Koniec roku naznaczony został oburzającą wypowiedzią minister Magdaleny Środy obwiniającej wpływ katolicyzmu za przemoc w rodzinie wobec kobiet.
Ostrość wypowiedzi wzbudziła konsternacje nawet mediów dalekich od katolicyzmu i unikających sporów światopoglądowych. Jednak styl myślenia minister Środy - niestety - powoli przestaje być czymś rzadkim w dzisiejszej Europie.
Chrystofobia była smutnym motywem, który powtarzał się w minionym roku wiele razy. Najbardziej znamiennym przejawem tego zjawiska był upór Francji w narzuceniu reszcie krajów Unijnych usunięcia z konstytucji europejskiej wszelkich odniesień do chrześcijaństwa przy definiowaniu tożsamości naszego kontynentu.
W październiku wybuchła afera z wykluczeniem ze składu komisji europejskiej osoby Rocco Buttiglione. Włoski polityk poddany został ostracyzmowi tylko za przypomnienie, że w jego sumieniu nie potrafi on oceniać aktywnej skłonności homoseksualnej inaczej niż jako grzech.
Okazuje się, że najbardziej delikatnie nawet podkreślenie wierności zasadom własnej wiary jest karane dyskwalifikacją z funkcji. Zjawiska tego nie byłoby bez przyzwolenia lewicy i liberałów dla obecności w debacie publicznej coraz bardziej agresywnych demonstracji uprzedzeń wobec chrześcijaństwa.
Tolerowanie profanacji symboli religijnych w sztuce, dowcipy upokarzające chrześcijan i sugerowanie, że wiara jest sprzeczna ze standardami europejskim to już stały element życia publicznego. Wpływ ideologii feministycznej i homoseksualnej tworzy sytuację w której postawy chrześcijańskie są piętnowane i krytykowane. Skazanie przez sąd w Szwecji pastora zielonoświątkowców za krytykę homoseksualizmu na miesiąc więzienia - to sygnał alarmowy.
Wszelkie protesty osób wierzących wobec tego stanu rzeczy spotykają się z oburzeniem w imię rzekomej obrony wolności słowa i prawa do poszukiwań artystycznych. Sami chrześcijanie są podzieleni w tym jak reagować na takie stężenie niechęci.
Ci, którzy przyzwyczajeni są do szukania wad przede wszystkim u siebie wzywają, by gwałtownymi reakcjami dodatkowo nie podgrzewać atmosfery. Inni z kolei wskazują, że cierpliwość niewiele tu daje, a nawet na odwrót - rozzuchwala jedynie chrystofobów.
Podobnie jak niegdyś w wypadku antysemityzmu, tak dzisiaj ataki na chrześcijaństwo tłumaczy się potrzebą naprawienia krzywd jakie utożsamia się z nielubianą religią. Naziści też głosili, że ich propaganda antyżydowska jest przełamywaniem tabu milczenia będącego skutkiem wieloletniej potęgi żydów. Teraz atakując i znieważając chrześcijaństwo jako genezę plag społecznych ubiera się to w szaty wyzwalania się spod gorsetu milczenia zarządzonego przez ponoć wszechwładny Kościół. I oto destruktorzy pokojowego współistnienia ludzi o różnych światopoglądach sami kreują się na apostołów wolności, którzy nie boją się łamać wyimaginowanych więzów religijnej cenzury.
Tak oto na naszych oczach kończy się epoka Konstantyna, który zalegalizował chrześcijaństwo w Europie. Nowoczesna Europa zaczyna wskazywać na chrześcijan jak na kozłów ofiarnych zjawisk, z którymi sobie nie radzi. Nie jest łatwo dyskutować o skomplikowanych korzeniach przemocy w rodzinie. Znacznie łatwiej obwinić o to nie lubianych "katoli", którzy mają kojarzyć się z coraz większym katalogiem przewin i podłości.
Na tle tego niepokojącego nurtu miniony rok przyniósł wydarzenie budzące otuchę. Ponowna wygrana prezydenta George Busha w USA - to sukces polityka, który nie boi się mówić o ludzkim sumieniu i szukaniu inspiracji w Bogu. Przy
wszystkich swoich wadach jest to jedyny dziś polityk wielkiego mocarstwa, który otwarcie powołuje się na chrześcijańską inspirację w swojej działalności publicznej.
To właśnie ta otwartość wywoływała falę niechęci do Busha w zlaicyzowanej Europie zachodniej.
W nieuczciwy sposób próbowano, z tej racji, przedstawiać operacje Busha w Iraku, jako krucjatę chrześcijańskiego fanatyka mającego obsesję antyislamską. Wygrana Busha to utrzymanie sytuacji w której USA nie wydają gigantycznych sum na programy aborcyjne w trzecim świecie, jak to czynił jego poprzednik Bill Clinton. To właśnie dlatego liczni polscy katolicy - mimo setek różnic - czują nić porozumienia z protestantem Bushem. Zwolenników postępu akurat taki rodzaj ekumenicznego szacunku jakoś wcale nie cieszy. Ciekawe dlaczego?