Najważniejszym sporem cywilizacyjnym w 2003 roku był spór w łonie cywilizacji łacińskiej w kwestii islamu. Zarówno Stany Zjednoczone, jak i państwa Europy należą bowiem do cywilizacji łacińskiej. Już 2001 rok naznaczony był atakiem islamistów na Nowy Jork i wojną Ameryki z afgańskimi Talibami, był rokiem konfrontacji łacińsko-islamskiej. W 2003 roku, mimo wojny w Iraku, najważniejszym problemem był spór USA i części państw europejskich wokół stosunku do wojującego islamu.
W wielu protestach antyamerykańskich zobaczyliśmy ogrom nienawiści, jaki lewica europejska żywi wobec "jankesów". Nie chcę twierdzić, że wszystkie posunięcia Ameryki wolne są od arogancji, ale skala wrogości wobec Waszyngtonu przekroczyła wszelkie granice. Polska w tym sporze stanęła po stronie Amerykanów. Polscy żołnierze dopomogli odsunąć od władzy zbrodniczy reżim, który mógł budzić obawy o posiadanie i chęć użycia broni masowego rażenia. Niech pamiętają dziś wszyscy ci, którzy wskazują, że broni chemicznej ostatecznie nie znaleziono, że do podejrzeń tych przyczyniły się chełpliwe przechwałki Saddama Husajna i unikanie długi czas międzynarodowej kontroli.
Jeśli ktoś grozi, że zdetonuje bombę - to się go obezwładnia, nawet jeśli potem okazuje się, że był to blef. W sporze o zasadność wojny w Iraku zderzyła się logika aktywnego reagowania na zagrożenia z filozofią kunktatorstwa i bierności.
My, Polacy dobrze pamiętamy ten ton mędrkowania ukrywającego zwykły strach. Pojawił się on w Europie lat 80., gdy zachodni pacyfiści proponowali jednostronne rozbrojenie NATO jako gwarancję uniknięcia wojny z ZSRR. Wówczas, bez rozsądnej odwagi Ronalda Reagana, imperium sowieckie nigdy by nie zniknęło z mapy świata.
W skali nienawiści wobec Ameryki ujawnia się ogromny pokład samonienawiści Zachodu do własnej cywilizacji. Bez skrupułów korzystają z tego radykalni islamiści. W antywojennych demonstracjach w Londynie czy Paryżu bez przeszkód brali udział fanatycy islamscy, zarażając tłumy antysemickimi sloganami.
Problem samonienawiści Europy wobec własnej tożsamości wyszedł w tym roku na jaw przy okazji sporu o tekst preambuły do Konstytucji Europejskiej. Liczni zwolennicy laickości wskazywali, że przypominanie o chrześcijańskich korzeniach Europy oznaczać ma uznanie żyjących w Europie muzułmanów za obywateli drugiej kategorii.
Tę samonienawiść wykorzystują niektórzy wyznawcy islamu. Oto we Włoszech włoski muzułmanin doprowadził do sądowego wyroku nakazującego usunięcia krzyża z jednej ze szkół. Włoski sędzia uznał skargę islamisty, że krzyż obraża jego uczucia religijne. Wcześniej muzułmanin chciał powiesić naprzeciw krucyfiksu wersety z Koranu. Gdy szkoła nie wyraziła na to zgody - zemścił się, żądając zdjęcia krzyża ze ściany szkolnej sali. Gdy sąd zasądził usunięcie krzyża z sali - spór ustał. Rozumiem, że islamistę bardziej satysfakcjonuje brak krzyża niż koegzystencja Koranu i symboli chrześcijaństwa.
We Francji spór o noszenie muzułmańskich chust wrogowie religii wykorzystują do lansowania rzekomo rozwiązującego kompleksowo problem nowego prawa. W szkołach nie będzie tolerowana żadna "ostentacyjna oznaka religii". Co oznacza taki zapis? Czy ze szkół mogą zniknąć zakonne habity i jakiekolwiek symbole religijne, np. Bożonarodzeniowa szopka?
W ten sposób laicyzatorzy wykorzystują realny problem fanatyzmu islamskiego do nienowej, skądinąd, walki, z chrześcijaństwem. Fundamentaliści spod znaku Al Kaidy i tak wierzą, że prędzej, czy później cały Zachód stanie się islamski. Laicyzację i rugowanie symboliki chrześcijańskiej przyjmują więc pozytywnie jako przygotowanie pola pod przyszły triumf nauki proroka.
W obu wypadkach sporu o politykę USA w Iraku i sporów o islamskie symbole na Zachodzie realnym problemem jest nie fanatyzm muzułmanów, ale samonienawiść części świata łacińskiego do własnego dziedzictwa. W pośredni sposób wspiera ona tych muzułmanów, którzy opętani są ideą podboju Zachodu, a nie pokojowego współistnienia religii i kultur.