Inspiracją do tego tekstu był jeden z filmików na kanale Catholic Mother and Daughter, prowadzonym przez dwie Amerykanki, w którym proponowały one lektury na oczekiwanie na narodziny Chrystusa. Słuchając ich, zaczęłam się zastanawiać, jakie polskie książki pasujące do tego okresu czytałam i mogłabym polecić, i tak narodził się ten tekst. Zacznę go od propozycji dla dzieci, potem sięgnę po nieco cięższy „kaliber”, przeznaczony dla dorosłych, a na koniec zajrzę do Pisma Świętego.
Lekcje czekania dla najmłodszych (duchem też)
Obie publikacje, o których zaraz napiszę, zrodziły się z potrzeby serca, z chęci przybliżenia dzieciom wartości, współcześnie często tak bardzo niedocenianej, czasu oczekiwania. Obie są niebanalne i jednocześnie zdecydowanie pozbawione lukru, choć dostosowane do swojego małego odbiorcy. Zresztą rodzice też wiele mogą duchowo skorzystać z sięgnięcia razem z dziećmi po te tytuły. Przede wszystkim, taką mam nadzieję, ich lektura pomoże choć na chwilę wyrwać się spod wszechobecnego bombardowania „magią świąt” i przypomnieć, że oczekiwanie to coś, co pozwala docenić dobro, kiedy ono wreszcie nadejdzie.
Będzie chronologicznie, a więc zacznę od Wszyscy na Ciebie czekamy Marka Kity. Autor to wykładowca teologii, filozof, wiele lat pracował jako katecheta, autor książek – zresztą w tym roku otrzymał nagrodę Ślad za publikację Zostać w Kościele. Zostać Kościołem. Wiele lat wcześniej jednak stworzył książkę, która jest przewodnikiem po Adwencie, przeznaczonym dla dzieci właśnie. Zachwyca prostota języka połączona z teologiczną głębią – trudna do osiągnięcia sztuka, ale Marek Kita świetnie sobie z tym poradził. Do publikacji dołączone są płyta z pieśniami adwentowymi oraz zeszyt z wycinankami, dzięki któremu opisywana w książce tradycja tworzenia szopki bożonarodzeniowej ma szansę stać się i naszym doświadczeniem. Ilustracje Doroty Łoskot-Cichockiej pięknie dopełniają treść przez swoją prostotę i niesztampowość, ale tę w dobrym rozumieniu tego słowa.
Podobnie piękne są akwarelowe ilustracje, ale tym razem Sary Tchorek, do drugiej książki, o której chcę tu napisać. To Cud Bożego Narodzenia Julianny Wołek. Pierwotnie było to opowiadanie udostępnione w internecie w formie elektronicznej, ale potem autorka zdecydowała się nadać mu piękniejszą formę i całkowicie analogową. Opisana tu historia wydarza się co prawda już w wigilijny wieczór, ale opowiada o tych, którzy czekają na przyjście Pana. Cenne jest połączenie w jednej opowieści smutku i radości, bo całość zaczyna się gorzko – okazuje się, że rodzice głównej bohaterki, Anielki, pracujący na emigracji, spóźnią się na święta. Dziewczynka ucieka więc z domu i trafia do kościoła, w którym widzi ruchomą szopkę. Nie zdradzę jak, ale zaczyna po niej wędrówkę, która będzie też podróżą w głąb samej siebie i odnalezieniem na nowo radości Bożego Narodzenia. Niedawno powstało także słuchowisko, które można kupić na płycie CD lub znaleźć na Spotify, a w którym występują m.in. dzieci autorki (jest mamą wielodzietnej rodziny).
Coś dla większych
Co jest lekarstwem na narzekanie i zniechęcenie? Ojciec Cyprian Klahs, dominikanin, twierdzi, że nadzieja. Co prawda książka Nadzieja. Lekarstwo na narzekanie i zniechęcenie jest dostępna w tej chwili jedynie na rynku wtórnym, ale zdecydowanie warto po nią sięgnąć, szczególnie że jest krótka. Nie oznacza to jednak, że to lektura, którą zapomnimy po pochłonięciu jej w jeden wieczór. Całość to zbiór krótkich refleksji, często hojnie uzupełnionych cytatami, które mówią o wartości czuwania. Nadzieja tym w końcu jest – czuwaniem, które jest odpowiedzią na obietnicę Chrystusa. Zapowiedział On, że przyjdzie po raz drugi, i doskonała większość adwentowych czytań do tego się odnosi. Dopiero przecież po trzeciej niedzieli tego okresu liturgicznego akcent zostanie przeniesiony na towarzyszenie Matce Bożej noszącej w sobie wcielonego Boga. Dobrze więc przypomnieć sobie o nadziei, poćwiczyć odpowiedzialny za nią „mięsień” duszy, a książka o. Klahsa skutecznie może w tym pomóc. Wiele tam mądrych spostrzeżeń, króciutkie teksty mogą być świetnym punktem wyjścia zarówno do modlitwy, jak i zastanowienia się po prostu nad codziennością i składającymi się na nią gestami, chociażby banalnym, zdawałoby się, „dzień dobry”, którym się witamy. Ponadto konstrukcja całości sprawia, że można ją czytać na wyrywki, i chyba właśnie taką formę lektury najbardziej bym polecała.
Drugim autorem, którego chcę tu zaproponować, jest Clive Staples Lewis, a tekstem esejem Ostatnia noc świata (w Polsce ukazał się on w zbiorze artykułów tego pisarza pod tym samym tytułem). Można go podsumować parafrazą zdania z Kogla-mogla – tu jest jakby apokaliptycznie. To propozycja dla osób, które cenią teksty wymagające pogimnastykowania nieco szarych komórek, ale bez zmuszania ich do wysiłku owocującego zakwasami czy też mgłą mózgową. Autor wychodzi od obrony apokaliptyki jako gatunku literackiego, co z kolei jest sposobem na intelektualne ocalenie wiary w Jezusową obietnicę paruzji. Potem pisze o zdrowym podejściu do oczekiwania na nią, bez paniki, ale też bez jej lekceważenia, bo jak zauważa: „Współczesnym chrześcijanom jest znacznie trudniej pamiętać o tym, że ten świat również jest rachityczny, nietrwały i niepewny”. Całość kończy odniesieniem się do obrazu sądu ostatecznego, a jeśli ktoś chciałby odnaleźć bardziej plastycznie opisane to, jak Lewis ten sąd postrzega, polecam Ostatnią bitwę, a więc książkę kończącą Opowieści z Narnii. Kocham nadzieję, jaką ona niesie, zwłaszcza jej zakończenie.
To, co najważniejsze
Na koniec mam propozycję formy lektury Pisma Świętego, zasłyszaną właśnie we wspomnianym na początku filmiku. Nigdy nie skojarzyłam, że Ewangelia według św. Łukasza ma dwadzieścia cztery rozdziały, a więc idealnie nadaje się do tego, by czytać ją w Adwencie, po jednym rozdziale dziennie, począwszy od 1 grudnia. Można powiedzieć, że to taki biblijny „kalendarz adwentowy”, a chociaż duża część z nas zapewne zna dobrze ten tekst, kontekst okresu liturgicznego może wiele wnieść do rozumienia treści konkretnych fragmentów tej Ewangelii. W tym sensie każdy rozdział-okienko będzie niespodzianką i, kto wie, może odkryciem na nowo słyszanych „od zawsze” tekstów. Zresztą to także świetna motywacja, by przeczytać przez miesiąc całą księgę Nowego Testamentu, a to zawsze coś. Kto wie, może ta lektura zainspiruje kogoś do sięgnięcia po komentarze lub teksty inspirowane Biblią?
Tu przychodzi mi na myśl jedna z książek, które do tej pory uważam za fundamentalne dla mojego rozumienia wiary – Jezus z Nazarethu Romana Brandstaettera. Napisana przez Żyda nawróconego na chrześcijaństwo ma w sobie wiele z kultury Bliskiego Wschodu i jest osadzona głęboko w myśleniu bazującym na językach semickich, a dla Jezusa i apostołów pierwszym językiem był przecież aramejski. Biblijne postacie w ujęciu tego autora, nie tylko prozaika, ale przede wszystkim poety, są żywe, głębokie, zgodne z danymi historycznymi a opisane w Ewangeliach wydarzenia nabierają dodatkowych wymiarów. Nie każdy musi się tym ujęciem zachwycić, ale zawsze warto podjąć próbę takiego przybliżenia sobie Pisma Świętego.
Słowo nadchodzi, już jest, ale czeka na dzień swoich narodzin, by objawić się światu. Proponuję, by czekać na nie z dobrą książką w ręku.