Co to znaczy, że depresja jest chorobą?
– Człowiek chory potrzebuje pomocy lekarza. Kogoś z zewnątrz... To dziwna, trudna choroba. Otoczenie nie widzi na co dzień fizycznych objawów. Jeśli człowiek przejdzie operację, ma bliznę. Kiedy złamie nogę, nosi gips itd. Każdy więc widzi, że coś mu dolega. Kiedy choruje na depresję, jest sprawny! Potrafi się uśmiechać, nawet bawić. Ale jest bardzo poważnie chory. W odbiorze to się ze sobą kłóci. Na tym polega specyfika depresji. Trudność polega też na tym, że czuje się lęk przed reakcją otoczenia.
Ten, kto sobie nie radzi z życiem, ze sobą, czuje się gorszy. Chce być silny i – jak dawniej – samodzielny. Reklamy pokazują nam świat pełen młodych, zgrabnych, wysportowanych sprawnych, zdrowych ludzi. Aż nagle się odkrywa, że życie takie nie jest… Trzeba przyjąć do wiadomości, że ma się ograniczenia. Czasem proste – nie można rano wstać, choć nigdy nie było to problemem. Pojawia się gorszy nastrój. „Zapadamy się” w siebie, „kręcąc się” wokół tego, co nam dolega. Jesteśmy coraz bardziej bezradni. Boimy się o tym porozmawiać.
Praca biskupa to masa obowiązków.
– Wszyscy żyjemy dziś w ogromnym tempie. Musimy być „naj” – najlepsi, najszybsi; wygrani. Nie mamy czasu na to, żeby spojrzeć uważnie na człowieka obok. Nie chcemy go słuchać. On zwykle sygnalizuje, że coś się z nim dzieje, ale go zbywamy słowami: przejdzie ci, to tylko chwilowy nastrój! Nie jest tak źle. Weź się w garść! To najczęstsza reakcja. Przyznanie, że się ma depresję, wydaje się wtedy prawie niestosowne.
Księdzu nie wypada się przyznać do choroby?
– Ja miałem szczęście, bo wokół byli ludzie, którym mogłem powiedzieć, co mi dolega. Choć w pierwszej chwili oni też nie mogli uwierzyć… Może dlatego, że długo mnie znają. Depresja, z jaką teraz się zmagam, stanowi kontrast wobec tego, jak żyłem. Zawsze miałem dużo energii. Problemem było raczej opanowanie nadmiernego dynamizmu.
Rano wstawałem od razu, gdy zadzwonił budzik. Siostry w rezydencji wiedzą, że punktualnie byłem już w kaplicy. Aż tu nagle nie mogłem wstać. Zauważyły, że coś się ze mną dzieje. Człowiek z depresją, który spotyka się z niezrozumieniem, zamyka się w sobie. Ludzie bliscy to bagatelizują, narasta w nim bezradność. W Kościele dochodzi jeszcze postawa – idź się pomódl, będzie lepiej. Bóg pomoże. To prawda, Bóg pomaga i modlitwa jest ważna, ale nie wolno nam mylić porządków: duchowego i psychicznego. Tak traktowany chory może w ogóle przestać dzielić się tym, co mu jest. Izolacja nakręca chorobę, jest coraz gorzej i gorzej.
Ludzie wokół mu wmawiają, że przesadza, więc nie szuka pomocy?
– Tak. Po tym, jak podałem do publicznej wiadomości powody rezygnacji, pisze do mnie wielu ludzi. Opowiadają, jak byli świadkami komentarzy typu „jak się komuś nie chce pracować, to ucieka w depresję”, itp. Co ma myśleć chory ksiądz, który stoi w grupie księży i słyszy: „wygodnie jest być w depresji, wszystko się nią usprawiedliwia!”, itd. Te same opinie słyszą młodzi w szkole, mąż czy żona w domu. Depresja jest spychana na margines, traktowana jak przykrywka dla lenistwa, próżniactwa, wygodnictwa. Błędne, powierzchowne opinie takie jak te, robią dużo zła. Bywa, że wynikają one z braku wiedzy, czy też empatii.
Człowiek chory jest osamotniony?
– Bardzo. A czeka na jakieś zrozumienie. Nikt się nie przyzna do choroby, jeśli wie, że spotka go drwina lub lekceważenie.
Kultura Zachodu wydaje się wspierać rywalizację. Nie dotyka to też chrześcijaństwa? Czy chory w świecie „walki o” nie jest kłopotem?
– W kulturze rywalizacji chrześcijaństwo jest zdecydowanie kontrkulturowe. Codzienność, w jakiej funkcjonujemy, nie jest chrześcijańska. Ulegając trendom tego świata, pędzimy naprzód tak bardzo, że nie mamy czasu, aby zastanowić się nad sobą. Nie stawiamy pytań, skąd i dokąd zmierzamy, po co i dla kogo się staramy. Bronimy się przed tymi myślami. Dlatego nie mamy w pędzie hamulców, trudno nam się zatrzymać. Mijamy obojętnie wielu ludzi, w tym także człowieka chorego czy będącego w potrzebie. Spieszymy się.
Ile razy jest tak, że idziemy na operację – po czym jak najszybciej wypisujemy się ze szpitala na własną prośbę, bo trzeba jak najszybciej wrócić do pracy? Niejednokrotnie bywamy do tego przymuszani. Innym razem uznajemy sami, że już nam nic nie dolega. Jednak z niektórymi chorobami tak się nie da… Depresja jest jedną z nich. Trwa długo, wymaga zmiany stylu życiu. Cierpliwości do siebie.
Leczenie pomaga, ale nie od razu...
– Kiedy boli głowa, bierzemy tabletkę – ból przechodzi. Ja biorę leki od kilku miesięcy. Widzę poprawę, działają. Ale czekają mnie miesiące zdrowienia, życia w tym stanie. Nie liczę na to, że ludzie wokół będą to wytrzymywać. Mam świadomość, że taki, jak byłem kiedyś, nie będę ani jutro, ani pojutrze. Trzeba czekać. Może się też okazać, że będę musiał się nauczyć żyć w inny sposób niż dotąd. Nie wiem, co dalej. Leczenie trwa.
Rezygnując z funkcji ordynariusza Ksiądz Biskup wziął odpowiedzialność za diecezję, która wymaga sprawnego zarządzania. Ale – jak wspominał Ksiądz Biskup w jednym z wywiadów – to też przejaw troski o własne zdrowie?
– Po prostu wiedziałem, że w mojej pracy (i to dotyczy każdej pracy, która wiąże się z podejmowaniem istotnych decyzji) konieczna jest sprawność zarządzania, adekwatne do sytuacji reakcje na wydarzenia. Ukochana diecezja jest dla mnie zbyt ważna, żebym narażał ją na konsekwencje niedyspozycji. Skoro nie mogę zrealizować wszystkich zadań, które należy, odchodzę. Postanowiłem jednak wyjaśnić diecezjanom dlaczego. Chcę być uczciwy. Z powodu choroby muszę także trochę bardziej zadbać o siebie. Zmienić styl życia.
Wziąłem pod uwagę mój wiek i inne uwarunkowania. Bardzo spokojnie to przemyślałem i doszedłem do wniosku, że rezygnacja jest najlepszym wyjściem. Został mi rok do ukończenia 75 lat i przejścia na emeryturę. Nie będę jednak biernie czekać, aż skończę wymagany wiek, bo diecezja musi żyć dalej. W innym tempie niż ja, lecząc depresję. Trzeba wyraźnie podkreślić – ani biskup, ani prezbiter, ani żaden świecki katolik nie jest perpetuum mobile, które nigdy się nie zatnie. Żaden człowiek wierzący nie będzie wiecznie młody, zdrowy i sprawny. Depresja jest poważną chorobą, a nie brakiem wiary!
Odsłaniając się, podejmujemy ryzyko, że ktoś nas nie zaakceptuje, odrzuci, obrazi. Łatwo oceniamy ludzi, hejtujemy, sprawiamy im przykrość i ból. W przypadku biskupa dochodzi lęk przed utratą urzędowego autorytetu. Nie bał się Ksiądz Biskup?
– Nie. Przyznam jednak, że bardzo mnie zaskoczyła reakcja na moje wyznanie. Nie zdawałem sobie sprawy z tego, że gdzieś „pod skórą” istnieje taki wielki problem! Teraz wiem, że wiele osób żyje z nim w osamotnieniu, zachowując pozory. Dodałem im odwagi do tego, żeby mogli się przyznać choćby przed rodziną: ja też mam depresję, nie radzę sobie. Ja też…
Czubek góry lodowej?
– Tak. Musimy się godzić ze swoimi ograniczeniami.
To wymaga pokory. Odpowiedzialności. A od otoczenia – szacunku dla drugiego w jego słabościach, kiedy się odsłoni.
– Odpowiedzialność to był główny motyw mojej decyzji. Zawsze chciałem żyć świadomie, tak służyć innym. Pracowałem w wielkim tempie, nie oszczędzałem się. Bóg dał mi taki charyzmat, że dobrze się dogaduję z młodzieżą. Nie straciłem kontaktu z młodymi nawet wtedy, kiedy przybywało mi lat… Na Przystanku Jezus zdarzyły się jednak trudne sytuacje. Raz pojechałem tam po wyjściu ze szpitala. Nie mogłem pozostawać na słońcu, robiło mi się słabo. Organizatorzy o to dbali, ale jednak pojechałem tam, gdzie nie powinienem. Nie w tym stanie. Dziś odkrywam, że jedna choroba nie jest równa drugiej. Czasem tak się nie da! Nie można przyłożyć jednego szablonu do różnych chorób. Trzeba uznać rzeczywistość, fakty. Dostosować się do nich. Wziąć się z nimi za bary. Najpierw przyznać się przed sobą – nie jestem w stanie wykonywać wszystkich obowiązków.
Wydaje się, że powoli dojrzewamy do tego, żeby w hierarchach widzieć zwykłych śmiertelników. Patrzyliśmy na zmagania papieża Jana Pawła II z chorobą Parkinsona, której nie krył. Potem poruszał się na wózku. To samo robi papież Franciszek. Papież Benedykt XVI zrezygnował z urzędu następcy św. Piotra, czym zszokował wiernych i opinię publiczną, choć przecież miał 86 lat! Dawno przekroczył próg przejścia na emeryturę w normalnym zawodzie… Hierarcha jest człowiekiem. Nie jest boski, niezniszczalny…
– Papież Benedykt jest dla mnie wzorem. Moje odejście od aktywności nie oznacza, że zapomnę o ukochanej diecezji, przestanę jej teraz pomagać. Ja tylko, zamiast rozwiązywać problemy personalne, materialne i inne, częściej zegnę kolana przed Panem. Więcej czasu będę spędzał w kaplicy. Nie wartościuję rodzaju służby. Dlaczego wartość osoby mierzymy głównie zewnętrznym aktywizmem? Modlitwa jest mniej warta? Jeśli ktoś jest skuteczny w działaniu, cenimy go. Bywa, że modlitwę uważamy za stratę czasu... Nie rozumiemy człowieka, który jest integralną całością. To, że nie widać jego aktywności, wcale nie znaczy, że jego życie nie przynosi dobrych owoców.
Zewnętrzny aktywizm tak wszedł nam w krew, że chcemy mu podporządkować wszystkie pozostałe obszary życia. W tym – relacje z bliskimi, modlitwę, czyli relację z Bogiem. Wiele osób autentycznie sobie w ten sposób szkodzi. Nie potrafią się zatrzymać. Boją się, że znikną, wypadną „z obiegu”. Przestaną się liczyć. Można się bardzo owocnie spełnić w inny sposób niż działanie, ale ludzie się boją. Czy to wypada? Co powiedzą inni? Jak mnie ocenią?
Depresja jest trudna także dlatego, że wymaga pomocy lekarza psychiatry. Wokół psychiatrów narosło tyle uprzedzeń i negatywnych konotacji, że dla części osób, zwłaszcza z małych miejscowości, jest to gigantyczna bariera. Psychiatria jest normalna na Zachodzie, u nas budzi mieszane uczucia.
– Po kilku miesiącach wiem, że idąc do psychiatry, naprawdę możemy sobie pomóc. Codziennie biorę leki. Działają. Ważnym elementem terapii jest też zmiana trybu życia. Stres często pogłębia stan depresji. Do niedawna się mówiło, że jest ona skutkiem pewnych procesów chemicznych w mózgu. Wiemy dziś, że przyczyny są bardziej złożone. Profesor, z którym miałem kontakt, powiedział: o depresji wiemy tyle, że… nic nie wiemy. Oczywiście lekami można osłabić negatywne objawy, poprawić funkcjonowanie. Leczenie wymaga jednak czasu.
I spokoju, życzliwej obecności, wsparcia ludzi wokół. Nie wolno wywierać na chorego presji, bo pokonanie choroby nie zależy od silnej woli, siły modlitwy czy czegoś podobnego.
– Przyznanie się do choroby przynosi ogromną ulgę. Nigdy nie ukrywałem przed ludźmi tego, co się ze mną dzieje. Wiedziałem, że trzeba otwarcie, bez niedomówień, powiedzieć, jak jest. Dzięki temu odkryłem, że jest dużo ludzi, którzy patrzą na człowieka życzliwie. Nie chcą go dodatkowo zranić. Trzeba mieć przy sobie takie osoby, bo ich wsparcie, troska, zrozumienie, są bardzo ważne dla procesu zdrowienia. Medycyna może nie wystarczyć.
Uciekanie od problemu nigdy go nie rozwiąże. Są tacy, którzy próbują zapomnieć o chorobie, sięgając po alkohol.
– Picie to próba znieczulenia. Nie jestem specjalistą, ale psychologowie mówią, że najszybciej uzależniamy się wtedy, gdy pijemy, aby stłumić ból, rozładować napięcie, zlikwidować stres. Tego typu ucieczka od różnych kłopotów jest bardzo niebezpieczna. Prowadzi do szybkiego uzależnienia. Do jednej poważnej choroby dodajemy zatem drugą. Alkoholizm jest chorobą na całe życie. Groźną, czasem śmiertelną. Ona też wymaga profesjonalnej diagnozy; pomocy psychiatry i terapeuty. Dlatego szczególnie w przypadku depresji trzeba bić na alarm! Nie tak leczy się depresję! Uciekanie od niej nie ma żadnego sensu.
Alkohol pobudza na chwilę, działa na mózg tak, że poprawia nastrój. Kiedy jednak alkoholik trochę trzeźwieje, jest w okropnym „dole”, o wiele większym niż wcześniej. Spada jego poczucie własnej wartości, szacunek do siebie. Wszystko nakręca się w beznadziejną stronę. Trzeba jak najszybciej przerwać błędne koło, przyznać się do braku kontroli nad piciem. Poszukać pomocy.
Ksiądz Biskup trzy razy chorował na Covid-19, co poprzedziło depresję. Wielu z nas bardzo źle zniosło przymusowy lockdown, zakaz normalnych kontaktów z ludźmi, izolację w domach. Nawet młodzież sobie nie radzi. Od dawna bywa zresztą nazywana „pokoleniem płatków śniegu” z uwagi na takie cechy jak nadmierna wrażliwość, lękowość, emocjonalność, zbytnia koncentracja na „ja”, szukanie akceptacji. Depresja to po pandemii potężny problem społeczny?
– Nie mamy tu precyzyjnych danych i Bóg jeden wie, ilu młodych ludzi cierpi dziś na depresję. Znamy przerażające statystyki samobójstw i prób samobójczych młodzieży. Czasem jeszcze dzieci… Część z nich udało się uratować. My dopiero zaczynamy o tym mówić. Przez dekady temat samobójstw, depresji był tabu. Staramy się teraz zrozumieć sytuację, bo młodzi ludzie potrzebują pomocy. Są przede wszystkim mniej dojrzali i chyba mniej zahartowani niż my byliśmy w ich wieku. To jest szalony kontrast – młodość polega na tym, że z radością idzie się w życie! W tym okresie wszystko kwitnie! Jak wielki ból dotyka młodego człowieka, jakie ciężary muszą go przygnieść, aby nie chciał żyć? Nieleczona depresja potrafi także do tego doprowadzić.
Jeśli człowiek jest zostawiony sam sobie, czuje się odrzucony. Myśli, że nikt go nie kocha. Bo bliscy nie mają czasu nawet go wysłuchać. Spojrzeć mu w oczy i dostrzec, że coś jest nie tak. Mijamy się w domach. Na plebaniach. We wspólnotach. Dlatego my dorośli musimy przestać udawać herosów. Udowadniać wszystkim, że jesteśmy nie do pokonania. Trzeba przyjąć do wiadomości fakt, że jesteśmy ludźmi i potrzebujemy innych. Nie jesteśmy samowystarczalni.
Wspólnota oparta na udawaniu nie jest ani miejscem wzrostu, ani wiarygodnym świadkiem miłości Boga. To, że księża umieją być słabi, może odmienić relacje ze świeckimi. Musi się jednak bardzo zmienić sposób komunikacji. Za dużo w nas oceniania, osądzania, wyrokowania; nadawania, pouczania. Za mało – uważnego słuchania i współczucia.
– Trzeba więcej czasu przeznaczać na słuchanie. Gdy jakiś ksiądz dzwonił do mnie z problemem o 20.00, niejednokrotnie zapraszałem go do siebie. O 21.00 siadaliśmy w pokoju, rozmawiając o tym, co się wydarzyło. Starałem się go przede wszystkim wysłuchać. Jeśli ktoś mówił: jest mi ciężko, nie mogę sobie poradzić, niech mnie ksiądz biskup przyjmie – robiłem wszystko, aby znaleźć czas na spotkanie. Wielokrotnie okazywało się to lepszą pomocą niż jakiekolwiek rozwiązania strukturalne. Będziemy szli w tę stronę, bo inaczej się nie da. Iść do konkretnego człowieka, w jego problemach, chorobach, słabościach.
Wbrew temu, co się czasem o nas mówi, biskup też jest człowiekiem rozumiejącym i wsłuchującym się w drugiego człowieka. Oczywiście biskupi są różni, jak różni są ludzie. Ale Kościół się zmienia, ponieważ zmienia się świat i trzeba szukać nowych form i dróg dotarcia do człowieka. Musimy się zmienić, a najbardziej potrzebuje tego młode pokolenie. Młodzi ludzie często nie dostają miłości w domu, rodziny są dziś często porozbijane. Szukają więc miłości również w Kościele. Czy my możemy być dla nich świadkami miłości Ojca, jeśli nie będziemy umieli ich wysłuchać?