Logo Przewdonik Katolicki

Relikwie do kosza?

Monika Białkowska
Kaplica pw. św. Zygmunta Gorazdowskiego z relikwiami świętego w kościele pw. Podwyższenia Krzyża Świętego w Sanoku Fot. Monkpress/East News

Kościół ma z kultem relikwii świętych problem od samego swojego początku. Jednocześnie od samego początku nie chce z tego kultu zrezygnować. Zamiast zakazu w każdym pokoleniu powraca wołanie o chrystocentryzm i unikanie magii. Wyraźnie widać, że mimo zagrożeń jest w tym kulcie coś większego, co warto ocalać.

Kultu świętych nie można romantyzować. Oczywiste jest, że jego korzenie są pogańskie. Albo inaczej: jego korzenie są głęboko w naturze człowieka, który zbiera pamiątki po bliskich, którzy umarli, i wraca na ich groby.
W religiach pogańskich to, co wpisane było w naturę człowieka, zyskało rytualną otoczkę. Na cześć bohaterów i przodków organizowano choćby refrigeria, czyli pamiątkowe uczty na cmentarzu. Pierwsza taka uczta odbywała się w dniu pogrzebu, druga dziewiątego dnia po pogrzebie, a kolejne co roku. Wierzono, że zmarli potrzebują posiłku i że sami uczestniczą w tych wydarzeniach. Gromadzono również coś w rodzaju relikwii. W greckich świątyniach przechowywano berło Priama, a w Rzymie włócznię Marsa i lirę Orfeusza.

Ci pierwsi pozbierani
Kiedy w tej samej kulturze pojawili się wyznawcy Jezusa, mówiący o Jego zmartwychwstaniu i oczekujący, że sami razem z Nim będą żyć wiecznie, nikogo nie dziwili – choć w wielu kwestiach z poganami się nie zgadzali, tu zdawali się robić to samo, choć inaczej opisywali tę rzeczywistość. Dodatkowo motywowani byli również naturalną troską o pochówek ciał swoich bliskich. W okresie prześladowań oznaczało to zbieranie zwłok, niedojedzonych przez dzikie zwierzęta, nadpalonych, porzuconych bez pochówków. Mieli świadomość, że ci, których szczątki zbierają, są bohaterami, którzy stracili życie nie przez przypadek, ale dla Jezusa. Pamiętali więc, gdzie są ich groby. Oznaczali je jako groby męczenników. Wracali do tych grobów pozornie tak samo jak poganie, ale z inną intencją: z prośbą, by ci, którzy są już z Jezusem, prosili za tymi, którzy być może również staną przed trudną próbą. Przy męczennikach sami chcieli być pochowani.
Kiedy w 107 roku św. Ignacy Antiocheński pisał swój słynny list do Rzymian – będąc w drodze do Rzymu na męczeńską śmierć – prosił, żeby nikt go nie bronił i żeby pozwolono mu przelać krew dla Jezusa. Kiedy zginął, na rozkaz cesarza Trajana rozszarpany przez dzikie zwierzęta, jego ciało zostało przeniesione z Rzymu do Antiochii w triumfalnym pochodzie (taka trasa liczy około trzech i pół tysiąca kilometrów). Później w Antiochii uroczyście obchodzono pamiątkę przeniesienia relikwii Ignacego.
Również śmierć św. Polikarpa w 155 roku została opisana we współczesnych mu świadectwach: „myśmy zaś, towarzysze męczennika, później zabrali kości jego zacniejsze od drogich kamieni i cenniejsze od złota, i złożyliśmy je w miejscu bezpiecznym. Tam, o ile to będzie możliwe, zbierać się będziemy w radości i weselu, i da Bóg będziemy święcili dzień jego męczeńskich urodzin...”. Owo świętowanie żadną miarą nie było oddawaniem czci samemu Polikarpowi. Marcjon w liście pisał: „Chrystusa adorujemy, bo jest Synem Bożym, natomiast męczenników – ich kochamy jako uczniów i naśladowców Pana, i jest to słuszne, ze względu na ich nieporównywalne oddanie Królowi i Mistrzowi”.

Kościół na grobie
W tym czasie jeszcze cały kult toczył się wokół grobów. Nie rozdzielało się szczątków męczenników ani nie przechowywało ich w żadnym miejscu poza grobem. Nie wiadomo jednak, czy nikomu wówczas nie przychodziło to do głowy, czy po prostu niebezpieczne było obnoszenie się z nielegalną jeszcze wiarą.  
Po edykcie Konstantyna w 313 roku sytuacja zmieniła się niemal natychmiast. Pierwsze, co zaczęło wyrastać, to olbrzymie bazyliki, budowane nad grobami świętych, począwszy od tych największych, na grobie św. Piotra na wzgórzu watykańskim czy na grobie św. Pawła za murami Rzymu, gdzie już wcześniej stała postawiona przez papieża Anakleta kaplica. Ważne było wówczas, by bazylika w niczym nie naruszała samego grobu. O rocznicy śmierci męczenników („narodzinach dla nieba”) pamiętały już nie tylko małe grupy najodważniejszych, ale coraz większe tłumy. Tłum zaś działa zgodnie z tym, „jak było zawsze” – więc chrześcijańskie spotkania nad grobami męczenników szybko przestały się różnić od pogańskich uczt.  

Latriae, dulia, a ludzie swoje
Biskupi i ojcowie Kościoła już wtedy bili na alarm. Pisali i głosili porywcze kazania o tym, że dotknięcie grobów nie uzdrawia, a pocieranie grobu szmatką nie jest zdrowym kultem, ale fetyszem i nie przystoi chrześcijanom. Jednocześnie zdawali sobie sprawę, że siła kultu świętych jest tak ogromna, że powstrzymanie go jest niemożliwe. Starali się zatem skierować go na właściwe tory. To już wtedy, w IV wieku, powstawać zaczęła teologia wyjaśniająca, że chrześcijanie nie uznają męczenników za bóstwa. Św. Augustyn odróżniał kult adoracji Boga (latriae) od miłości i komunii ze świętymi (dulia) – ale nie odróżniały tego tłumy wiernych chrześcijan, nie odróżniali często sami biskupi. Niektórzy już w tym właśnie miejscu dopatrują się rozdźwięku, jaki w Kościele zaistniał i nie przestał istnieć do dziś. Chodzi o rozdźwięk między chrześcijaństwem oficjalnym, przyjętym w Magisterium i zapisanym w dokumentach – a chrześcijaństwem wyznawanym potocznie przez wierny lud, niemający często nawet dostępu do oficjalnych wykładni. Z niejaką goryczą pisał o tym Jan Kracik: „Rośnie przepaść (…). Elity usiłują ją zmniejszać przez dorabianie teoretycznych podstaw do istniejących praktyk tak, by mieściły się w systemie teologiczno-dyscyplinarnym, stając się z czasem jego częścią. Skrajne wybujałości usiłuje się przycinać. Kanonizowanie pragmatyki uspokaja odpowiedzialnych, a jej urzędową wykładnię ma krzewić nauczanie. Dzieje duszpasterstwa wykazują jednak, że potoczne pojmowanie rytu długo i znacznie różniło się od odgórnie pożądanego”.

Dla ocalenia i bezpieczeństwa
Wróćmy jednak do samych relikwii. Wskazywanie ich właściwego miejsca wiernym odbywało się przez konkretne nauki. Zamiast biesiad nad grobami proponowano raczej naśladowanie świętych. Starano się, by w miejsce uczt weszła Eucharystia. Już wtedy, w pierwszych wiekach, starano się relatywizować cuda w taki sposób, żeby nie sprowadzić świętych do roli magów.
A jednak zapotrzebowanie na relikwie wciąż rosło. Ludzie czuli się przy nich bezpiecznie, więc chcieli je mieć w swoich kościołach. Wieści o cudach tylko wzmagały to pragnienie. Dodatkowo rozpoczął się czas najazdów barbarzyńców na rzymski świat, a ci grabili bezlitośnie również groby. To wtedy zaczęto szczątki świętych wydobywać z grobów, dzielić je na mniejsze części, przenosić do kościołów i umieszczać w ołtarzach: i dla spełnienia pragnień ludzi, i dla bezpieczeństwa samych relikwii. Prekursorem, który złamał zachodnie tabu nienaruszania grobów, był sam św. Ambroży, który jako pierwszy obdarowywał fragmentami relikwii biskupów w połowie ówczesnego świata. To miały być namiastki grobów świętych męczenników, do których wielu nie mogło tak daleko pielgrzymować. Do VII wieku jednak w rzymskim świecie działo się to sporadycznie i naruszenie grobu nadal uważane było za profanację. Kościół na Wschodzie od dawna nie miał w tej kwestii żadnych oporów.

Popyt i podaż
W średniowieczu doszło do sytuacji, gdzie relikwie można było kupić albo ukraść, albo kupić kradzione, albo dostać w prezencie. Odważniejsi jechali po nie bezpośrednio do Ziemi Świętej, przywożąc święte łupy w ramach wojen krzyżowych. Przywozili szczątki świętych, albo jakiekolwiek szczątki, znalezione w miejscach zobaczonych we śnie. Jako że relikwie miały swoją wartość, w naturalny sposób pojawili się również ich fałszerze. Ci, których nie było stać na prawdziwe relikwie, zadowalać się musieli wtórnymi: płótnem, w które zawinięte były kości, olejem z lampy płonącej przy grobie świętego, mchem zebranym z grobu.
To, co początkowo dotyczyło ciał męczenników, z czasem zaczęło dotyczyć również innych świętych, wyznawców, biskupów, mnichów czy dziewic. Pierwszym, który na swoim grobie był czczony z równą pompą jak męczennicy, był św. Marcin w Tours.
Z kultu relikwii nie było jak się już wycofać. Już wcześniej św. Hieronim pisał, że kult nabrał wysokiej rangi, zaangażował największych biskupów i władców. Gdyby próbować się z niego wycofać, trzeba by ich wszystkich uznać za głupców lub świętokradców. Świadectwo pokoleń dawało rację istnienia kultowi – na który należało znaleźć teologiczną odpowiedź. I nie było to dopisywanie teologicznej tezy do istniejącego gorszącego zjawiska, a raczej próba odkrycia, co w tym kulcie się kryje takiego, że niezmiennie i z wielką siłą porusza serca tysięcy ludzi, niezależnie od opinii mędrców.

Żyjące groby
Jedną z odpowiedzi uzasadniających kult relikwii było zatem przekonanie, że święci nadal w nich żyją i są obecni. Ich groby nazywano wręcz „żyjącymi grobami”. Mówiono, że ich ciała, oczekujące wciąż na zbawienie, są nieustającym kazaniem, zachęcającym również innych do męstwa. A lud – cóż. Nadal rozumiał to zbyt wprost. Zresztą nie tylko lud. Sam papież Stefan VI wyciągnął z grobu ciało swojego poprzednika Formozusa, żeby wykonać nad nim sąd i wymierzyć mu karę… W średniowieczu zatem nadal to święci ratowali od burz i pożarów, chronili podróżnych, ratowali w chorobach, opiekowali się zwierzętami w gospodarstwie, zapewniali plony. Obnoszone relikwie chroniły przed pożarami, wrogami i epidemiami. Bóg zdawał się kimś niewidzialnym, kto tylko skupia wokół siebie całą gromadę dbających o ludzi bóstw.

Co ocalać
Z jednej strony można potraktować kult relikwii z pewnym lekceważeniem, jako wstydliwą pamiątkę przeszłości, której słabi i trzymający się tego, co fizyczne ludzie za żadną cenę nie chcą odpuścić. Z drugiej strony coraz głośniej zaczynamy mówić o człowieku, który jest cielesno-duchową jednością. Ważny jest dla niego duchowy pokarm i treść, ale ważne są również fizyczne doświadczenia i znaki.
Wydaje się, że słusznym jest powiedzenie, że kult relikwii nie ma źródeł w Ewangelii. Jednak to właśnie na jej kartach spotykamy kobietę, która nie mogąc dotrzeć bezpośrednio do Jezusa, chwyta się Jego szaty. On to zauważa i nie gani jej, choć mógł powiedzieć, że to bałwochwalstwo i Jego ubranie nie czyni cudów, nie uzdrawia.
Wydaje się, że niektórym rzeczywiście święci w relikwiach zastępować mogli pogańskich bożków. Jednak zawsze w Kościele jedynym adresatem modlitw pozostawał Bóg i to z Niego święci czerpali swoją moc. Nie składano im nigdy żadnych ofiar ani całopaleń. Brak dojrzałości w wierze i błędy w przyjmowaniu prawdy nie są argumentem za odrzuceniem samej prawdy czy uznaniem jej za fałsz.
Jeśli ciało człowieka ma swoją godność ze względu na Chrystusa, który sam stał się człowiekiem, to nie traci swojej godności również po śmierci. Nie jest czymś nieczystym, budzącym lęk czy pogardę. Nawet jeśli jego wystawianie (w maleńkich i zwykle bardzo starych szczątkach, niewidocznych w relikwiarzu) budzi w kimś estetyczny niesmak, to nadal pozostaje ludzkim ciałem. Zasadne będzie również pytanie, co ów niesmak powoduje i czy aby nie ma on swoich korzeni w pogańskim, również magicznym rozumieniu ciała i rytualnej nieczystości. Kochający ludzie nie mają problemu z dotknięciem ciała swojej zmarłej matki czy męża przy ostatnim pożegnaniu. Dlaczego kilkumilimetrowy fragment kości, zamknięty szczelnie w hermetycznym pojemniku, budzi tak wielkie negatywne emocje?

Mądrość i pokora
Lęk o magiczne traktowanie relikwii będzie pojawiał się zawsze, bo pojawiał się od samych początków Kościoła. Z kultem świętych wiąże się jednak zbyt duża i żywa pobożność, by łatwo wyrzucać ów kult na śmietnik historii. Katechizm pisze o kulcie relikwii jako przejawie religijności ludowej i wyrazie religijnego zmysłu ludu chrześcijańskiego, których nie należy odrzucać, ale harmonizować z liturgią Kościoła. Kolejne sobory zatem interweniują, pouczają, wprowadzają korekty w ową pobożność, by pozostawała nadal skierowana w jedną tylko stronę, w stronę Boga. Kościół zakazał handlu relikwiami i ma pod kontrolą każdy ich kult, każdorazowo zatwierdzany. Potwierdza autentyczność relikwii. Zakazuje umieszczanie ich na ołtarzu. Rozwija nauczanie o obcowaniu świętych i łączności Kościoła pielgrzymującego z Kościołem chwalebnym.
Kult relikwii nie jest zatem łatwy, jeśli podchodzić do niego świadomie. Zawsze balansować będziemy na granicy pewnego ryzyka, podobnie jak wszystkie pokolenia przed nami. Wraz z rozwojem wiedzy o świecie, wzrostem świadomości tego, kim jest człowiek, możemy jednak nie tyle relikwie odrzucać, ile właśnie do nich wracać. Już okrzepli w chrystocentryzmie, ale i z pokorą, że jesteśmy tylko ludźmi i potrzebujemy namacalnych znaków i zwyczajnej bliskości. I to dają nam święci, również w swoich relikwiach.
 

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki