Widzisz na ulicy młodego człowieka w koszulce z napisem "Żołnierz Jezusa" i niby wszystko nadal o swojej wierze wiesz, a jednak nic już nie wiesz. Czujesz, że do tej pory siedziałeś cicho jak mysz pod miotłą w niedzielnej ławce, a oto ten jest gotowy na śmierć.
Coraz więcej uniwersytetów polskich otwiera katedry teologii. Studenci zdobywają oceny w indeksach publicznych uczelni. Teologiczne dysputy w zaciszach audytoriów. Akademicy na kolanach zgłębiający tajniki wiedzy, która prowadzi do mądrości. Teologia wyczytana z opasłych tomów autorstwa profesorów, docentów i doktorów. Zwykła rzecz, powiemy. Naturalna, jak w każdej nauce i w wielu dziedzinach wiedzy. Zanim pójdzie w świat, zanim z jej owoców zaczną korzystać zwykli śmiertelnicy, musi się wykluć w ciszy i skupieniu.
Ludzie ludziom
Ale było też inaczej: była kiedyś wielka teologia na ulicy. Wielka, bo dotycząca wielkiego chrześcijańskiego dogmatu o Bożym macierzyństwie Maryi. Na ulicy, bo wymuszona przez tłumy mieszkańców Efezu na ojcach soborowych w połowie piątego wieku. Manifestacja, pikieta, protest - jakkolwiek byśmy powiedzieli: ludzie ludziom zgotowali ten los. Sobór posłuchał ulicy.
Czy potrafimy wyobrazić sobie teologię uprawianą w centrum miasta? Dzisiaj? Czy uliczne billboardy są w stanie zmieścić teologiczną prawdę? Czy ma szanse przejść przez miasto demonstracja poparcia dla dogmatu wiary? Pewnie nie, ale nie znaczy to, że miejskie mury nie są zdolne przyjąć pytań teologicznych. Uważny obserwator zobaczy, że ulica próbuje dyskutować o wierze.
Trudne i niewygodne
Przed laty w pobliżu poznańskiej katedry ktoś wymalował na murach hasło: "Przewietrzyć Watykan". Dla jednych był to atak na Kościół i obraza Boska, dla innych - poprzez zauważenie, co to i gdzie to zostało napisane - nieuroczysta inauguracja dyskusji o Kościele. Aktualnie, niemalże w centrum tego samego miasta ktoś zauważył, że tylko głupkom można obrazić uczucia religijne. Znowuż może to brzmieć wyzywająco i obrazoburczo, a może tylko prowokacyjnie. Może to tylko specyficzny rodzaj reklamy społecznej, której celem jest przebudzenie społeczeństwa poprzez postawienie trudnego i niewygodnego pytania.
Obok tej samej katedry i tą samą ulicą przechodzą pewnie procesje wiernych, ale pewnie nigdy - gdy idą oficjalnie i uroczyście w otoczeniu sztandarów i instrumentów dętych - nie usłyszą tak postawionego pytania. Może nigdy nie usłyszą w ogóle pytania. Może tylko przeświadczenia i oświadczenia, dogmaty i pewniki, nakazy i zakazy. A tymczasem nie można przecież być człowiekiem wiary bez stawiania pytań i bez wystawiania wiary na próbę. Czasami próbę pytania i wątpienia, a czasami próbę postawy i świadectwa.
Wiesz i nie wiesz
Są też takie formy uprawiania teologii bez znieczulenia, o jakich nie śniło się papieżom ostatnich dziesięcioleci, św. Pawłowi, nawet Jezusowi. Mam na myśli wszelkiego rodzaju naklejki, naszywki, t-shirty, obok których nie można przejść obojętnie. Widzisz na ulicy młodego człowieka w koszulce z napisem "Żołnierz Jezusa" i niby wszystko nadal o swojej wierze wiesz, a jednak nic już nie wiesz. Czujesz, że do tej pory siedziałeś cicho jak mysz pod miotłą w niedzielnej ławce, a oto ten młody jest gotowy na śmierć przez wyśmianie i odrzucenie od swoich kumpli, którzy na piersiach wypisane mają "Hooligans" albo przez zielony liść marihuany ujawniają, jak bardzo lubią przyrodę.
