Nie należę do ludzi, którzy lubią wielkie, masowe wydarzenia. Co nie znaczy, że nie widzę ich wartości. Nie należę też do ludzi, którzy widzą jedynie szklankę do połowy pełną, ani do tych, którzy widzą ją jedynie w połowie pustą. Staram się widzieć całą szklankę. I to, że jest w połowie pełna, i to, że połowy wody w niej brakuje.
Chciałem napisać, że z zaskoczeniem przyjąłem niektóre wpisy w mediach społecznościowych na temat Światowych Dni Młodzieży w Lizbonie. Niestety, to już mnie nie zaskakuje. Smuci, owszem. Chyba pogodziłem się z tym, że tak jest. Na pewno jestem tym zmęczony. Naturalnie, można skupić się na tym, co było nie tak. Nie, nie uważam, że należy to przemilczać. Ale bądźmy uczciwi – pokazując jedynie wycinek, nie generalizujmy, że wszyscy, że wszędzie, że degrengolada, protestantyzacja, podeptanie spuścizny św. Jana Pawła II itd.
O co chodzi? Najpierw o scenę w parku Edwarda VII. Nie było krzyża, świętych obrazków, w ogóle moderna, jakieś kontenery, kicz. Po pierwsze, rzecz gustu. Po drugie, nazywana przez niektórych konsekwentnie ołtarzem scena była przygotowana na wiele wydarzeń. Była tam też sprawowana msza, choć ołtarz – we właściwym tego słowa rozumieniu – zbudowany był w innym miejscu, tylko dla mszy na zakończenie spotkania z udziałem papieża. Było tam wszystko zorganizowane tak, jak powinno być na mszy z udziałem tak wielkiej liczby wiernych. Wracając do sceny – tu ja będę konsekwentny w nazewnictwie – stała się ona tłem jednej z najciekawszych inscenizacji drogi krzyżowej, jaką widziałem w ostatnim czasie. Tak, jeśli pytamy o współczesną kulturę chrześcijańską, był to niewątpliwie jeden z jej ciekawszych przejawów. Można tego wszystkiego nie widzieć i zatrzymać się tylko na tym, że to jest brzydkie, mało katolickie i w ogóle po co. A można spojrzeć szerzej, zobaczyć, co się tam w ogóle działo, a przede wszystkim wtopić się w tłum młodych ludzi, by przyjrzeć się im, jak uczestnictwo w kolejnych wydarzeniach – liturgii, adoracji, katechezie, spowiedzi i wielu innych – budowało ich wiarę.
Tak, były też kontrowersje. Czy akurat szafarki? Jeśli ktoś w minimalnym stopniu zna przepisy Kościoła, nie powinien się ani dziwić, ani gorszyć. Zwłaszcza gdy przywrócono stały akolitat (takim świeckim akolitą był choćby św. Tarsycjusz, który zginął ok. 250 r., chroniąc Najświętszy Sakrament, gdy zanosił go do chorych), a następnie dopuszczono do tej posługi również kobiety. Nie będzie się też dziwić, gdy uświadomimy sobie brak księży, który dotknął Kościół w Portugalii. Oczywiście, można toczyć spór, czy niekonsekrowane ręce mogą rozdawać Komunię. Tylko po co? Na marginesie: duchowni obrządku wschodniego nie mają konsekrowanych rąk w czasie obrzędu święceń. Ale nie o tym dzisiaj. Słusznie natomiast można oburzać się, dlaczego księża koncelebrujący siedzą na trawie, zamiast udzielać Komunii św. To przecież ich podstawowy obowiązek. Ktoś być może słusznie zapytał, czy to nie jest przejaw klerykalizmu, gdzie świeccy przejmują role duchownych, a duchowni – świeckich? Słusznie też można się oburzać, że Najświętszy Sakrament rozdawany jest z miseczek z pewnej znanej sieci sklepów. Ja w takiej trzymam w biurze krówki. Słusznie można też pytać, czy godnym pojemnikiem do przechowywania Najświętszego Sakramentu są kartony. Tyle że to nie jest ocena samego wydarzenia, ale pewnej wrażliwości bądź jej braku, jaki obserwujemy w Kościele. I to wśród… no cóż, chyba trzeba niestety uderzyć się w pierś, przede wszystkim duchowieństwa. Ktoś przecież się na to zgodził, ktoś to przecież zatwierdził? A nie bierze się to znikąd. Obserwując czasem, jak moi bracia kapłani sprawują najświętsze misteria, mam wątpliwości, czy naprawdę wierzą, albo przynajmniej są świadomi, co czynią… I tu nie mam wątpliwości, że wielu świeckich szafarzy, udzielających Komunii św., było naprawdę głęboko wierzących w Tego, którego rozdają. To widać po gestach, po przejęciu na twarzy, po radości. Ostatecznie chyba o wiarę nam chodzi?
Tak, może nas też oburzać to, co mówił kardynał nominat Americo Aguiar, że podczas Światowych Dni Młodzieży nie chodzi o to, by kogoś nawracać. Zestawmy to jednak z tym, co konsekwentnie mówi papież Franciszek i co również powiedział w przemówieniu do duchowieństwa i osób konsekrowanych. Ewangelizacja tak, ale nie prozelityzm. Mamy dawać świadectwo wiary w Chrystusa swoim życiem, a nie przeciągać na siłę czy podstępem do Kościoła. Tu nie o liczby chodzi, a o doświadczenie spotkania z Panem. W tym sensie Światowe Dni Młodzieży są po to, by się spotkać, bo właśnie w tym spotkaniu jest siła ewangelizacyjna.
W kontekście spotkania w Lizbonie kontrowersje wywołała również informacja o tym, że uczestnicy otrzymali specjalną aplikację, w której mogą robić notatki, by zliczać ślad węglowy, jaki wytworzyli w Lizbonie. I co zrobić, by ten ślad zrekompensować. Była też sugestia, by nie jeść przez rok mięsa, jeśli do Lizbony przybyło się samolotem. I znów, można się oburzać, że to ekologizm i że Kościół nie jest od realizacji agendy ONZ. To prawda, ale w misji Kościoła jest wzywać do poszanowania stworzenia, do odpowiedzialności za to, co otrzymaliśmy – jak mówili ojcowie kapadoccy, uważani za tych, którzy dali podwaliny pod współczesną katolicką naukę społeczną – we włodarstwo. Jeśli te cele pokrywają się z tym, co robią organizacje międzynarodowe, czy nie należy łączyć siły i współpracować? Można krytykować poszczególne pomysły, ale czy są podstawy, by krytykować ogólny kierunek, który wyznacza encyklika Laudato si’?
Szkoda byłoby, aby kontrowersje i wątpliwości położyły się cieniem na tym, co dobrego wydarzyło się w Lizbonie w czasie Światowych Dni Młodzieży. Szklanka nie jest ani do połowy pusta, ani w połowie pełna. Jest i taka, i taka. Nie bójmy się spojrzeć na rzeczywistość tak, jaką ona jest. Widząc dobro i nie zamykając oczu na zło.