U progu kolejnego w naszym życiu Adwentu, zapewne jak co roku, obiecujemy sobie, że tym razem nie zmarnujemy tych dni i nauczymy się oczekiwać nie tylko na świąteczny czas Bożego Narodzenia, ale nade wszystko na Jezusa, który przychodzi do nas w codzienności i ostatecznie przyjdzie w przyszłości, której nie znamy.
Ten coroczny czas czuwania może jednak stać się rutyną. A ta jest śmiertelnym wrogiem postawy wrażliwej, uważnej, zaangażowanej, a więc – adwentowej, czyli czuwającej. Rutyna, powtarzalność i przyzwyczajenie powodują duchową senność i stwarzają niebezpieczeństwo przeoczenia Przychodzącego. Jak się przed tym ustrzec? Co zrobić, żeby nasze serca były do dyspozycji Ducha Świętego, z jednej strony wierne kolejnym etapom roku liturgicznego i życia Kościoła, a z drugiej – otwarte na zaskoczenie, bo przecież „o godzinie, której się nie domyślamy, Syn Człowieczy przyjdzie”? Jak żyć w oczekiwaniu, a jednocześnie być zanurzonym w codzienności, bo przecież nasze „tu i teraz” jest miejscem na spotkanie z Panem?
Ludzie współcześni Noemu żyli po swojemu, a więc tak, jakby Boga nie było. Mówiąc w naszych kategoriach, byli zlaicyzowani, kompletnie niewrażliwi na rzeczywistość duchową, zaprzątnięci doczesnymi sprawami. Taka obojętność, jak dobrze wiemy, stała się doświadczeniem naszych czasów. „Zdążymy się przygotować” – mówią ludzie, jakby mieli żyć wiecznie na ziemi. „Będziemy gotowi” – powtarzają, odkładając w czasie to, co najważniejsze, ulegając złudzeniu, że najpierw należy ułożyć sobie życie, a dopiero potem, gdy będzie chyliło się ku końcowi, zająć się sprawami duszy. Bóg, jako Uczestnik ludzkiej codzienności, przestaje być interesujący dla wielu. Dzieje się tak nie tylko w środowiskach pozakościelnych. Rutyna, która zabija wrażliwość na Bożą obecność w świecie, wkrada się również do wspólnoty Kościoła i usypia serca wierzących w Chrystusa, prowadząc do mylnego przekonania, że czas przyjścia Pana jest tak abstrakcyjnie odległy, że właściwie nas nie dotyczy.
Przejawów tej obojętności nie trzeba daleko szukać. Dowodem na nią jest każda nieadekwatna i niewystarczająca odpowiedź na wyzwania czasów, w jakich żyjemy. Dowodem jest każda nieewangeliczna postawa ludzi wierzących, myślenie w kategoriach instytucji, a nie wspólnoty, brak zaufania do Ducha Świętego i ignorowanie głosu cierpiących. Kryzys w Kościele – jego rozmaite bolesne odsłony, z którymi jesteśmy konfrontowani – jest efektem zobojętnienia na żyjącego Boga, ignorowania Jego obecności i działania. Tę litanię można kontynuować jako niechlubne świadectwo skupienia na wąsko pojmowanej doczesności, chodzi jednak o to, by umieć ją przerwać. A to jest możliwe tylko pod warunkiem, że odwrócimy hierarchię ważności i pozwolimy, by to, co duchowe, wpływało na naszą codzienność, a nie na odwrót. I w konsekwencji – jeśli będziemy umieli współpracować z tym, co podpowiada nam Duch, i zaangażować się, nadając sens czasowi, który mamy do dyspozycji.
Człowiek, który żyje w półśnie, nie może zaangażować się świadomie i w pełni. Umiejętność czuwania jest więc niezbędna do życia. Myli się jednak ten, kto czuwanie sprowadza do biernego oczekiwania. Matka czuwająca nad chorym dzieckiem wie, ile to ją kosztuje sił i energii. Pracownik czuwający nad właściwym wypełnieniem zadania koncentruje na nim całą swoją uwagę. Rolnik czuwający nad zasianym ziarnem nie stoi z założonymi rękami, ale dokłada wszelkich starań, by wzrosło jak należy. Czuwanie to źródło życia, które wypełnia serca miłością. Letarg jest bratem śmierci, rodzącym wyłącznie pustkę i ciemność. Każdy Adwent jest więc szansą na życie, bo prowadzi do wyboru między czuwaniem a snem, między życiem a śmiercią. Takiego Adwentu – budzącego do gorliwości, do radości oczekiwania i dynamizmu życia tu i teraz – życzę nam wszystkim.