Nie ukrywają, że się denerwowali. Pierwsza odprawiona Msza Święta, pierwsza wysłuchana spowiedź, pierwsza rozmowa z parafianami... To dla każdego młodego kapłana ogromne przeżycie. Niezapomniane, jak niemal każdy dzień spędzony w pierwszej parafii...
Ksiądz Mariusz Kamiński ma 27 lat. Pochodzi z Łąkocina, z parafii pw. Świętej Trójcy w Górze. Był ministrantem, lektorem, ale nie przypuszczał, że zostanie księdzem. Głos powołania usłyszał, będąc w trzeciej klasie technikum elektromechanicznego. Wahał się. Po maturze znalazł pracę i chciał założyć rodzinę. Pan Bóg jednak nie dał za wygraną. Kursowy kolega ks. Mariusza, ks. Sebastian Kołodziejczyk, wstąpił do seminarium zaraz po ukończeniu liceum ogólnokształcącego w rodzinnym Inowrocławiu. Zanim się zdecydował, spędził długie godziny na modlitwie i rozmyślaniach. Nie był pewien. Czekał na znak od Pana Boga. I znak taki dostał. Pierwsze czytanie, jakie przyszło mu odczytać, gdy zaczynał posługę lektora, mówiło o powołaniu. To go utwierdziło. Dziś oboje są już kapłanami. W czerwcu tego roku przyjęli święcenia prezbiteratu, a miesiąc później rozpoczęli posługę kapłańską w swych pierwszych parafiach... Czy jest tak, jak to sobie wyobrażali?
Między ołtarzem a konfesjonałem
Dochodzi godzina 18. W przestronnej zakrystii gnieźnieńskiego kościoła pw. Chrystusa Wieczystego Kapłana ks. Mariusz przygotowuje się do odprawienia wieczornej Eucharystii. Ze spokojem zakłada albę, stułę, ornat. Przed dwoma miesiącami denerwował się znacznie bardziej. Msza Święta prymicyjna to dla każdego kapłana ogromne przeżycie. Podobnie zresztą jak pierwsza wysłuchana spowiedź. - Miałem straszną tremę - wspomina z uśmiechem. - Bałem się, że coś pominę, albo że się pomylę. Byłem jednak dobrze przygotowany i nic takiego nie miało miejsca. Dziś już się tak nie denerwuję. Ksiądz Mariusz, będąc jeszcze w seminarium, starał się nie myśleć, o tym, gdzie przyjdzie mu posługiwać po święceniach, ani jak to będzie wyglądało. Chciał być po prostu dobrym kapłanem i jak najlepiej służyć Panu Bogu oraz tym ludziom, do których zostanie posłany. Nie ukrywa jednak, że cieszy go fakt, iż może to czynić właśnie w parafii pw. Chrystusa Wieczystego Kapłana. Odbywał tu praktykę, ale tak naprawdę dopiero teraz poznaje to miejsce. - Być tu na co dzień to dużo więcej, niż przychodzić tylko w niedzielę - tłumaczy. - Przede wszystkim mam większy kontakt z parafianami. Poza tym wiele nowych obowiązków. Oprócz codziennej Mszy Świętej i dyżurów spowiedniczych pomagam w prowadzeniu biura parafialnego, a od września zacznę uczyć w szkole. Proboszcz parafii pw. Chrystusa Wieczystego Kapłana, ks. kan. Andrzej Grzelak chwali sumienność i cierpliwość ks. Mariusza. Mówi, że potrafi on słuchać, a to dziś rzadko spotykana zaleta. Doskonale pamięta, gdy sam był wikariuszem. W swej pierwszej parafii w Nakle spędził zaledwie trzy miesiące. W kolejnej, w Kcyni, trzy lata. Obie wspomina z ogromną sympatią. Nie ukrywa, że świadectwo życia posługujących tam proboszczów miało na niego ogromny wpływ. - Posługa w pierwszej parafii jest w życiu każdego kapłana bardzo cennym i długo pamiętanym doświadczeniem - przekonuje. - Oczywiście nie należy jej traktować jak kolejny etap nauki. To raczej czas przypatrywania się i czerpania z duszpasterskiego doświadczenia innych kapłanów. Niejako ubogacania samego siebie.
Przy łóżku chorego i w zaciszu kaplicy
Neogotycki kościół przy ulicy Kościuszki we Wrześni. Obok szary budynek plebanii. Ksiądz Sebastian Kołodziejczyk zamieszkał w nim półtora miesiąca temu. W ogóle nie znał miasta. Był w nim zaledwie dwa razy i to tylko przejazdem. Decyzję biskupa odczytał jednak jako wyraźny znak działania Bożej Opatrzności. Zawsze był blisko związany z Odnową w Duchu Świętym i oto miał rozpocząć swą kapłańską posługę w parafii pod wezwaniem Świętego Ducha. To pomogło przełamać zwyczajną ludzką obawę przed nieznanym. Dziś Września nie jest mu już obca. W parafii ma sporo pracy. Wstaje przed godziną 6, by o 6.30 być już w szpitalu i zanieść chorym Najświętszy Sakrament. Spowiada, rozmawia, podnosi na duchu... Patrzy na ludzkie cierpienie i łzy... - Czasami to bardzo trudne, ale muszę zachować dystans, by tym ludziom pomóc - mówi. - Przyznam, że ta posługa jeszcze bardziej umacnia moją wiarę. Utwierdza w przekonaniu, że cierpienie ma sens. Bez tej świadomości niewiele bym zdziałał. Ksiądz Sebastian nie rozstaje się z komórką. Nie musi patrzeć na wyświetlacz, by wiedzieć, że dzwoni ktoś ze szpitala. Poznaje po dzwonku. Gdy jest potrzebny, rzuca wszystko. Do chorego, a tym bardziej umierającego człowieka trzeba iść o każdej porze dnia i nocy. Posługa w szpitalu, którą pełni na zmianę z drugim wikariuszem, ks. Rafałem Chmielowiczem, nie jest jednak jego jedynym obowiązkiem. Pomaga także w biurze parafialnym, jest opiekunem działającej przy parafii wspólnoty Odnowy w Duchu Świętym, a od września zacznie pracę katechety w pobliskiej szkole zawodowej. Proboszcz parafii, ks. Kazimierz Kuczma jest pewny, że sobie poradzi. - To ambitny młody człowiek - mówi z uśmiechem. - Wszystko, co robi, stara się robić najlepiej, jak potrafi. Do tego jest cierpliwy. Nie słyszałem jeszcze słowa skargi. Ksiądz Kazimierz Kuczma nazywa niekiedy ks. Sebastiana "Dobrodziejem". Tak samo jak przed laty mówił do niego jego proboszcz - śp. ks. kan. Ignacy Klimacki z Nakła nad Notecią. Być może kiedyś ks. Sebastian zwróci się w ten sam sposób do innego młodego kapłana, który, podobnie jak on dzisiaj, będzie na początku swej duszpasterskiej drogi.
Tekst i zdjęcia: