Obchody rocznicy lądowania aliantów w Normandii, które to lądowanie zamknęło front okrążający Niemców w czasie II wojny światowej, było w tym roku niewątpliwie wyjątkowe. Przede wszystkim z racji obecności zaproszonych tam dwóch prezydentów - pokonanych Niemiec i sojuszniczej Rosji. Można zauważyć, że trzeba było 60 lat, by w jakimś stopniu zakończyć konsekwencje tamtej wojny. Czy są jednak one już do końca zakończone?
Cóż, w zjednoczonej Europie nie ma i pewnie raczej długo nie będzie Rosji… Dysproporcja między pokonanymi Niemcami a zwycięskimi wówczas, sojuszniczymi, narodami ze Wschodniej Europy przeczy prostym konsekwencjom i opisom: przegrani - zwycięzcy. Trzeba było 60 lat, aby ci, którzy zwyciężyli, znaleźli się w odbudowywanym wówczas domu Europy. Ci, którzy przegrali, znaleźli się w nim (choć nie w pełni), ale od początku…
Na kanwie historii warto zastanowić się nad jej przesłaniem. Dotyczy ono zapewne budulca jedności. Okazuje się, że zwycięstwa militarne wcale nie tak prosto przekładają się na pokój, zjednoczenie, współpracę…
Warto, by zauważył to na przykład prezydent Bush, który chyba sam już nie wierzy w trwałe sukcesy amerykańskiego zwycięstwa w Iraku. Zwycięstwo militarne to jedno, pokój i bezpieczeństwo - to sprawa druga.
Długie okazują się lekcje historii, ale są tacy, którzy przyswajają je szybciej. W dniu obchodów zwycięskiej inwazji Jan Paweł II ze Szwajcarii, która jak żaden inny kraj w Europie zjednoczona jest w swej różnorodności, kieruje kolejne przesłanie. Wezwał (czy tylko Szwajcarię?) do "pełnej wspólnoty". Wcześniej zaakcentował, iż "nadszedł czas działania". Zestawiam sobie słowa papieskie z tytułem jego książki: "Wstańcie, chodźmy!". Nie trzeba wielkiej wnikliwości, by zauważyć różnicę osób liczby mnogiej: "wy" - "my". To wciąż tak, jakby Jan Paweł II czekał na nas, aż zrozumiemy lekcję historii i odczytamy znaki czasu współczesności. Czeka i zarazem tak często wzywa do drogi (na początku tego tysiąclecia uczynił to dobitnie w programowym liście), że każe to podjąć działania.