Znany duchowny archidiecezji poznańskiej podzielił się gorzką refleksją dotyczącą liczby wiernych w jego parafii. W ostatnią deszczową niedzielę w świątyni nie było tłumów. W porównaniu do liczby mieszkańców na Mszę przyszło 17,44 proc. osób. Później wrzucił gorzki filmik, na którym stwierdził, że dziś od księdza wymaga się, by był reżyserem, zapewnił kiełbaski, film i inne atrakcje, by przyciągać ludzi do kościoła, a przecież najważniejsza jest Eucharystia, sakramenty i słowo Boże.
Mam jednak wrażenie, że problem tkwić może gdzie indziej. Może coraz mniej ludzi ma dziś wiedzę na temat tego, co tak naprawdę jest słowem Bożym, o co chodzi w Eucharystii i innych sakramentach? A te wszystkie atrakcje nie mają zastąpić tego, co w Kościele najważniejsze, ale mogą sprawić, że ktoś po raz pierwszy od dawna – albo po raz pierwszy – świadomie zetknie się z istotą katolicyzmu. W pewnym sensie Kościół dziś musi konkurować nie tylko z filmem w telewizji czy na platformie streamingowej, ale też z grą komputerową, aplikacją na smartfon, tabletem, Facebookiem, TikTokiem, YouTubem i tego typu pożeraczami czasu.
Żyjemy w kulturze, w której najważniejszą walutą są nasze dane, które zostawiamy w dziesiątkach miejsc w sieci, oraz – przede wszystkim – nasza uwaga. To o nią biją się twórcy platform społecznościowych, którzy kiedyś pokazywali nam tekst, potem dołączyli zdjęcia, a dziś mamią nas niekończącą się rolką czy kolejką filmików do obejrzenia. To o naszą uwagę biją się największe firmy cyfrowe świata. To dlatego największy producent smartfonów i komputerów z nadgryzionym jabłuszkiem w logo otwiera własny kanał z filmami – by utrzymać uwagę. To dlatego największy sklep internetowy świata, który zaczynał jako księgarnia, sprzedaje muzykę, gry i filmy, własne czytniki do książek – słowem wszystko, co może nam zająć czas.
I to właśnie dlatego najlepsi specjaliści od neuronauki konstruują architekturę aplikacji w naszych telefonach, by w sposób najdoskonalszy – to znaczy opierając się nie tylko na szerokiej psychologii, ale szczegółowej wiedzy o budowie naszego mózgu – reagowały na bodźce, powiadomienia, wibracje, czerwone alerty itp. Twórcy Facebooka przetestowali wszelkie możliwe kolory powiadomień pojawiające się przy logo aplikacji, które najbardziej stymulują nasz mózg, zmuszają go do reakcji – byśmy jak najwięcej czasu spędzili, korzystając z tego serwisu, a jak już z niego wyjdziemy, by liczne powiadomienia wprawiły nas w poczucie winy, że coś nas omija, że ktoś dał mi lajka albo skomentował wrzucony przeze mnie filmik, a ja jeszcze na to nie odpowiedziałem.
Nie, to nie znaczy, że zamiast Mszy trzeba stworzyć aplikacje na smartfon. Chodzi o to, że duchowni muszą mieć świadomość, z jakim wyzwaniem przychodzi im się dziś mierzyć. By przyjść do świątyni, nie tylko trzeba wierzyć, ale trzeba mieć tak silną wolę, by wyrwać się z tej spirali powiadomień, filmików i alertów, którymi krzyczy do nas dziś cały internet. To naprawdę inna sytuacja niż 10, 20 czy 50 lat temu. Wtedy technologie i rozrywka aż tak nie żerowały na wiedzy o naszym mózgu. Nie sprawiały, że jesteśmy aż tak bezradni, wobec produktów, które są oparte na wiedzy o naszych zachowaniach, których my sobie nawet nie uświadamiamy...