Że mamy do czynienia z żywą i aktywną rzeczywistością - nie znaczy, że masową - widać przy okazji innej prezentacji koszulkowej. Można spotkać ludzi, którzy noszą t-shirty z napisem "Jesus inside", stworzonych na wzór logo firmy produkującej procesory komputerowe. To jest już nie tylko pytanie o wiarę rzucone w twarz przechodniów. To jest wyzwanie rzucone całej współczesnej ewangelizacji, misjom w wielkich nowoczesnych miastach, proboszczom i biskupom odpowiedzialnym za kształtowanie postaw powierzonych im ludzi. To jest policzek wymierzony wszystkim, którzy nie zastanawiają się, jak (!) pokazać Jezusa Chrystusa innym. To jest nie tylko nowoczesne, to jest nowatorskie na miarę przypowieści w nauczaniu Pana.
Ból i milczenie
Obok pytań, które przychodzą przez estetykę, mamy też do czynienia z pytaniami rodzącymi się z łamania przez ludzi Kościoła podstawowych praw moralnych. Słyszysz o wewnątrzkościelnych aferach, o ludziach, którzy się sprzedali lub oddali na usługi czemukolwiek, byle nie na służbę Jedynemu, albo trwonią depozyt wiary, i na słowa, że są takie sytuacje, w których kapłan nie może być jednocześnie posłuszny Bogu i posłuszny biskupowi, ludzie im klaszczą, i już nie tylko nie wiesz, w co wierzysz, ale czy z nimi chcesz wierzyć, czy chcesz być tu i teraz z tymi, którzy zwą się Kościołem.
Z tych kupców kościelnych ulica, bulwary, jarmarki, autobusy i tramwaje tworzą historie, którymi nie musisz się przejąć. Możesz machnąć ręką. Ale też możesz srożyć się i zamknąć uszy, albo wręcz przeciwnie, posłuchać i zobaczyć, czego nam brakuje, nam, jako wspólnocie wiary. Zapytasz, "kim jesteśmy", gdy mówimy "wierzymy". Usłyszysz pytania, które z estetyką nie mają nic wspólnego, a dotykają trzewi i skręcają do bólu.
Ci, którzy wydają ciężkie pieniądze na książki i jeszcze znajdują czas na lekturę, być może sięgnęli po reklamowaną i dyskutowaną od kilku miesięcy powieść sensacyjną Dana Browna "Kod Leonarda da Vinci". Rzeczywiście, czyta się ją świetnie, ale jednocześnie można zostać poirytowanym nagromadzeniem teorii zwanych spiskowymi. Każdy, kto czyta, zderzy się z pytaniami nie tylko o kwestie wiary, ale o identyfikację z Urzędem Nauczycielskim i z Tradycją Kościoła. Autor co napisał, napisał. Ulica rozmawia o "Kodzie", kolorowe czasopisma podbijają cenę, Hollywood kręci film. Ulica pyta. Ambony milczą. Czy wolno, dla tak zwanego spokoju, milczeć? Pozostała kwestia...
Papież nieoficjalny
Nieoficjalne słowa i wyjście poza protokół mają szansę powiedzieć niekiedy więcej niż uroczyste "ex cathedra". Kto z nas nie pamięta absolutnie nieteologicznego wystąpienia Jana Pawła II w Wadowicach i opowieści o kremówkach zwanych papieskimi. Tam nie było nic z dogmatów i nic z wielkich słów, które kojarzyłyby się z katechizmem, a jednak było to stawianie pytań - to nic, że przy udziale sentymentów i innych łzawych emocji - o dziedzictwo wiary i wartości z niej wyrastających, takich jak kultura, przyjaźń, umiłowanie ojczyzny, współistnienie z przyrodą.
A brak ojca i pusty fotel ubrany różą, to co? Teologia? Najwyższej próby. Skoro jednak brak, to niech i słów więcej nie będzie.