Smutny Rzym
Krzysztof Bronk
Fot.
Kiedy 3 kwietnia o czwartej nad ranem wracałem z pracy do domu, na Placu św. Piotra wciąż jeszcze byli młodzi ludzie. Minęło zaledwie 6 godzin od chwili, kiedy kard. Angelo Sodano zaintonował hymn "De profundis", potwierdzający wiadomość o papieskiej śmierci.
Nie wszyscy rozeszli się do domu. Było jasne, że to jeszcze nie koniec, że czas na pożegnanie dopiero nastaje. Na pogrążonym...
Kiedy 3 kwietnia o czwartej nad ranem wracałem z pracy do domu, na Placu św. Piotra wciąż jeszcze byli młodzi ludzie. Minęło zaledwie 6 godzin od chwili, kiedy kard. Angelo Sodano zaintonował hymn "De profundis", potwierdzający wiadomość o papieskiej śmierci.
Nie wszyscy rozeszli się do domu. Było jasne, że to jeszcze nie koniec, że czas na pożegnanie dopiero nastaje. Na pogrążonym w ciemnościach Placu św. Piotra płonęły świece. Przy niektórych trwali jeszcze ludzie. Niektórzy się modlili, sami bądź wspólnie, członkowie neokatechumenatu zachrypniętym już głosem śpiewali pieśni głoszące zmartwychwstanie, inni pisali ostatnie listy, jak ten pozostawiony pod obeliskiem: "Żegnaj Ojcze! Twój strażnik poranka".
W tym samym czasie w Pałacu Apostolskim dopełniano tradycyjnej procedury. Sporządzono akt zgonu, kardynał kamerling Eduardo Martinez Somalo trzykrotnie zawołał Papieża po imieniu: "Carolus", po czym oficjalnie potwierdził jego śmierć: "Vere Papa mortus est", zdjął z papieskiego palca pierścień Rybaka i zapieczętował jego pokój oraz pracownię.
Gdy przyszedł Anioł Pański...
Już pierwszej nocy po śmierci Papieża rozpoczęto przygotowania do pogrzebu. Nim wstało słońce przy Watykanie rozstawiono już pierwsze punkty sanitarne oraz telebimy.
Plac św. Piotra znowu się zapełniał. O godz. 10.30 sekretarz stanu kard. Angelo Sodano odprawił Mszę św. w intencji Jana Pawła II. Ponad 200 tys. osób usłyszało w kazaniu o Aniele Pańskim, który tej nocy przeszedł przez Pałac Apostolski i łagodnym szeptem zaprosił Papieża do Boga. Zebrani nie usłyszeli natomiast zdania, które kard. Angelo Sodano napisał w swej homilii, lecz wówczas nie odważył się go jeszcze przeczytać. Zdanie, w którym zmarłego Papieża nazywa Janem Pawłem Wielkim.
Na zakończenie Eucharystii okazało się, że Jan Paweł II zostawił nam jeszcze jedno przesłanie: podyktowane przez niego rozważanie przed niedzielną modlitwą "Regina Coeli". Odczytał je abp Leonardo Sandri. Poświęcone było Bożemu Miłosierdziu w związku z przypadającą tego dnia Niedzielą Miłosierdzia. "Jakże bardzo świat potrzebuje dziś zrozumienia i przyjęcia Bożego Miłosierdzia" - napisał w swym ostatnim rozważaniu Jan Paweł II.
Tego dnia Biskup Rzymu po raz ostatni był też obecny w całej swej diecezji. W niemal wszystkich parafiach Wiecznego Miasta wspominano papieskie odwiedziny. Proboszczowie pokazywali zdjęcia, wpisy do księgi parafialnej, powracano do treści homilii skierowanych do tych małych wspólnot Kościoła.
