O tym, jak poważnie traktujemy chrześcijaństwo, świadczy nasze podejście do spraw ostatecznych. Jak sobie wyobrażamy koniec i to, co po nim następuje? Co myślimy o powtórnym przyjściu Chrystusa? Czy apokaliptyczne obrazy budzą w nas lęk, czy są wizją upragnioną, wytęsknioną? Jak, i czy w ogóle, przygotowujemy się na przyjście Pana? Przed takimi pytaniami stawia nas co roku Adwent. To nie jest tylko czas przygotowań do świąt Bożego Narodzenia, niemożliwie zresztą rozciągnięty w kulturze masowej, która z powodów czysto komercyjnych od listopada częstuje nas świątecznym klimatem. To jest czas pytań najważniejszych. Nie unikniemy ich. Prędzej czy później przyjdzie nam się z nimi zmierzyć. Adwent jest jednym ze znaków, które pomagają nam uwrażliwić się na prawdę o tym, że Chrystus przyszedł na ziemię, że przychodzi wciąż, wkraczając w naszą codzienność i przemieniając ją, że wreszcie przyjdzie w czasach ostatecznych. Nie ma żywego chrześcijaństwa bez tej świadomości. Co więcej – to ona kształtuje naszą wiarę, nasze podejście do życia, nasze miejsce w świecie i poczucie sensu.
Na spotkanie z Panem przygotowujemy się bowiem codziennie, przez całe nasze życie. To nie jest kwestia jednorazowych zrywów, dyktowanych rytmem roku liturgicznego czy wydarzeń, które wymuszają na nas refleksję nad sensem życia, przemijaniem, nad wartością doczesności i perspektywą wieczności w Bogu. Chrześcijanin to człowiek, który żyje oczekiwaniem na przyjście Pana. To nas odróżnia od innych. Wykonujemy te same obowiązki, jesteśmy zanurzeni w tej samej codzienności, tak samo jak inni kochamy, cierpimy, walczymy o ważne dla nas sprawy i sam Jezus mówi – jak słyszymy dzisiaj – że koniec przyjdzie „na wszystkich, którzy mieszkają na całej ziemi”. Na czym więc polega różnica?
Odpowiedź odnajdujemy w naszym stosunku do tu i teraz. Czy to, co jest i dzieje się teraz, jest tym, co dla nas najważniejsze? Czy wiemy, wierzymy, ufamy, że istnieje ciąg dalszy, wykraczający poza doczesność? Czy nasze zanurzenie w owym „tu i teraz” sprawia, że wydaje nam się: tak będzie zawsze, nie ma nic ponad? I wreszcie – czy naprawdę tęsknimy do tego, co będzie potem? Czy pragniemy tego ponad wszystko, do tego stopnia, że temu pragnieniu podporządkowujemy całe nasze życie? Na tym polega postawa czuwania. To nie trwożliwe wypatrywanie znaków zwiastujących koniec świata. To nie lęk przed „wydarzeniami zagrażającymi ziemi”. To nie życie od spowiedzi do spowiedzi, od Mszy do Mszy, od nawrócenia do nawrócenia, ale codzienność przesiąknięta żywą obecnością Tego, na którego czekamy. Bóg uwielbia paradoksy – oto jeden z nich. Ten, na którego czekamy, jest z nami.
A to z kolei nadaje nową wartość naszej codzienności. Nie jesteśmy przecież powołani do tego, by nią gardzić, by traktować ją jako czas przejściowy, poczekalnię do wieczności. Życie z Bogiem już trwa, każdy dzień jest Nim wypełniony. On dociera do nas przez wszystko, co ważne dla nas na świecie: przez relacje z innymi, wydarzenia osobiste i społeczne, przez nasze zaangażowanie zawodowe, misję życiową, nasze radości i smutki, miłość i wierność. Życie tu i teraz, które jest opromienione perspektywą wieczności – oto mądrość chrześcijaństwa. Jesteśmy wezwani, by doceniać świat, w którym żyjemy, ale nie nadawać mu wartości absolutnej; by kochać życie, ale umieć pogodzić się z przemijaniem; by angażować się w świat, ale mieć do niego mądry dystans, bo nie odnajdziemy w nim odpowiedzi na nasze najważniejsze pytania. One złożone są w kochającym Sercu Boga. Nabierzmy więc ducha i podnieśmy głowy. Pan jest blisko.