Logo Przewdonik Katolicki

Nie bój się uwierzyć w coś tak niezwykłego jak Boże Narodzenie

ks. dr Mirosław Tykfer
Fot.

Narodzenie Pana Jezusa, pasterze u żłóbka, ...wydarzenia, których opisom towarzyszy tajemnicze słowo "zdziwienie". Wskazywałoby ono na sytuację zaskakującą, nową, przekraczającą nasze oczekiwania. To wszystko dokonuje się jednak w samym centrum zwykłych spraw. Bóg nie stwarza specjalnych okoliczności, by ludzie udzielili Świętej Rodzinie schronienia w najlepszym zajeździe Betlejem. Długie...

Narodzenie Pana Jezusa, pasterze u żłóbka, ...wydarzenia, których opisom towarzyszy tajemnicze słowo "zdziwienie". Wskazywałoby ono na sytuację zaskakującą, nową, przekraczającą nasze oczekiwania. To wszystko dokonuje się jednak w samym centrum zwykłych spraw. Bóg nie stwarza specjalnych okoliczności, by ludzie udzielili Świętej Rodzinie schronienia w najlepszym zajeździe Betlejem.



Długie ciemne wieczory adwentowe są często dobrą okazją, by być razem. Może jest to też czas trudny, ponieważ zmniejszona ilość promieni słonecznych powoduje z jednej strony melancholię, z drugiej jednak może być powodem jakiegoś nieoczekiwanego przygnębienia. Tam też, gdzie zaczynamy więcej myśleć, łatwiej o zwątpienie. Tam, gdzie pytamy, tam też lękamy się, jaka będzie odpowiedź. Tym bardziej, że to, co odkrywamy, często pod wpływem głębokiej rozmowy lub dobrej książki, może odwrócić nasz dotychczasowy sposób patrzenia na wiele spraw, nad którymi nie zastanawiamy się w codziennym zabieganiu.

Tęsknota, by żyć



Oczywiście może stać się tak, że będzie to chwilowe zanurzenie się w siebie, takie, które nie będzie miało dużego znaczenia później, jutro, za tydzień. Może jednak też zdarzyć się coś mniej oczekiwanego, co nie tylko odwróci mój sposób myślenia, ale wzbudzi także głębokie i porywcze pragnienie przemiany wszystkiego. Jakaś niewypowiedziana tęsknota, by żyć, ale tak naprawdę, nie tylko z dnia na dzień.
Długi wieczór, cicha rozmowa przy tlącym się ogniu kominka są naszymi najpiękniejszymi skojarzeniami tego okresu, gdy oczekujemy Bożego Narodzenia i co najważniejsze tego ostatniego wieczoru, tego czasu przy wspólnym stole wigilijnym.

Kto tam wejdzie ze mną



Wiemy jednak dobrze, że melancholia i owe niecodzienne przemyślenia odkrywają nas od wewnątrz. Możemy wręcz powiedzieć, że pytania o życie stawiane coraz trafniej i głębiej mogą zaprowadzić nas do samego centrum. Nazywam to świętą przestrzenią, do której nie ma dostępu nikt z naszych przyjaciół, nawet najbliższa rodzina. Jedynie ja sam.
To, co tam odnajduję, okazuje się być decydujące o wszystkim, co jest moim życiem, nawet tym najbardziej codzienno-drobiazgowym. Miłej atmosferze długich rozmów czasem towarzyszy dziwne przeczucie, że tam na dnie można będzie odnaleźć coś niezwykłego, pięknego, ponadczasowego. Przeczucie to miałoby stać się zaskakującym odkryciem, które dałoby na nowo radość życia, tego, jak to wcześniej nazwałem, bardziej prawdziwego.
Kto jednak mógłby wejść tam ze mną, aby mi pomóc uporządkować owo uporczywe i niepokojące poszukiwanie szczęśliwego życia?

Ci, co odkrywają "nic"



Znamy wiele przypadków ludzi, którzy docierając tam najgłębiej, odkryli "nic". Doświadczenie pustki tam, gdzie można byłoby spodziewać się czegoś więcej, musi być okropne. Nie dziwmy się wiec, że narodził się tak absurdalny kierunek myślenia, jakim jest nihilizm, bowiem nihil znaczy "nic".
"Nic" napotkane tam, gdzie miało być coś i to coś "wyjątkowego". Z tak smutnego odkrycia narodziły się później, filozoficznie zdefiniowane i programowo-politycznie, wprowadzane koncepcje życia tak, jakbyśmy byli naprawdę sami. Jeśli "nic" jest sensem, a raczej bezsensem życia, nie ma powodu, aby starać się o cokolwiek, aby kogokolwiek naprawdę kochać, a tym bardziej starać się dla czegoś żyć i poświęcać siebie.
Czy więc to tak zwane życie z dnia na dzień zagłuszane nieustannie grającym telewizorem, radiem, zestawem perfekcyjnie pobudzających reklam na ulicy, a może stymulowanym z zewnątrz poczuciem obowiązku w pracy, w domu - czy aby nie staje się ono tym "lepszym rozwiązaniem", w którym nie trzeba stawiać zbędnych pytań?

Bez zbędnych pytań



Obawiam się, że istnieje nieświadomie udzielana odpowiedź "tak". Brzmi ona w tym kontekście trochę jak ucieczka, taka na dziś, na tydzień. Potem znów jakoś zorganizuje się czas i do przodu. Bezpośrednim jednak owocem takiej ucieczki jest ten sam nihilizm, teraz jednak nie tyle objawia się on w filozoficznych rozważaniach sceptyków, a raczej w nieznośnej monotonii codziennych spraw, przypadkowych decyzji, które raz kończą się poczuciem zadowolenia, to znów innym razem rozczarowaniem.
Można jednak zadać w tym miejscu bardzo słuszne pytanie: o co mi właściwie chodzi? Szybko więc odpowiadam: o Ciebie i o mnie!

Voglio trovare il senso della vita



Na początku Adwentu, gdy głosiłem kazanie w małym kościółku w jednej z podrzymskich parafii, zacytowałem słowa piosenki znanego włoskiego piosenkarza Vasco Rossi "Voglio trovare il senso della vita", "Chcę znaleźć sens życia". Bardzo spokojny i piękny utwór, który znają prawie wszyscy Włosi, dorośli i dzieci, biedni i bogaci, z północy i południa. Zauważyłem, jak słuchacze żywo zareagowali, a nawet głośno zaczęli powtarzać ze mną dalszy tekst piosenki.
Nie wiem, dlaczego tak, wydawałoby się, pospolite stwierdzenie porusza tak wielu. Powtarzane jest ono nieustannie wraz z rozmaitymi próbami odpowiedzi w wielu kazaniach i w szkole, szczególnie wtedy, gdy czytamy rozterki wielkich romantyków czy też starych filozofów greckich.
Przeczuwam, że sekret kryje się w okolicznościach, w których sam wpierw piosenkę Vasco Rossiego usłyszałem. Było to tak zwane codzienne życie, pośród różnych zajęć, kiedy włączałem radio. A życie co jakiś czas rozbrzmiewało coraz bardziej przeszywającym Voglio trovare..., chcę odnaleźć.

Pytania laboratoryjne



Zrozumiałem, że tak głębokich pytań nie da się wykreować jak w laboratorium. Przeprowadzony właściwie eksperyment, przy zachowaniu odpowiednich warunków, powinien dać przewidywany skutek (choć z fizyki wiemy, że i to nie jest już takie oczywiste). Laboratorium jednak nie jest życiem, ale czymś wyizolowanym. Do tego pomieszczenia wchodzą tylko niektórzy i to w białych fartuchach.
Próby wykreowania takich pytań mogą się udać, ale zależnie też od naszego nastawienia wszystkie te usiłowania, podejmowane przez różne instytucje, programy telewizyjne aż po ambonę, mogą okazać się tylko rodzajem takiego laboratorium. Choć słyszymy wielką ilość udzielanych odpowiedzi i wskazówek, tych słusznych i prawdziwych po głupie i złe, mogą one nigdy nie wkroczyć ze swoją siłą przekonania w moje prawdziwe życie.

Odpowiedzi, które ogarniają nas całych



Ja jednak upieram się, że naprawdę chodzi mi o Ciebie i o mnie, i to właśnie dlatego, że chcę odwołać się do naszych prawdziwych odczuć i przemyśleń. Chcąc mówić o rzeczach decydujących, skradam się do tych najgłębszych, o których nie potrafimy z łatwością rozmawiać.
To, co przychodzi nam do głowy podczas owych wieczorno-adwentowych rozmów czy rozmyślań, może poprowadzić nas tam, gdzie niekoniecznie znajdujemy owo filozoficzne "nic", ale coś temu bardzo bliskie, to jest poczucie samotności. A przecież w sercu człowieka, które jest niejako centrum dowodzenia całego życia, powinno być ukryte coś pięknego, na co wskazywać miałoby zwykłe ludzkie pragnienie sensu.
Wiem też, biorąc na dowód moje parafialne doświadczenie kazania, które odbiło się wyraźnym echem w postawie słuchaczy, że pytanie o głęboki sens życia nie jest tylko domeną intelektualistów, ale stawiamy je wszyscy. Odpowiedź jednak zadowala nas tylko wtedy, gdy naprawdę ogarnia nas całych, to znaczy serce, i wytryska odnowioną energią podejmowania wszystkich spraw naszej codzienności.

Rodzi się "Bóg z nami"



Niejako spontanicznie splatają się z powyższymi pytaniami fragmenty tekstów biblijnych czytanych od początku Adwentu po świąteczną Ewangelię Bożego Narodzenia. Zwiastowanie, narodzenie Pana Jezusa, pasterze u żłóbka i te wszystkie wydarzenia, których opisom towarzyszy tajemnicze słowo "zdziwienie".
Wpierw jest ono pewnym zakłopotaniem, a nawet lękiem. Szybko jednak i strach i niezrozumienie przemieniają się w radosne doświadczenie, które niepokój Elżbiety, Zachariasza, Maryi, Józefa i Pasterzy zastępuje poznaniem Dobrej Nowiny o narodzeniu Zbawiciela. Zadziwienie wskazywałoby na pewną sytuację zaskakującą, nową, przekraczającą ludzkie oczekiwania. To jednak, co określamy tutaj jako nowość, dokonuje się w samym centrum zwykłych spraw ludzi. Nie widać, aby Bóg stwarzał specjalne okoliczności dla rozpoznania Matki Zbawiciela tak, by ludzie udzielili Jej schronienia w najlepszym zajeździe Betlejem.
Czytania te wprowadzają nas w autentyczne pojmowanie tajemnicy wiary w Boga, który stał się człowiekiem. Imię narodzonego zgodnie ze starotestamentowymi przepowiedniami brzmi Emmanuel, to znaczy Bóg-z-nami.
Bo właśnie tak, a nie inaczej On jest z nami. Nie tylko przez chwilę, w specjalnie wykreowanych okolicznościach i scenerii godnej naszego sposobu rozumienia Boga. Nie chodzi więc przede wszystkim o to, że Bóg przyszedł pośród ludzkiej biedy. Emmanuel jest imieniem własnym Boga, a nie zaledwie przymiotnikiem, który traci swoją moc podczas ostatniego tchnienia oddanego na krzyżu.

Dzieciątko w grobie



Bardzo sugestywnym przedstawieniem tej prawdy jest fragment mozaiki w papieskiej kaplicy Redemptoris Mater w Watykanie. Matka Boża z Dzieciątkiem Jezus i, co dziwne, nie w stajence z tradycyjnym żłóbkiem. Malutkie nowo narodzone dziecko leży w grobie. Wydawać by się mogło, że jest to scena wstrząsająca i delikatnie mówiąc nie odpowiadająca temu, co zwykliśmy oglądać w tradycyjnej sztuce chrześcijańskiej. Muszę jednak przyznać, że ani ja sam, ani inni, których znam, a też zwiedzali tę kaplice, nie odnieśli negatywnego wrażenia. Może to właśnie ma do siebie sztuka, że przemawia bardziej do wyobraźni niż intelektu.
To jednak, co warto podkreślić, to fakt, że mozaika pozostawia coś ważnego do przemyślenia. Wyrywając nas z tkliwego nastroju, który czasami może upraszczać nasz sposób myślenia o Bożym Narodzeniu, z całą powagą i konsekwencją rysuje wyobrażenie najprawdziwszego znaczenia imienia Emmanuel. Dzieciątko Jezus już od pierwszych chwil swego życia rozpoczyna tę drogę, która zaprowadzi dorosłego Jezusa z Nazaretu na krzyż. Tam też ostatecznie przekonamy się, jak On jest z nami.
Bóg jest z nami, moje sprawy są Jego sprawami, moje cierpienie jest Jego cierpieniem, osoby, które kocham, są Jego ukochanymi. W końcu jest tam, gdzie wydawać by się mogło, że pozostajemy zawsze sami, w najgłębszych pokładach ludzkiej duszy.

Wierzyć w Boże Narodzenie, wierzyć w sens życia



Jak to się dzieje, że niektórzy z nas w swoim sercu znajdują żywą obecność Boga, tak że mogliby powtórzyć z pełnym przekonaniem soborowe "zjednoczył się jakoś z każdym człowiekiem", zjednoczył się jakoś ze mną! Inni zaś, nie zawsze z własnej winy, powątpiewają, albo też w ogóle nie odnajdują w sobie podobnego doświadczenia. Są i tacy, którzy mówią: tam w środku nie ma już "nic".
Tacy jesteśmy i dlatego tym bardziej chciałbym powtórzyć, że piszę naprawdę o Tobie i o mnie. Nie zakrywając żadnego z naszych przemyśleń i odczuć, zapytajmy raczej, jak możliwe jest, że Ewangelia wzywa do wiary w przyjście Pana. Będę też z uporem podkreślał - przyjście mało świąteczne, raczej zwykłe, pośród codzienności, ale właśnie dlatego tak prawdziwe i realnie dotykające mojego życia.
Wierzę, że wezwanie do wiary nie dotyczy więc wpierw przyjęcia jakiejś informacji o wydarzeniach cudownych z przeszłości. W takim wypadku faktycznie trzeba przyjąć coś, czego nie da się do końca historycznie udowodnić. Taka jednak wiara nie różniłaby się niczym od wiary w to, że ucząc się w szkole historii, również wierzę w jakimś sensie słowom nauczyciela i podręcznikom.
Może różnica byłaby jedynie w tym, że za każdą z tych informacji stoi inny autorytet świadczący. Należy więc tym bardziej podkreślić, że ostatecznym autorytetem ewangelicznego wezwania do wiary jest sam Bóg. Ten właśnie, który nie tylko kiedyś przyszedł i mieszkał wśród nas, ale zamieszkał na zawsze, Emmanuel, Bóg-człowiek.
Jeśli tak jest, nie wystarczy wierzyć, że On zjednoczył się jakoś z naturą człowieka, ale że dokonało się to w każdym z nas, w konkretnej historii życia. Wierzyć więc w Boże Narodzenie znaczy wierzyć w pełen sens naszego życia. W to, że nie ma już czasu ani miejsca, wydarzenia czy osoby, bólu i radości, których by sam Bóg ze mną w stu procentach nie podzielał.

Bóg miłością



W tym miejscu z pomocą przychodzi nam inne imię biblijne Boga, które nie tylko coś jeszcze mówi o Nim samym, ale dopiero teraz naprawdę dopowiada do końca to, kim jest dla nas. Również w tym kontekście mozaika z kaplicy Redemptoris Mater łączy wyraźnie imię Emmanuel narodzonego w Betlejem z tym wypowiedzianym w całej pełni na Golgocie - Bóg jest miłością.
Ten zaś, kto kocha, nie tylko staje z daleka, jak bezstronny obserwator wydarzeń, ale się nie angażuje z całą mocą. Wezwanie do wiary jest więc o tyle aktualne, o ile zaprasza do odkrywania obecności Boga, który kocha.
Najpierw będzie to wewnętrzne przeczucie tego, że nasze życie ma sens. Zaraz potem zacznie nas pociągać swoim pięknem wyczekiwanym przez umysł i serce, aż w końcu stanie się silnym pragnieniem miłości, która byłaby zawsze większa i trwalsza.
Wierzę, że taki proces dokonuje się w każdym z nas i że faktycznie możemy odpowiedzieć swoim zaangażowaniem w odkrywanie sensu, dając się owładnąć prawdziwemu pięknu i czynnej miłości, która najpierw jest mi dana i potem zadana, a którą jest sam Bóg.

Bóg, który pokonuje lęki



Wszystko to, co próbowałem w jakiś sposób powyżej uzasadnić, tak naprawdę jest częścią mnie i Ciebie.
Nie udając przed sobą, moglibyśmy opowiedzieć sobie dużo więcej historii, w których sami raz staliśmy bardziej po stronie nihilistów, innym razem w zwartych szeregach obrońców wiary. Przekonuje mnie to, że nic, co jest częścią naszego prawdziwego codziennego życia, nie jest dane do zrozumienia tak od razu. Wszelki zaś pośpiech umysłu albo też niecierpliwość woli sprowadzi wiarę na manowce. Ta zaś ma prawo czasem wątpić, ale i obowiązek szukać.
Wigilijny wieczór jest takim właśnie czasem, kiedy stając razem wokół świątecznego stołu, w postawie miłości i przebaczenia otwieramy Biblię i czytamy o tym, co choć wydarzyło się dwa tysiące lat temu, nadal się wydarza. Życzyłbym wszystkim takiego zadziwienia, jakiego doświadczała Maryja w tym czasie. Jeżeli ono kolejny raz będzie wzywać do zmiany myślenia i życia, to tym lepiej, bo znaczy, że powtórnie dotknęła nas nowość niewyczerpanej tajemnicy Bożej miłości.
Tym zaś, którzy czują się zagubieni i powtarzają gdzieś wewnątrz "Voglio trovare il senso della vita", "Chcę znaleźć sens życia", niech pozostanie zawsze przed oczami ta prawda, że Bóg jest Emmanuelem, który pokona w końcu lęki skradającej się gdzieś w nas pustki.

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki