczęliśmy protestować, przyjechała milicja i OMON. Siłą nie wpuszczali nas do budynku. Więc zaczęliśmy uczyć się na ulicy. Pod budynkiem szkolnym postawiliśmy krzesełka. W czasie trwania naszego protestu milicja stała koło nas, ale nie reagowała. Jedynie dzwonili do domów i prosili rodziców, by zabrali dzieci z naszego rozwiązanego liceum. Próbowano też wpłynąć na nich w zakładach pracy. Większość nie uległa. Uczyliśmy się w ten sposób dwa tygodnie, dopóki nie znaleźliśmy miejsca na szkołę w wynajmowanych pokojach kolejnych kamienic.
Zdarzyło się, że w jednej z kamienic sąsiedzi donieśli milicji na młodzież wychodzącą z jednego z mieszkań i głośno rozmawiającą. Milicja interweniowała. Ale kiedy sąsiedzi dowiedzieli się, że ci młodzi to słynne "nielegalne" liceum - nabrali wody w usta.
Mikołaj Tołścik wchodzi w skład rady rodziców. Z zawodu jest dziennikarzem pracującym w państwowej gazecie. Mówi, że na niemal wszystkich rodziców naciskano, by zabrali swoje dzieci z "nielegalnego" już liceum. On sam również był do tego namawiany przez swoich przełożonych. Ale, jak podkreśla, bez większego zaangażowania z ich strony. Koledzy dziennikarze natomiast uznali jego postawę za bohaterską, choć on sam jest przekonany, że nie potrzeba aż tak wielkiej odwagi, by posyłać dziecko do tej szkoły. - Uważam, że jest to naturalny wybór - mówi. - Owszem, władza nie je zadowolona, że ta placówka istnieje, ale moi koledzy po cichu mnie popierają. A to bardzo wiele. Uważam, że wybór miejsca nauki to nasza prywatna sprawa. Dziecko powinno chodzić do takiej szkoły, którą sobie wybrało. Tym bardziej, że ma ona wysoki poziom edukacji.

Wakacyjne lekcje


Po kolejnych tygodniach protestu "nielegalna" szkoła zaczęła wynajmować coraz to inne lokale. Wszędzie bowiem, pod naciskiem władz, zrywano z nimi umowy. Tymczasem uczniowie zaczęli wygrywać międzynarodowe olimpiady i konkursy wiedzy. Założyli własną gazetę. Zajęli się fotografią, by jeździć po Białorusi i Europie z wystawami opowiadającymi o ich liceum. Zrealizowali film o pomarańczowej rewolucji na Ukrainie. Zaczęli śpiewać o swojej sytuacji i nagrywać płyty rockowe. Jedna z nich nosi tytuł "Ja lubię liceum i wierzę w siebie". Tymczasem oficjalne białoruskie gazety, jeśli już o nich pisały, to tylko tyle, że nie można dzieciom zapewnić edukacji na ulicy. I że taką właśnie edukację proponuje Liceum Białoruskie.
Białoruscy licealiści z "nielegalnego" liceum w czasie wakacji zamiast odpoczywać, muszą wyjeżdżać z własnego kraju, by uczyć się własnego języka i kultury w obcych państwach. Korzystać z laboratoriów i gabinetów tematycznych w szkołach innych krajów. W zeszłym roku ławek szkolnych użyczyli im Litwini. W tym roku ponad stu uczniów i dwudziestka nauczycieli liceum została zaproszona na wakacyjne lekcje do Polski. Organizatorem przedsięwzięcia był warszawski Klub Inteligencji Katolickiej. - Dowiedzieliśmy się o ich sytuacji w kwietniu tego roku - mówi Agnieszka Partyga z Sekcji Rodzin KIK. - Zaproponowaliśmy im przyjazd na blisko dwa miesiące. Organizacja tego przedsięwzięcia była dla nas wielkim wyzwaniem, ale udało się. Znaleźli się sponsorzy, których losy młodzieży i nauczycieli z liceum bardzo poruszyły. Również polscy przedstawiciele kultury i nauki poświęcili im czas. I mamy nadzieję, że kiedy nawet ich problemy na Białorusi się skończą, będziemy utrzymywać z nimi kontakt. Są to bardzo wartościowi ludzie.

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki