Ta Ewangelia mówi o naszej najważniejszej relacji. O tym, w jaki sposób przynależność do Jezusa zmienia nasze życie. O zaufaniu, które jest silniejsze niż śmierć ciała. O tym, że Pan przyznaje się do swoich uczniów mimo ich słabości. To taka relacja, która stanowi nasz fundament. Jednak na pytanie „Kim jesteś?” rzadko pada odpowiedź: „Uczniem Jezusa”. Jak uczy doświadczenie, wśród różnych naszych relacji i wydarzeń, które wpływają na to, kim jesteśmy, naprawdę niewiele osób wymienia na pierwszym miejscu więź z Bogiem, Jego miłość i troskę o nasze istnienie na ziemi i w życiu wiecznym. Być może jest to prawda tak oczywista, że przestajemy ją doceniać, a nawet zauważać. Być może jednak, i to jest szczególnie smutne, mimo formalnej przynależności do Kościoła, relacja z Chrystusem nie ma dla nas większego znaczenia i nie widzimy jej realnego wpływu na nasze życie.
Właśnie o takiej obojętności, która de facto jest odrzuceniem, mówi Jezus, gdy słyszymy: „Lecz kto się Mnie zaprze przed ludźmi, tego zaprę się i Ja przed moim Ojcem, który jest w niebie”. Pamiętamy historię Szymona Piotra i wielu świętych w historii Kościoła, którzy z lęku, pod wpływem zagrożenia życia czy z powodu ludzkiej słabości, zapierali się Pana. Kluczowe okazywało się jednak inne doświadczenie – spotkanie z Jego miłością, pod której wpływem ich żal nie przemienił się w rozpacz, ale stał się miejscem nadziei i początkiem nowego życia, przylgnięcia do Jezusa i przemiany. Ważne tu okazuje się nie tyle potknięcie na drodze, ile świadomość, że mamy na Kim się oprzeć, by znów nie upaść. Ważne jest nie tyle pogrążanie się w poczuciu winy, ile wdzięczność z powodu przyjętego przebaczenia i odwaga budowania na nowo.
Tym, co powoduje, że Jezus nie rozpozna kogoś przed Ojcem, nie jest więc ludzka słabość i grzech, ale zaparcie się Go w głębszym sensie – udawanie, że nie istnieje, obojętność, odtrącenie miłości.
„Nie bójcie się ludzi!” – dodaje Pan otuchy ludziom, którzy nie zawsze mają odwagę przyznać się do Niego, słabym, chwiejącym się czasami w wierze, upadającym, czyli każdemu ze swoich uczniów, bo bliskie nam wszystkim są przecież i doświadczenia wielkiej gorliwości, a nawet heroizmu, i chwile małego tchórzostwa, momenty, gdy ulegamy presji otoczenia i pytanie o naszą najgłębszą tożsamość zbywamy milczeniem. On to zna. Wie, jak trwożliwe są ludzkie serca – że stać je zarówno na wielkość, jak i na upadki. Wie, jak trudno człowiekowi przychodzi zaufanie. Wie o tym wszystkim, ale Jego miłość jest większa niż suma wszystkich ludzkich upadków i niewierności. „Nie bójcie się tych, którzy zabijają ciało, lecz duszy zabić nie mogą” – mówi Pan. Nie można zabić duszy, bo nie da się zabić miłości, która daje życie.
Nie ma dla nas bezpieczniejszego, lepszego miejsca niż dłonie samego Boga, dla którego jesteśmy „ważniejsi niż wiele wróbli”. Paradoks naszej ludzkiej więzi z Panem polega na tym, że o ile dla nas ona nie zawsze jest najistotniejszą sprawą, za którą warto oddać życie, o tyle dla Niego relacja z człowiekiem zawsze i niezmiennie jest najważniejsza. Za tę więź oddał przecież życie na krzyżu, z jej powodu stał się człowiekiem, by dzielić nasz los, dla tej więzi stał się Chlebem, byśmy mogli doświadczać Jego bliskości na co dzień. A mimo to wciąż jest odtrącany, skazywany na zapomnienie, mijany obojętnie.
Najważniejsza Miłość na świecie jest nieodwzajemniona. Miłość nie jest kochana, jak mawiał św. Franciszek z Asyżu. Czy to nas interesuje?
Czy ta nieodwzajemniona Miłość doczeka się odpowiedzi? Taki jest sens alternatywy, o której mówi Jezus: „Do każdego więc, kto się przyzna do Mnie przed ludźmi, przyznam się i Ja przed moim Ojcem, który jest w niebie. Lecz kto się Mnie zaprze przed ludźmi, tego zaprę się i Ja przed moim Ojcem, który jest w niebie”.