Nie wiem, czy Państwo wiedzą, ale 1 sierpnia ogłoszony został Międzynarodowym Dniem bez Dzieci. Przy tej okazji rozpoczęła się trwająca miesiąc kampania, której celem było „przełamanie stereotypów i normalizacja decyzji o bezdzietności z wyboru”. Skupiała się ona na „zrozumieniu i akceptacji osób, które świadomie wybierają życie bez dzieci”. Przy okazji postulowano też zmianę języka używanego w kontekście bezdzietności. „Zamiast terminu «bezdzietność», który może sugerować brak lub stratę, preferuje się określenie «niedzietność», które nie niesie ze sobą negatywnych konotacji”, bo „przedrostek «bez» oznacza bowiem, że czegoś nam brakuje. Wolimy mówić o «niedzietności», która nie zakłada braku ani straty” – czytamy na stronie kampanii.
Nie mam nic przeciwko przełamywaniu stereotypów, chętnie też spróbuję zrozumieć ludzi, których sytuacja jest odmienna od mojej. Jest jednak jedno „ale”. Otóż równolegle do tego typu działań można zauważyć tendencję do wykluczania dzieci (a co za tym idzie, ich rodziców i opiekunów) z przestrzeni publicznej. Zjawisko to analizuje w naszym temacie numeru Angelika Szelągowska-Mironiuk, pisząc m.in. o przyjęciach, na które zaprasza się bez dzieci, o kawiarniach child free czy o hotelach, w których nie można przebywać z dziećmi. Dlaczego tak się dzieje? Jedną z przyczyn jest fakt, że współcześnie „tworzymy kulturę indywidualistyczną, w której bycie rodzicem to «sprawa prywatna» i wolny wybór jednostki”. Dodajmy do tego „erozję poczucia wspólnoty i odpowiedzialności (choćby minimalnej) za dobrostan innych” i mamy efekt: „chętnie przyjmujemy, że prawem każdego z nas jest prawo do komfortu i świętego spokoju”.
Nietrudno też zauważyć, że coraz więcej ludzi decyduje się na życie bez dzieci, za to z psem lub kotem (czasem nawet z większą ich liczbą). Niektórzy swoich pupilków nazywają „psiećmi”. Na ten temat z Marcinem Kędzierskim, autorem artykułu Psinka zamiast dziecinki w „Plusie Minusie”, rozmawia Anna Druś. „Kultura psiecka” jest tutaj tylko punktem wyjścia, bo naszemu rozmówcy chodzi o to, żebyśmy w dyskusjach na temat polskiej demografii przestali skupiać się na dzietności. Dlaczego? „Bo z faktu «mamy niską dzietność» od razu łatwo przechodzi się do stwierdzenia «kobiety powinny więcej rodzić», a to już jest mocno przedmiotowe ich traktowanie”. Swoją drogą autorzy wspomnianej przeze mnie na początku kampanii też zwracali uwagę na to, że za wybór bezdzietności, pardon: niedzietności, krytykowane są przede wszystkim kobiety – aż chciałoby się zapytać, gdzie ci mężczyźni… I tu dochodzimy do kluczowego wniosku płynącego z tej rozmowy: zamiast szukać przyczyn tego, że kobiety nie rodzą dzieci, lepiej pytać, jak wspierać rodzicielstwo (w tym wątku panowie już jak najbardziej się mieszczą).
To wsparcie może mieć różne formy, począwszy od instytucjonalnych i tych zapewnianych przez państwo, a skończywszy na zwyczajnej, ludzkiej życzliwości. Bo nie ma się co oszukiwać, że rodzicielstwo to niekończące się pasmo przyjemności. Dobrze wiemy, jak wyglądają w Polsce ochrona zdrowia, dostępność mieszkań czy rynek pracy. Pamiętamy nieprzespane noce i bezsilność wynikającą z tego, że mimo jak najlepszych chęci nie jesteśmy w stanie pomóc płaczącemu niemowlakowi. Znamy bunty kilkulatków, które potrafią położyć się na środku alejki w sklepie i żądać realizacji swoich zachcianek. A to tylko kilka problemów, z którymi spotykają się rodzice małych dzieci, potem jest jeszcze ciekawiej. Ale właśnie dlatego powinniśmy jak najbardziej wspierać tych, którzy na dziecko (dzieci) się decydują. Taka postawa nie tylko ułatwi życie tym, którzy już są matkami i ojcami, ale może zachęcić do rodzicielstwa tych, którzy dziś deklarują, że dzieci mieć nie chcą.