Po południu mile zaskoczyła nas jedna z nieznanych nam watykańskich tradycji. Po przyjściu do pracy dowiedzieliśmy się, że zaraz po śmierci Papieża mogą mu oddać cześć pracownicy Watykanu. Poszliśmy bez zwłoki. Papież leżał już w Sali Klementyńskiej, tej samej, w której codziennie przyjmował grupy pielgrzymów, członków dykasterii, uczestników watykańskich kongresów. Nie było tłoku. Był czas na dłuższą modlitwę. Co chwilę do Sali wchodzili włoscy dygnitarze i przybywający do Rzymu pasterze Kościoła. Z oblicza Papieża bił pokój, choć dla wszystkich było jasne, że jego obecność nie jest już związana tylko z tym miejscem i z tym ciałem.
Choć chwilę być przy nim
W poniedziałek po raz pierwszy zebrało się Kolegium Kardynalskie. Odtąd będzie spotykać się już codziennie, ponieważ to właśnie kardynałowie posiadają podczas wakansu najwyższą władzę w Kościele. Do ich kompetencji należało przygotowanie pogrzebu i konklawe, a także zarządzanie bieżącymi sprawami Kościoła. Tego samego dnia wieczorem odbyła się bardzo wymowna ceremonia przeniesienia ciała Papieża z Pałacu Apostolskiego do Bazyliki Watykańskiej. Z Sali Klementyńskiej przez Salę Książęcą, Królewską, Królewskie Schody, Spiżową Bramę i w końcu na oczach wiernych przez Plac św. Piotra - tą drogą Papież opuścił Apostolski Pałac, by dotrzeć do Bazyliki - miejsca swego doczesnego spoczynku. Jan Paweł II nigdy nie korzystał z lektyki. Tym razem po raz pierwszy skorzystał przynajmniej z posługi mężczyzn, którzy zgodnie z tradycją byli odpowiedzialni w Watykanie za niesienie lektyki.
A Rzym zmieniał swoje oblicze. Przede wszystkim za sprawą tłumów ludzi, którzy po raz ostatni chcieli zobaczyć tego Piotra, podziękować, prosić o modlitwę. Na początku byli to niemal sami Włosi. Przyjeżdżali z całego kraju. Kilka godzin w pociągu, samochodzie czy na promie, a potem kilkanaście godzin w jednej z kilometrowych kolejek, aby przez kilka sekund pomodlić się przed Janem Pawłem II. Rozmawiam z tymi, którzy już wychodzą. Nikt nie żałuje czasu i zmęczenia. Te ogromne tłumy heroicznie oblegające przez kilka dni Watykan były chyba najbardziej wymownym elementem pożegnania tego Papieża. Rozmowa z niemal każdym stojącym w kolejce była świadectwem wielkości tego pontyfikatu. Ludzie różnych kategorii, choć przede wszystkim młodzi, przedstawiciele niemal wszystkich narodów, starcy i trzyletnie dzieci, stojący przez kilkanaście godzin przed Bazyliką, w słońcu i w nocy... Ziarno tego pontyfikatu wydało obfity plon. Nie sądziliśmy jednak, że jest nas tak wielu.
Ale do Rzymu napływają też inne tłumy. Nie mniej ofiarne. Wolontariusze obrony cywilnej, służb sanitarnych. Tylko ten, kto zna codzienny włoski chaos, może w pełni docenić skalę mobilizacji i niewiarygodne wręcz zdyscyplinowanie wszystkich służb. Ale było jasne, że oni też robią to dla Papieża. Wszyscy bali się tłumnego pogrzebu, kompletnego chaosu. Prasa prześcigała się w wymyślaniu czarnych scenariuszy. Żaden się nie sprawdził. Przez cały tydzień w Rzymie wszystko było podporządkowane jednemu celowi: godnemu pożegnaniu z Janem Pawłem II.
Ostatnie wspomnienia
W ciągu całego tygodnia docierały do nas kolejne świadectwa dotyczące ostatnich chwil Papieża, potwierdzające, że pomimo wielkiego cierpienia do końca pozostawał przytomny i pogodny, że rzeczywiście myślał o młodzieży, słyszał, jak do niego woła z Placu św. Piotra, że w końcu, umierał, jak napisał jeden z naocznych świadków, w objęciach Maryi, w obliczu Jej częstochowskiej ikony.