Jak wspomina Pan początki Verba Sacra i przygotowania do pierwszej edycji?
– Zaczęło się od pytania o propozycje na obchody Wielkiego Jubileuszu. Wtedy chodziło o zjazd gnieźnieński. Potem okazało się, że ważny jest nie tylko zjazd gnieźnieński, ale też dwa tysiące lat chrześcijaństwa. Przygotowałem dwa rodzaje projektów: pierwszy był serią czytań Pisma Świętego i wybranych tekstów staropolskich w roku 2000, a drugi projekt dotyczył widowiska na Ostrowie Tumskim. Z tego ocalał pierwszy projekt, który roboczo nazwałem Verba Sacra, odwołując się do nazwy Musica Sacra. Wydział Teologiczny UAM zainteresował się tą inicjatywą; została ona przedstawiona na Radzie do Spraw Kultury i Nauki przy Arcybiskupie Poznańskim i od tej akceptacji zaczęła się cała organizacja, a także rozmowy z aktorami.
Zastanawiałem się, kto byłby najlepszy, myślałem, że tym aktorem powinien być Olgierd Łukaszewicz, ponieważ on jako jedyny przygotował monodram oparty na psalmach tłumaczonych przez Romana Brandstaettera. Ale powstał jeden problem: okazało się, że miejsce, w którym miał zaprezentować te teksty, było… za duże. Katedra była dla niego za duża. Był to kameralny spektakl, mogło być maksymalnie 300 osób. Potem były rozmowy z innymi aktorami, aż w końcu skontaktowałem się z mistrzem sceny polskiej Gustawem Holoubkiem, który przyjął tę propozycję i w efekcie w styczniu 2000 r. w katedrze poznańskiej usłyszeliśmy Księgę Koheleta i Pieśń nad Pieśniami. Co prawda ta druga miała być mówiona przez aktorkę, nawet miałem już konkretne nazwisko, ale pan Gustaw stwierdził, że on to też przeczyta. I zrobił to genialnie. Człowiek w kwiecie wieku, czyli siedemdziesięcioletni, nagle mówi głosem kobiety! I po mrocznej Księdze Koheleta, gdzie wybrzmiała „marność nad marnościami”, nagle usłyszeliśmy: „Wstań przyjaciółko moja!” – lekki głos popłynął przez całą katedrę, a tłum, który tam był, oniemiał z zaskoczenia i zachwytu.
Jaki był odbiór tej akcji przez poznaniaków?
– Na początku były obawy. Pamiętam spotkanie w Instytucie Polonistyki na Wydziale Filologii Polskiej i Klasycznej Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza w Poznaniu, zorganizowane przez prof. Bożenę Chrząstowską, która zresztą bardzo przyczyniła się do tego, że ten projekt został wsparty przez uczelnię. Na spotkaniu przedstawiłem pomysł Verba Sacra i poddałem go dyskusji, a siebie swego rodzaju… egzaminowi. Jedno z pytań brzmiało: kto wytrzyma tyle tekstu? Kto na to przyjdzie? Oczywiście starałem się z szacunkiem te wątpliwości wyjaśnić; mnie też zastanawiało, jaki będzie odbiór. A przeszedł on oczekiwania wszystkich. Katedra była pełna, pękała dosłownie w szwach. Ludzie byli nastawieni na słuchanie, oglądanie. Zaskoczeniem dla nich było to, że w miejscu, gdzie zwykle stoi kapłan, nagle pojawia się aktor. Nie wszyscy księża to akceptowali. Patrzyli na to z dystansem. Myślę też, że aura tamtych czasów była zupełnie inna. Ludzie byli otwarci na przekaz transcendentny, który mówi o prawdzie, sensie życia człowieka. Takie przyjęcie sprawiło, że aktorzy zupełnie inaczej się zachowywali, nie tylko jako ludzie, ale jako artyści. Zwykle jest tak, że aktor nie widzi widowni. Ma swoje sposoby na to, żeby widzieć widza, ale taki tłum jest ogromnym wyzwaniem. Wtedy aktor nie ma już możliwości schowania się za kostiumem, za postacią. Wielcy mistrzowie, którzy wystąpili w tym cyklu, jak Gustaw Holoubek, Zbigniew Zapasiewicz, Teresa Budzisz-Krzyżanowska, Maja Komorowska, Jerzy Zelnik, Anna Seniuk, znakomicie to rozegrali. Czasami nawet na godzinę przed rozpoczęciem prezentacji ludzie już siedzieli w ławkach. Dla mnie to nie tyle był powód do dumy, ile zobowiązanie, że nie można zbyć ludzi byle jaką obsadą; staraliśmy się tak dobierać aktorów, żeby były to osoby, które gwarantują wysoki poziom wykonania.
Warto w tym miejscu wspomnieć, że Verba Sacra okazała się sukcesem nie tylko w Poznaniu. Dokąd jeszcze zawędrowała?
– Od początku mieliśmy pomysł, by zorganizować prezentacje uświetniające Wielki Jubileusz w najważniejszych katedrach w Polsce. Rozesłaliśmy do wszystkich diecezji w Polsce zaproszenie, które spotkało się z ciekawym odzewem. Otrzymaliśmy pozytywne odpowiedzi z Gdańska, Gniezna, Torunia i Wrocławia. I to nam się ułożyło w szlak św. Wojciecha, czyli niespodziewanie wróciliśmy do początkowego zamysłu zjazdu gnieźnieńskiego. Prezentacje Verba Sacra zrealizowaliśmy w około dwudziestu kościołach, katedrach i kolegiatach. Cały cykl jubileuszowy został z kolei zrealizowany w Radomiu. Były też mniejsze miejscowości. Fantastycznym cyklem okazała się Biblia Kaszubska w Wejherowie. Wybór aktorki padł wtedy na Danutę Stenkę, która jest Kaszubką. Zrobiliśmy tam siedemnaście edycji, które potem już szły własnym torem.
Jakich aktorów gościła Verba Sacra? Czyje występy wspomina Pan szczególnie?
– Prawie z każdym aktorem było to duże przeżycie, niezależnie od ich pozycji w świecie artystycznym. Najbardziej utkwiły mi w pamięci te pierwsze spotkania, zwłaszcza to inauguracyjne z udziałem Gustawa Holoubka. Była to jedyna prezentacja, podczas której przez dwie godziny stałem. Równie przejęty razem ze mną stał ówczesny dziekan Wydziału Teologicznego. To musiało być takie przeżycie, że nie zwracaliśmy uwagi na to, co się z nami dzieje. Pamiętam zaskoczenie na następnej prezentacji w wykonaniu Haliny Łabonarskiej, której może nie oczekiwano aż tak jak Gustawa Holoubka, ale jej niesłychanie ekspresyjna interpretacja Księgi Mądrości wzbudziła podziw. Po raz pierwszy usłyszałem krzyk aktora na tekście biblijnym. Umotywowany, przygotowany. Pamiętam, że zrobiło to na wszystkich ogromne wrażenie. Pamiętam też, jak Anna Seniuk czytała modlitwy staropolskie, przygotowane przez prof. Wiesława Wydrę, i ku mojemu zaskoczeniu po pierwszych modlitwach Oćcie Nasz i Zdrowa Maryja były oklaski. Pierwszy raz się zetknąłem z czymś takim. To nie były oklaski wiwatujące na część artysty, tylko rodzaj radości, że usłyszano jedne z pierwszych wersji modlitw, którymi codziennie się modlimy, a które brzmią fantastycznie. Pamiętam też inny krzyk, krzyk Hioba w wykonaniu Jana Peszka, człowieka, który ma duży dystans do Kościoła, ale to mu nie przeszkadza przyznawać wartości Pismu Świętemu. Zapytałem go, czy w momencie, kiedy Hiob dochodzi do szczytu swojego bólu i cierpienia, byłby w stanie to wyrazić ekspresyjnie krzykiem. Odparł, że spróbuje. Zrobił to tak, że prawdopodobnie wielu ludzi wróciło do domu i przeczytało całą Księgę Hioba. Każda prezentacja była poprzedzona komentarzem biblisty, teologa. Staraliśmy się, żeby były też komentarze historyczne i filologiczne. Pełnią one rolę wprowadzenia, ale też dają ludziom do zrozumienia, że nie mamy do czynienia z eventem artystycznym, tylko czymś, co jest proklamacją Słowa Bożego. Zawsze zastanawiałem się, co będzie, gdy aktor nie dojedzie. I mieliśmy taką sytuację w grudniu 2000 r. Jerzy Zelnik miał czytać Ewangelię wg św. Jana i w drodze do Poznania okazało się, że był strajk pielęgniarek, które w Koninie zatrzymały pociąg. Na szczęście pielęgniarki wypuściły ten pociąg i zdążyliśmy nawet zrobić próbę w katedrze.
W przygotowywanej książce o tym cyklu pisze Pan, że „Verba Sacra miały swoich mistrzów słowa, których nazwiska wyznaczały złoty wiek w dziedzinie sztuki aktorskiej”. Czy ta inicjatywa przyczyniła się do istnienia w Poznaniu środowiska wokół aktorskiej interpretacji Pisma Świętego? Zapełniła pewną lukę lub odpowiedziała na niewypowiedziane potrzeby?
– Na pewno w środowisku ta cała inicjatywa wzbudziła bardzo duże zainteresowanie. Fakt, że inaugurował to Gustaw Holoubek, sprawił, że ludzie nie zastanawiali się, czy przyjąć propozycję, tylko czy mają wolny termin. Pamiętam, że kiedy przyjechała Anna Seniuk, w przerwie między próbą a występem zapytała mnie, kiedy będę mieć propozycję dla Mai Komorowskiej, bo pyta, kiedy ona wystąpi. Nie było wyjścia – nie dalej jak za dwa miesiące Maja Komorowska pojawiła się w katedrze i czytała Listy Świętego Pawła.
Środowisko aktorskie jest zróżnicowane. W czasie pierwszych edycji prym wiedli aktorzy teatralni. Teatr był takim przewodnikiem, ostoją tego, co warsztatowo najlepsze. Ale już wtedy zaczęło się to zmieniać – doszły eksperymenty i cała dramaturgia, którą wtedy nazywano brutalistyczną. Przetoczył się taki walec antykultury, który w teatrze został przyjęty z zaciekawieniem i stał się modny. Ale jest nadzieja, ponieważ od 2001 r. w ramach Verba Sacra organizuję konkurs dla aktorów na interpretację tekstu biblijnego klasycznego i tam pojawiają się przede wszystkim młodzi ludzie ze szkół teatralnych, którzy rzeczywiście przygotowują teksty klasyczne. Co prawda zawsze mam w pamięci słowa Zbigniewa Zapasiewicza, który był moim wykładowcą na Wydziale Reżyserii w Warszawskiej Szkole Teatralnej: „Uczymy ludzi do teatru, którego już nie ma”. Jednak mam nadzieję, że ten wzór teatru pięknego, którego podstawą jest sztuka słowa, wróci i być może taka jest również misja Verba Sacra.
Jakie wydarzenia odbędą się w związku z 25-leciem Verba Sacra?
– W sobotę 23 marca zapraszamy do poznańskiej katedry, gdzie zaprezentujemy Ewangelię wg św. Marka w całości w tłumaczeniu Biblii Poznańskiej w wykonaniu Aleksandra Machalicy. To jest przedsięwzięcie, które włączamy do całego cyklu rekolekcji, jakie mają miejsce w okresie Wielkiego Postu. W następnych miesiącach planuję spotkania z aktorami, którzy wystąpili w cyklu jubileuszowym, a więc m.in. z Haliną Łabonarską i Wiesławem Komasą – jemu chciałbym zaproponować Księgę Koheleta i Pieśń nad Pieśniami.
Czym jest Verba Sacra dzisiaj? Czy ta formuła powinna pozostać niezmienna?
– To pytanie, na które odpowiadam sobie co jakiś czas. Przez dwadzieścia pięć lat ta formuła się sprawdziła. Nie jesteśmy w stanie wymyślić czegoś zupełnie nowego czy silić się na uatrakcyjnienie tego, co jest sprawdzone. Oczywiście, pytamy tu również o współczesnego odbiorcę. Pokolenia, które w roku 2000 z zapartym tchem słuchały i oglądały aktorów czytających Pismo Święte, w większości przeminęły, nie ukrywajmy tego. Dzisiaj mamy do czynienia z ludźmi cywilizacji cyfrowej. Zrobiliśmy dla nich pewien rodzaj udogodnienia, mianowicie są relacje video na naszej stronie, gdzie można wrócić do poprzednich edycji. Podczas pandemii, kiedy okazało się, że nie możemy organizować prezentacji Verba Sacra na żywo, używaliśmy formuły online. Ale to zmniejszało siłę oddziaływania. Żywe słowo ma po prostu największą wartość. Dziś trzeba do ludzi dotrzeć w całkiem inny sposób, wielotorowo. Staramy się to robić, mając świadomość tego, że mamy do czynienia z człowiekiem, który jest oddalony od sztuki klasycznej, od literatury, od klasycznego teatru. Ale który chyba tej potrzeby obcowania z żywym słowem nie zatracił.
Czego można życzyć Panu na kolejne edycje Verba Sacra?
– Marzenie jest jedno i bardzo proste: żebym wytrzymał i sprostał. Staram się, by młodzi ludzie się w to zaangażowali, bo nie jest się człowiekiem niezastąpionym. I jeśli to się uda, myślę, że to będzie kontynuowane. To jest taki rodzaj działalności, który daje ludziom okazję do tego, żeby nie tylko liturgicznie przeżywać Pismo Święte. Ks. prof. Wolniewicz, poznański biblista, który był przyjaznym recenzentem Verba Sacra, powiedział, że szkoda, że podczas Mszy św. czytamy tak krótkie fragmenty Pisma Świętego. Podczas naszych prezentacji widzimy, jak ludzie dosłownie zanurzają się w Słowo Boże. Każdy odbiera je inaczej, a łączy ich ten sam tekst. To są rzeczy, które stanowią o wartości tego przedsięwzięcia i niezależnie od tego, jak by na nie patrzeć od strony czysto artystycznej czy organizacyjnej, myślę, że ono powinno trwać, nawet gdyby przychodziło na nie dwadzieścia osób.
---
Przemysław Basiński
Reżyser, prezes Fundacji Verba Sacra