Książki, albumy ze zdjęciami, kilka fotografii i obrazów na ścianie, ot całe gospodarstwo.
- Pokażę pani jaki piękny jest kościół w Pieraniu - mówi na powitanie mój rozmówca, ks. kanonik Łucjan Zgorzelak, długoletni proboszcz parafii w Pieraniu i kustosz tamtejszego Sanktuarium Maryjnego - skromny, pogodny, trochę nieśmiały - obchodzi w tym roku 50. rocznicę przyjęcia święceń kapłańskich. Nie lubi się chwalić i kwieciście opowiadać, a mógłby - uczynił przecież w ciągu swego długiego i pracowitego życia tak wiele dobrego.
Urodził się w 1923 roku we Wrześni jako pierwszy z szóstki potomstwa Andrzeja i Marianny Zgorzelaków. Lata wczesnej młodości przerwała mu wojna. Wywieziony na roboty do Niemiec pracował najpierw w hucie szkła, a potem, gdy zachorował na serce, przy pracach polowych. - Warunki były straszne - wspomina - spaliśmy na cemencie i podkradaliśmy zwierzętom ziemniaki, bo były lepsze od tych, którymi nas karmiono. Na szczęście nie trwało to długo. W tym samym jeszcze roku przeniesiono mnie do wielobranżowego domu towarowego, gdzie było nieco lepiej, ale za to praca fizyczna dużo cięższa. Pamiętam, że po wejściu Rosjan wraz z kilkoma Polakami schroniłem się w jednej z piwnic. Znalazł nas pijany żołnierz Armii Czerwonej i chciał po prostu zastrzelić. Zobaczyłem wówczas całe swoje życie, tak, jak ogląda się kolorowy film. Wszedł oficer NKWD i zrozumiał, kim jesteśmy. Przeżyliśmy. Wierzę, że Bóg nas uratował.
Wracając do domu (początkowo na rowerze, a potem pieszo), przyszły proboszcz parafii w Pieraniu nie podejrzewał, jak wiele miejsca zajmie w jego życiu Ten, który je ocalił. Ku własnemu zaskoczeniu i wbrew wcześniejszym planom poświęcenia się sztuce, tuż po maturze zaczął uporczywie myśleć o kapłaństwie - Było to dla mnie coś niezrozumiałego... - mówi z uśmiechem. - Myślałem, jak ktoś tak nieśmiały jak ja, ktoś, kto nigdy nie był nawet ministrantem, może być kapłanem?... Zgłosiłem się do seminarium przekonany, iż szybko wybiją mi ten pomysł z głowy. Tymczasem ksiądz rektor kazał natychmiast wysłać prośbę o przyjęcie do księdza kardynała Hlonda i tego samego jeszcze dnia otrzymałem odpowiedź, abym zgłosił się na rekolekcje wprowadzające. Odtąd nie przestawałem modlić się o to, by nie zawieść w posłudze kapłańskiej.
Posługa zaś zaczęła się tuż po święceniach kapłańskich (otrzymanych z rąk Prymasa Tysiąclecia - ks. kard. Stefana Wyszyńskiego 30 maja 1953 r.), od wikariatu w gnieźnieńskiej parafii katedralnej. Potem przyszła kolej na Kcynię, Bydgoszcz, a od 1958 roku na administrowanie parafią w Pieraniu k. Inowrocławia. - Urzekło mnie to miejsce nazywane Kujawską Częstochową - wspomina. - Urzekł mnie piękny, osiemnastowieczny, drewniany kościół i zasmucił jego zły stan techniczny, który wspólnie z parafianami przez czterdzieści jeden lat z uporem poprawialiśmy. Ogromu wykonanych przez ten czas prac oraz wysiłku, jaki weń włożyliśmy nie da się opisać w kilku słowach. Dość wspomnieć, iż świątynia była systematycznie remontowana i odnawiana oraz że zyskała wszystkie konieczne zabezpieczenia i osiemnaście nowych witraży przeze mnie zaprojektowanych. Większość tych przedsięwzięć podejmowaliśmy mając pustą kasę, nigdy jednak nie byliśmy zadłużeni. Z czasem ubytków było coraz mniej, a pątników proszących o pomoc Matkę Boską Pierańskią coraz więcej.
Przez wiele lat swej długiej posługi w Pieraniu ks. kanonik Łucjan Zgorzelak nazywany był ,,Kamedułą" (ze względu na swój prosty, niemal ascetyczny tryb życia i skromne warunki bytowe - mieszkał sam, nigdy nie miał samochodu i nieustannie pracował, także przy remontach kościoła). Wspólnie z parafianami przeżył wiele pamiętnych wydarzeń. Najdonioślejszym była uroczystość papieskiej koronacji obrazu Matki Boskiej Pierańskiej (1967 r.) z udziałem Prymasa Tysiąclecia - ks. kard. Stefana Wyszyńskiego oraz blisko 20 tysięcy wiernych. Jak wspomina, była to wielka chwila - niezapomniana, jak każdy dzień spędzony w parafii, która stała się jego domem, i której mieszkańców traktował jak rodzinę. Dziś, w 50. roku swego posługiwania jest wdzięczny za wszystkie przeżyte z nimi lata. Jest wdzięczny za dar powołania, trudne - naznaczone pracą i chorobą życie, za wszystko, czym Bóg go obdarował.
- Pan wezwał mnie do pracy w swej Winnicy w trudnych czasach. Dziękuję Mu za to. Dziękuję za każdy dzień życia, za to, że mi zawierzył i nie dał nigdy zapomnieć o danym przez siebie poleceniu "darmo otrzymaliście - darmo dawajcie".