Logo Przewdonik Katolicki

Trzy lata Olafa

Tomasz Budnikowski
Kanclerz Olaf Scholz przyjmuje gratulacje po tym, jak zdymisjonował ministra finansów Christiana Lindnera, lidera koalicyjnej partii FDP | fot. Sean Gallup/Getty Images

Pogłębiające się niezadowolenie obywateli doprowadziło do upadku rządu. Niemców czekają przedterminowe wybory parlamentarne. Pewne jest jedno: na następcę kanclerza Olafa Scholza czeka już cała lista trudnych zadań.

Kiedy w sierpniu 2018 r. na przedmieściach Genui zawalił się most autostradowy, do Włoch z całego świata nadchodziły wyrazy współczucia. Sama katastrofa, w której życie straciły 43 osoby, dla wielu jednak nie była zaskoczeniem. Wiadomo przecież, jak ta włoska gospodarka działa – dało się słyszeć. Opinia ta nie była rzadkością w kraju naszych zachodnich sąsiadów.
Czy Niemcy przypomnieli sobie o niej, gdy we wrześniu tego roku do podobnej katastrofy doszło w centrum Drezna? Prowadzący do pięknej starówki most Caroli zawalił się na szczęście w nocy, dlatego nikt nie zginął. Spoglądając z perspektywy kilku miesięcy, można w tej katastrofie upatrywać zapowiedzi poważniejszych problemów, wobec których już od jakiegoś czasu staje niemiecka gospodarka. Średnioroczne tempo wzrostu gospodarczego w latach 2021–2023 kształtowało się tu na poziomie 1,6 proc. wobec 3,7 proc. dla całej Unii Europejskiej i… 4,3 proc. dla Włoch.
Następnego dnia po zawaleniu się mostu w saksońskiej stolicy jeden z profesorów tamtejszej politechniki zwrócił uwagę, że ta ukończona w latach 70. konstrukcja wykonana została z popularnego wówczas stalobetonu, a jego wytrzymałość nie jest wieczna, dlatego nie można wykluczyć, że podobne katastrofy, mimo stałych kontroli, mogą się w najbliższej przyszłości powtórzyć.

Kłopoty w przemyśle
Problemy, z jakimi mierzy się niemiecka gospodarka, mają w pierwszym rzędzie charakter strukturalny. Na ich czoło wysuwają się trudności, z jakimi boryka się niemiecki przemysł, który wytwarza ponad 20 proc. produkcji krajowej brutto.
Sztandarową branżą niemieckiego przemysłu jest od lat przemysł samochodowy, a takie marki, jak: Audi, BMW, Mercedes czy Volkswagen, znane są na całym świecie. Od paru jednak lat branża samochodowa boryka się z wieloma problemami. Trudności występują zarówno po stronie produkcji, jak i zbytu. Wojna na Ukrainie pociągnęła za sobą gwałtowny wzrost cen energii. I to nie byle jaki, gdyż, jak podkreślają niemieccy analitycy, są one niemalże trzykrotnie wyższe niż w USA. Nic więc dziwnego, że coraz częściej słychać u naszych zachodnich sąsiadów głosy o konieczności ponownego uruchomienia reaktorów atomowych. Do tego dochodzi wymuszony postępującą inflacją wzrost płac.
Istnieje ponadto dość powszechne przekonanie, że niemieckie fabryki przyzwyczajone do produkcji silników benzynowych i spalinowych zbyt późno przestawiły się na napęd elektryczny. Doszło do tego, że na niemieckim rynku coraz silniejszą pozycję mają importowane z Chin „elektryki”. Poza tym przewrażliwieni na punkcie ochrony środowiska Niemcy bardzo poważnie podeszli do wytycznych Unii Europejskiej nakazujących stopniowe osiągnięcie neutralności klimatycznej, a to kosztuje. Nic więc dziwnego, że tamtejsi szefowie firm samochodowych zostali zmuszeni do zwolnienia części pracowników. Tak stało się już w centrali Volkswagena, a w całym kraju pracę w branży samochodowej stracić może ponad 180 tys. osób.
Sytuację pogorszyć może przejęcie władzy w USA przez nową administrację. Nowy-stary prezydent Donald Trump wielokrotnie zapowiadał wprowadzenie protekcyjnych ceł importowych na wysokoprzetworzone produkty z krajów Unii Europejskiej. Sytuacji niemieckiego przemysłu nie ułatwia poza tym zauważalna od lat ograniczona elastyczność (notabene zupełnie inaczej na wymagania rynku zdają się reagować firmy włoskie – to wynika w pewnym stopniu z mentalności tamtejszego managementu i ograniczonej wielkości tamtejszych fabryk, co sprzyja szybszemu dostosowaniu się do oczekiwań klientów). Kolejną bolączka niemieckiej gospodarki jest wyraźne zapóźnienie w szeroko pojętej informatyce. Wiele do życzenia pozostawia też przestarzała infrastruktura transportowa.

Niepokoje społeczne
W dającej się przewidzieć przyszłości przemysł utrzyma swoją mocną pozycję w ekonomice kraju. Można przewidywać, że na znaczeniu zyskają różne – inne niż samochodowa – branże drugiego sektora. Warunkiem ich rozwoju będzie jednak konieczność zatrudnienia przynajmniej 200 tys. osób. Mając na uwadze niezbyt optymistyczne tendencje demograficzne, oczekuje się, że dominującą grupą nowo zatrudnionych będą imigranci. Ich obecność wywołuje jednak coraz większe niezadowolenie Niemców, spowodowane zakrojoną na szeroką skalę pomocą udzielaną uciekinierom z krajów Bliskiego Wschodu, a ostatnio także z Ukrainy.
Ekonomiści podkreślają w tym kontekście zbyt niski poziom inwestycji mogących choć nieco rozruszać niemieckie firmy. Wieloletnie przyzwyczajenie niemieckiego społeczeństwa do dobrze funkcjonującego systemu świadczeń socjalnych powoduje, że niemała część obywateli oczekuje na pomoc państwa. Z tym zaś jest coraz bardziej krucho. Spadająca produkcja przemysłowa pociąga za sobą zubożenie budżetu państwa, a tym samym konieczność ograniczenia wysokości świadczeń socjalnych.
Mówiąc wprost, niemieckie społeczeństwo stopniowo biednieje. Coraz mniejszą część populacji określić można klasą średnią – grupą będącą przez dziesięciolecia dumą niemieckich polityków. Widać to niemalże na każdym kroku, także na ulicach polskich miast, na których nie tak często jak kiedyś słychać dziś mówiących po niemiecku turystów. Z tym samym zjawiskiem mamy do czynienia na głównych zachodnioeuropejskich szlakach.

Rozpad koalicji
Pogłębiające się niezadowolenie znacznej części obywateli Republiki Federalnej Niemiec doprowadziło na początku listopada do politycznego przesilenia. Choć obserwatorzy polityczni przewidywali, że do upadku rządu Olafa Scholza dojdzie prędzej niż później, to i tak był to wstrząs. Warto przypomnieć, że dwoje wywodzących się z szeregów chadecji kanclerzy – Helmut Kohl i Angela Merkel – stało na czele swoich gabinetów przez ponad 16 lat. Nawet zaś kierujący pracami rządu niesławnej pamięci Gerhard Schroeder z partii socjaldemokratycznej pełnił tę funkcję przez siedem lat. Wywodzący się tymczasem z tej samej partii kanclerz Scholz już po trzech latach rządzenia zdecydował się na wypowiedzenie dalszej współpracy z szefem liberalnej FDP Christianem Lindnerem.
Różnice w podejściu do najważniejszych problemów niemieckiej gospodarki okazały się nie do pokonania. Zmierzając do zmniejszenia obciążenia podatkowego, Lindner domagał się ograniczenia skali wydatków socjalnych. Przedmiotem jego zainteresowania stało się w ostatnich miesiącach tzw. świadczenie obywatelskie (Bürgergeld) uzupełniające domowe budżety rodzinne. Zdaniem szefa niemieckich liberałów istnieje możliwość takiego uregulowania tego świadczenia, które przyniosłoby niemałe oszczędności w federalnym budżecie. Jego zdaniem Bürgergeld powinien zostać znacznie ograniczony dla uchodźców z ogarniętej wojną Ukrainy. Ich liczebność szacuje się dziś na ponad 400 tys., a każdemu z nich przysługuje zapomoga w wysokości 563 euro miesięcznie. Lindner tymczasem nalega na wymuszenie na uchodźcach szybszego niż dotąd podjęcia aktywności zawodowej. Dla Scholza jako przyzwyczajonego do przyznawania świadczeń socjaldemokraty takie pomysły były nie do zaakceptowania. Kanclerz uzasadniał swoje stanowisko nadzwyczajnymi warunkami spowodowanym napaścią Rosji na Ukrainę. Swoją drogą w najbliższym czasie rząd niemiecki przekaże do Kijowa kolejną transzę pomocy szacowaną tym razem na 3 mld dolarów. Grozi to niebezpieczeństwem wzrostu zadłużenia państwa, a już bez tego Niemcy od paru lat przekraczają tę niebezpieczną barierę 60 proc.
W konsekwencji tego fundamentalnego sporu na początku listopada doszło do rozpadu koalicji, w skład której wchodzili także Zieloni. Może dziwić, że powstrzymywali się oni od zajęcia jednoznacznego stanowiska, tym bardziej że przedstawiciel tej partii Robert Habeck pełnił funkcję ministra gospodarki i ochrony środowiska i był wicekanclerzem. Jest mało prawdopodobne, aby za parę miesięcy znalazł się on w kolejnym gabinecie.

Czekając na nowe
Zgodnie z niemieckim kalendarzem parlamentarnym nowe wybory odbędą się prawdopodobnie w lutym przyszłego roku. Jeśli nic się nie zmieni,  zwycięstwo ma w kieszeni największa dziś chadecka CDU wraz z bawarską CSU, a murowanym kandydatem na kanclerza jest, ubiegający się po raz pierwszy o ten urząd, szef CDU Friedrich Merz. Nikt nie jest jednak w stanie przewidzieć, jaki będzie pełny skład przyszłego Bundestagu oraz przedstawiciele jakich ugrupowań politycznych utworzą kolejny gabinet.
Do lutego w Renie upłynie jeszcze sporo wody, a życie toczy się swoim rytmem. Nieznający dobrze tamtejszej tradycji cudzoziemcy z pewnością zdziwili się, obserwując wydarzenia, które miały miejsce 11 listopada, a więc parę dni po upadku rządu. Tego dnia w Kolonii, Moguncji, Bonn, a także innych miastach, jak co roku bardzo szumnie i „piwnie” świętowano początek karnawału, który w środkowych Niemczech rozpoczyna się właśnie we wspomnienie św. Marcina. Wybory parlamentarne wypadną w okresie kolejnego karnawału.

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki