Nie chce mi się wierzyć, że twoja córka powiedziała coś takiego, skoro ty jesteś taka wierząca” – mogła przeczytać zaangażowana w życie Kościoła kobieta, która na jednym z internetowych forów dla katolików opisała szok, ból i niedowierzanie, gdy usłyszała od swego dziecka „Nie wierzę! Nie chce więcej chodzić do kościoła! Nie ma Boga! To nie moja religia”. Matka odchodzącej od wiary i Kościoła córki ze smutkiem odpisała, że to niestety jest prawda. Dodała, że syn jej znajomych, jeszcze mocniej i dłużej zaangażowanych w Domowy Kościół, również porzucił wiarę. „To nie są odosobnione przypadki, jest takich rodzin więcej, gdzie nie brakuje dobrego świadectwa, a jednak ono nie trafia na podatny grunt” – zauważyła.
Zobowiązania przy chrzcie
Na samym początku obrzędu chrztu dziecka jego rodzice słyszą trzy pytania. Celebrans najpierw pyta, jakie imię wybrali dla swojego potomka. Drugie pytanie dotyczy tego, o co proszą Kościół dla swej pociechy. Odpowiadają, że o chrzest. Trzecie pytanie poprzedzone jest krótkim wyjaśnieniem, jakie są konsekwencje ich prośby. Szafarz sakramentu tłumaczy, że prosząc o chrzest dla swego dziecka, przyjmują na siebie „obowiązek wychowania go w wierze, aby zachowując Boże przykazania, miłowało Boga i bliźniego, jak nas nauczył Jezus Chrystus”.
Po tym objaśnieniu pyta rodziców, czy są świadomi tego obowiązku. Dopiero gdy usłyszy potwierdzenie (a także zapewnienie ze strony chrzestnych, że są gotowi pomagać rodzicom w wypełnieniu ich obowiązku), udzielający chrztu zwraca się do przyniesionego maleństwa i informuje, że wspólnota chrześcijańska przyjmuje je z wielką radością.
Także w obrzędach wyjaśniających, takich jak włożenie białej szaty i wręczenie zapalonej od paschału świecy, pojawia się kwestia zadań i zobowiązań. „Niech twoi bliscy słowem i przykładem pomagają ci zachować godność dziecka Bożego, nieskalaną aż po życie wieczne” – mówi szafarz chrztu przy nakładaniu białej szaty. Chwilę później, przy zapalaniu od paschału świecy, która powinna towarzyszyć dziecku przez całe życie, celebrans mówi nie tylko „Przyjmijcie światło Chrystusa”. Dodaje, że podtrzymywanie tego światła powierza się rodzicom i chrzestnym, aby ich dziecko, „oświecone przez Chrystusa, postępowało zawsze jak dziecko światłości, a trwając w wierze, mogło wyjść na spotkanie przychodzącego Pana razem z wszystkimi Świętymi w niebie”.
Wierność rodzicielskiemu powołaniu
Nie ma wątpliwości, że przynosząc dziecko do chrztu, rodzice biorą na siebie bardzo istotny obowiązek. Żeby nie było wątpliwości, że on faktycznie istnieje i należy go taktować naprawdę serio, mówi o nim Kodeks prawa kanonicznego. „Rodzice, ze względu na to, że dali dzieciom życie, mają bardzo poważny obowiązek i prawo ich wychowania; dlatego też przede wszystkim do chrześcijańskich rodziców należy troska o chrześcijańskie wychowanie dzieci, zgodnie z nauką przekazywaną przez Kościół” (kanon 226 paragraf 2).
KPK zwraca uwagę, że chodzi nie tylko o obowiązek, ale również o prawo. Właśnie to prawo w Polsce potwierdza Konstytucja, stwierdzając najpierw w art. 48, że „Rodzice mają prawo do wychowania dzieci zgodnie z własnymi przekonaniami”, a w artykule 53 precyzuje, że „Rodzice mają prawo do zapewnienia dzieciom wychowania i nauczania moralnego i religijnego zgodnie ze swoimi przekonaniami”.
W niejednym kazaniu można usłyszeć, że obowiązkiem rodziców jest przekazanie dzieciom wiary. „Jesteście dla swoich dzieci pierwszymi nauczycielami modlitwy i cnót chrześcijańskich i nikt was w tym nie może zastąpić” – mówił do rodziców Jan Paweł II w Łowiczu w 1999 r. Dodał, że ich największym pragnieniem powinno być wychowanie młodego pokolenia w łączności z Chrystusem i Kościołem. „Tylko w ten sposób dochowacie wierności waszemu powołaniu rodzicielskiemu i potrzebom duchowym waszych dzieci” – podkreślił.
Płacz, bezradność, rozczarowanie
Benedykt XVI na zakończenie spotkania rodzin w Walencji w 2006 r. mówił, że rodzina chrześcijańska przekazuje wiarę, gdy rodzice uczą dzieci modlić się i modlą się razem z nimi, gdy zbliżają je do sakramentów i wprowadzają je w życie Kościoła, gdy wszyscy gromadzą się, by czytać Biblię, oświecając życie rodzinne światłem wiary i wysławiając Boga jako Ojca. A papież Franciszek cztery lata temu, udzielając chrztu 27 dzieciom, powiedział do ich rodziców, że zanim zaczniemy na katechezie uczyć wiary, trzeba ją przekazać i to należy do nich. „Takie jest zadanie, które dziś otrzymujecie: przekazać wiarę. To dokonuje się w domu” – stwierdził papież.
Wydawałoby się, że sytuacja jest oczywista i jasna. A jednak coraz częściej, również w Polsce, można spotkać rodziców, których dzieci, nie tylko nastoletnie w okresie buntu, ale także dorosłe, często mające już swoje rodziny, odeszły od Kościoła, od Chrystusa, od wiary. Odeszły mimo często głębokiej, szczerej wiary rodziców i ich pełnych zaangażowania, konsekwentnych starań, aby im ją przekazać.
Rodzice dzieci, które odeszły z Kościoła, które porzuciły wiarę, system wartości, nie przejęły praktyk religijnych, w których wzrastały, to często ludzie bardzo cierpiący. Niejednokrotnie płaczą w konfesjonale lub podczas rozmów z księżmi, opowiadając o swojej bezradności, o poczuciu niespełnionego obowiązku, o rozczarowaniu i o tym, jak bardzo czują się zawiedzeni nie tylko postawą swoich synów i córek, ale również sami sobą, jako katolicy, jako wierzący, jako matka lub ojciec. Z jednej strony szukają przyczyn odejścia, z drugiej usiłują znaleźć sposób, aby nakłonić swe dzieci do powrotu do wiary i do Kościoła.
Pytania nie pod ten adres
Jedną z najczęstszych reakcji rodziców na odejście ich dzieci od wiary i od Kościoła jest stawianie sobie pytań w rodzaju „Gdzie popełniliśmy błąd? Co zrobiliśmy nie tak?”. W ich tle znajduje się, niejednokrotnie bardzo głębokie i doskwierające poczucie winy. Niestety zdarza się, że jest ono podsycane – mniej lub bardziej świadomie – przez innych członków rodziny, przez otoczenie, a także przez duszpasterzy. Obwinianie rodziców za porzucenie wiary przez ich potomstwo wydaje się logiczne. To przecież oni przyjęli na siebie obowiązek przekazania jej swym dzieciom.
Tymczasem kard. Grzegorz Ryś w wygłoszonej 6 kwietnia 2019 r. w Łodzi konferencji „Gdy dorastające dzieci odchodzą od wiary” stwierdził stanowczo, że rodzice nie są właściwymi adresami takich pytań. „Myślę, że w najmniejszym stopniu, najrzadziej, rodzice są czemukolwiek w tym zakresie winni” – powiedział metropolita łódzki, dodając, że nie powinni oni traktować zaistniałej sytuacji jako osobistej porażki. „Ci młodzi ludzie nie mają kłopotu z relacją z rodzicami. Mają kłopot z doświadczeniem Pana Boga” – wyjaśnił kard. Ryś. Dodał, że grono odpowiedzialnych trzeba bardzo poszerzyć. „Podejrzewam, że moja wina jest znacznie większa niż wasza” – powiedział.
To nie JEST cenny przedmiot
Kilkanaście lat temu, podczas zorganizowanego przez instytucje kościelne w Polsce ważnego seminarium o roli rodziny w kształtowaniu wiary, doszło do kłopotliwej sytuacji. Jeden z prelegentów, psycholog, znany z zaangażowania w różne katolickie inicjatywy, niespodziewanie stwierdził, że zadaniem rodziców nie jest „przekazanie wiary”, bo nie jest ona cennym przedmiotem, który da się w nienaruszonym stanie scedować na ręce następnego pokolenia. Według ówczesnego mówcy ich faktycznym zadaniem jest stworzenie warunków, aby dzieci mogły spotkać Boga. Nie mają jednak realnego wpływu na to, czy do tego spotkania dojdzie. Wystąpienie psychologa tak bardzo odstawało od powszechnego rozumienia obowiązków rodziców w sferze wiary i religii, że dyskusja wokół niego toczyła się wyłącznie w kuluarach, a nie na sali obrad.
Rodzice dzieci odchodzących od wiary otrzymują wiele rad i wskazówek, jak powinni się zachowywać. Jest na ten temat sporo publikacji książkowych i internetowych. Warto jednak uświadomić sobie, że potrzebują oni również innego rodzaju pomocy, ponieważ są ludźmi cierpiącymi. Sytuacja, w jakiej się znaleźli, głęboko ich rani. Niejednokrotnie dotyka również ich wiary. Ma wpływ na to, jak wyobrażają sobie swoje dalsze życie.
Dlatego jest ważne, aby wspólnota wiary, w której żyją, nie zostawiła ich samym sobie, lecz otoczyła opieką. Jest istotne, aby dostrzec, że znaleźli się oni w poważnej potrzebie. Potrzebują przede wszystkim pocieszenia i ukojenia w bólu spowodowanym postawą ich dzieci.
Być może za rzadko
Ale to nie wszystko. Potrzebują też umocnienia w wierze, ponieważ zdarza się, że odejście dzieci od Kościoła i od Boga powoduje wątpliwości, a nawet kryzys w ich dotychczasowym życiu religijnym. Potrzebują również nadziei. Nie tylko i nie przede wszystkim na to, że ich córki i synowie się nawrócą i znów będą ludźmi wierzącymi. Potrzebują ufnej nadziei, że ich dalsze życie może być wartościowe i pełne sensu.
Być może za rzadko w kościelnych wspólnotach przy okazji tematu roli rodziców w przekazywaniu wiary uwzględniana jest sprawa wolności dzieci w sferze religijnej. Co ciekawe, kwestię tę uwzględniono w polskiej konstytucji. Wspomniany już artykuł 48 zaznacza, że zgodne z przekonaniami rodziców wychowanie „powinno uwzględniać stopień dojrzałości dziecka, a także wolność jego sumienia i wyznania oraz jego przekonania”.
W cytowanej wyżej konferencji abp Ryś na przykładach biblijnych pokazywał, jak trudnym procesem jest przekazywanie wiary następnemu pokoleniu. Zwrócił uwagę, że według badań, także dla dzieci, które odrzuciły wiarę, rodzice pozostają najważniejszym autorytetem. Tym istotniejsze jest, aby czuli wsparcie swej wspólnoty w kształtowaniu dalszych relacji ze swymi synami i córkami. Potrzebują go m.in. po to, aby nie ulec pokusom, z jednej strony zerwania wszelkich kontaktów z „odstępcami” i wykluczenia ich z rodziny, a z drugiej strony akceptacji zła, jakim jest porzucenie wiary, w imię „tolerancji” i utrzymywania dobrych stosunków z najbliższymi. Z pewnością nie jest zadaniem wspólnoty i duszpasterzy przekonywanie ich, że „nic się nie stało”. Stało się, ale życie toczy się dalej i ważne jest, aby ze swym smutkiem i bólem nie zostali sami. Każde odejście z Kościoła, każde porzucenie wiary rani przecież całą wspólnotę uczniów Jezusa Chrystusa.