Początek był dramatyczny - kucharka przybiegła, rozłożyła ręce w geście bezradności i stwierdziła: - Mamy tylko jeden worek kartofli! Nazajutrz planowano otwarcie stołówki dla najbardziej potrzebujących.
Pani Danuta Siewkowska pobladła, ale nie straciła animuszu. Zbyt wiele trudu włożono w Szubinie (diecezja bydgoska) w przygotowanie jadłodajni, zbyt wiele osób na nią czekało… Powiedziała: - Jeżeli błogosławiona Siostra Faustyna, patronka naszego dzieła chce, żeby stołówka była - to pomoże!
Rano zastała przed furtką dwa worki ziemniaków i worek marchwi. Do teraz nie wiadomo, kto był darczyńcą. Dzisiaj podobne prezenty czyni wielu rolników, sadowników… Właściciele ogródków działkowych "podrzucają" owoce i warzywa. Jednego razu goście weselni przynieśli całkiem solidne "okruchy" z biesiadnego stołu. Bilans kuchennych przychodów i rozchodów - mierzonych z jednej strony na paczki, worki, z drugiej zaś na wydane porcje udaje się utrzymać "nad kreską". To jednak przypomina niekiedy balansowanie na rozciągniętej linie…
Wiele źródeł zaopatrzenia nagle wyschło - niepraktyczne przepisy sanitarne nakazują firmom utylizować nadwyżki. Przekazywać ich głodnym nie wolno.
Miasto niezłomnych kobiet
Zamiast od razu na miejsce, skierowano mnie najpierw do sklepu wielobranżowego "Mirella", którego właścicielką jest... - jakby inaczej! - pani Mirella. To lokalny, spontaniczny i oddolnie zorganizowany sztab ludzi dobrej woli. Tutaj czekają na mnie panie: Danuta i Anna. Obie są działaczkami parafialnego Oddziału Akcji Katolickiej przy wspólnocie pw. św. Andrzeja Boboli. Pani Danuta jest prezesem, pani Anna sekretarzem... Zachwycają się postawą Mirelli: - Jest niezastąpiona - uważa Anna Wojtas - Swój osobowy samochód po prostu zamieniła na ciężarówkę! Bez jej pomocy nie mogłybyśmy działać. Musimy przecież dojechać do Banku Żywności (instytucji magazynującej m.in. produkty bliskie osiągnięcia daty przydatności do spożycia, wycofane ze sklepów - przyp. A.G.). Stamtąd pochodzi lwia część naszych zapasów.
Trzeba mocno ruszyć głową, aby przy bardzo ograniczonych środkach finansowych sprostać ciągle rosnącym potrzebom. Cyfry nie kłamią - w roku 2002 jadłodajnia wydała 30 320 posiłków, rok później już 49 602 porcje. Liczba potrzebujących wzrasta z każdym likwidowanym zakładem pracy, upadłym warsztatem... Poza tym ujawniają się ci, którym nieśmiałość nie pozwalała na wyciągnięcie ręki. Siewkowska mówi: - Najważniejsze, że koniec końców do nas docierają. Sytuacja niektórych to prawdziwy dramat. Jest na przykład rodzina z jedenastką dzieci. My nie tylko karmimy, staramy się również delikatnie oddziaływać, namawiać do zachowania ludzkiej godności w każdym położeniu. Pijany posiłku nie dostanie! Młodym przypominamy - ucz się!
Pani prezes wtóruje pani sekretarz: - Zorganizowałyśmy pielgrzymkę do Górki Klasztornej, na którą udało się zabrać niektórych stołówkowiczów. Po powrocie dziękowali nam, wzruszeni do łez. Cieszyli się, że ktoś w ogóle o nich pomyślał, pokazał kawałek innego świata.
Szubin rzeczywiście nie jest idyllą. Największa w całym województwie stopa bezrobocia to nie suchy fakt statystyczny, ale gehenna wielu rodzin. Trzy niezłomne kobiety, wciągając do pomocy najrozmaitsze instytucje, gminę, zapalając kolejne osoby do swojej idei, robią wszystko, aby nie zawitało tu nieszczęście głodu.
Dzisiaj - grochówka
Stołówka mieści się w kompleksie miejscowego ośrodka adaptacji społecznej dla młodzieży, czyli, mówiąc prościej, w poprawczaku. To kolejna siedziba. Ma ona - jak każda poprzednia - swoje plusy i minusy. Pani Anna, oprowadzając po wnętrzach, rozpatruje szczegółowo: - Za duże! Trzeba płacić za powierzchnię, której nie wykorzystujemy. Nieużywany budynek ośrodka wynajęło nam miasto, cena za dzierżawę jest prawie równa grodzkiej dotacji przyznanej naszej instytucji. Najgorzej zimą, kiedy dochodzi koszt ogrzewania. Ale za to sala wydawania posiłków jest "z prawdziwego zdarzenia". Sanepid sprawdza nas regularnie - wszystko w porządku.
Każdego dnia roboczego - pomiędzy godzinami 13-stą a 15-stą szubińska "Faustyna" wydaje ok. 200 darmowych posiłków. Na miejscu i na wynos.
Nie odmówiłem sobie skosztowania serwowanej zupy. Smaczna.
Nieopodal siedzą panowie: Stefan i Józef. Ten drugi przyznaje, iż ciągle nie wszyscy potrzebujący docierają do stołówki: - Wstydzą się - tłumaczy pan Józef. - Czasami też nie chcą przychodzić przez przekorę - "proboszczowi na złość". Jego kompan wtrąca: - Przyjdą. Bezrobocie zmusi. Kiedyś były tu zakłady, praca, a teraz nic nie działa. Był POM - już nie ma. Był "Romet"- też nie ma.
Czy wierzą jeszcze w poprawę losu? Pan Stefan wie jedno - bardzo chciałby kiedyś "stanąć na nogi". Być może wówczas sam mógłby pomagać: - Gdybym miał szansę… na pewno bym się dzielił… - wpada w krótką zadumę.
Umieszczony na ścianie regulamin głosi w ostatnim punkcie: "Korzystasz z Miłosierdzia - okaż i Ty Miłosierdzie innym".