Dwanaście procent, jakie w wyborach europejskich otrzymała Konfederacja – choć oficjalna narracja pozostałych partii jest zupełnie inna – to poważne wyzwanie nie tylko dla PiS, ale i dla Platformy. Po raz pierwszy od kilkunastu lat Prawu i Sprawiedliwości wyrosła tak silna konkurencja z prawej strony. Pięć lat temu Konfederacja nie przekroczyła progu wyborczego. Dziesięć lat temu Ruch Narodowy dostał niecałe 1,5 proc, zaś Nowa Prawica Janusza Korwin-Mikkego (która jest dziś w Konfederacji, choć sam Korwin-Mikke nie) dostała ponad 7 proc. Porównuję tu wyłącznie wyniki wyborów do PE, ponieważ dla eurosceptycznej prawicy to one są najwygodniejsze.
Teraz wzrostu Konfederacji nie przewidziała większość komentatorów ani ośrodków badawczych. Niektórzy uważają, że to wynik fali społecznych emocji, które wybuchły po tragicznej śmierci polskiego żołnierza zabitego przez nielegalnego migranta na białoruskiej granicy (o tych emocjach pisałem tu tydzień temu). Ale nie ma co szukać wymówek – po prostu partia przekonała do siebie wyborców, potrafiła utrzymać ich lojalność i zdobyć trzeci wynik.
Zagraniczni komentatorzy od razu zapisali Konfederację do obozu PiS, przekonując, że oto Jarosław Kaczyński zyskał poważnego sojusznika. To uproszczenie, bo Kaczyński nie lubi mieć konkurencji po prawej stronie. Ma już dość wewnętrznych tarć, więc ostatnio ogłosił drobnym koalicjantom, że mają wejść do PiS. Kiedyś Kaczyński nie chciał połączenia z partią Zbigniewa Ziobry, ale w obliczu jego ciężkiej choroby (oraz problemów z Funduszem Sprawiedliwości) nie boi się, że były minister sprawiedliwości przejmie jego partię.
Ale teraz więcej obaw powinien mieć o to, co poza PiS. Biorąc pod uwagę, że Konfederacja jest bardziej radykalna, jeśli idzie o kwestie migracji i integracji europejskiej, spodziewać się można, że PiS nie będzie w tym czasie szedł do centrum, ale raczej toczył walkę przy prawej ścianie. Choć jednocześnie, jeśli kandydat PiS chce powalczyć o całą pulę w wyborach prezydenckich, przesunięcie się PiS w prawo i pozostawienie centrum może się okazać złym pomysłem.
Dobry wynik Konfederacji to też wyzwanie dla Koalicji Obywatelskiej. Premier Donald Tusk wygrał wybory, ale przegonienie PiS możliwe było przez odejście wyborców od Trzeciej Drogi i Lewicy. W październiku ubiegłego roku, by odebrać władzę PiS, Tusk potrzebował silnych Trzeciej Drogi i Lewicy. Ale teraz, by przegonić PiS potrzebował je zjeść. Na dłuższą metę to dla niego duże ryzyko, bo przy okazji atakowania PiS Koalicja Obywatelska stworzyła dwunastoprocentowego gracza w postaci Konfederacji. Problemem PiS, który w październiku miał najwyższy wynik w wyborach, był brak koalicjanta. Teraz on się pojawił. Dlatego KO musi się zastanowić, co dalej. Czy grać na Konfederację, spróbować jakoś ją przekonać, by weszła prędzej w koalicję z Tuskiem niż Kaczyńskim. Tak, dziś brzmi to całkowicie egzotycznie. Ale z wyjątkiem Lewicy Konfederacja ma wspólne elementy programu ze wszystkimi na scenie politycznej. Z Trzecią Drogą łączy ją wolnorynkowy liberalizm. Z PiS łączy ją nieufność wobec Unii. Ale z Platformą łączy ją libertariański wątek, przekonanie o tym, że państwo powinno się jak najmniej wtrącać w życie obywateli.
Bez wątpienia coś się na naszej scenie zmieniło.