N ajpiękniejszy prezent na 40 urodziny... MIŁOŚĆ. Pozdrawiamy z Izraela” – napisała na Instagramie pod zdjęciem, na którym widnieje roześmiana z również emanującym radością mężczyzną. On na swoim profilu odpowiedział: „Cieszę się, że ten dzień mogę dzielić z Tobą!”. W obu wpisach nie zabrakło serduszek. Ta pełna romantyzmu internetowa dwustronna deklaracja wywołała oburzenie wielu ludzi. Dla niektórych stała się okazją do pełnych złośliwości i agresji komentarzy nie tylko pod adresem osób widniejących na fotografii z Ziemi Świętej, ale także pod adresem Kościoła.
Ja bym się nie chwalił
W czym problem? Dlaczego publiczne wyznanie miłości dwojga ludzi wywołało tak wielkie zainteresowanie i spore oburzenie części z nich? Chodzi o to, że nie są małżeństwem, a każde z nich opuściło współmałżonka po wieloletnich sakramentalnych związkach, czy o coś jeszcze? Dlaczego właśnie ten związek przykuł uwagę nie tylko tabloidów i plotkarskich serwisów, ale został odnotowany nawet w niektórych mediach zajmujących się na co dzień bardzo poważnymi kwestiami politycznymi i gospodarczymi? Najprawdopodobniej dlatego, że oboje są celebrytami. Ich twarze i nazwiska znają miliony widzów, czytelników, internautów. Znają też dużo szczegółów z ich dotychczasowego życia. Także tych dotyczących wiary.
„Ja bym się tak nie chwalił wiarą, po tym, gdy rozbiło się sakramentalny związek, bo tu wiary zabrakło” – komentował dla tabloidu ksiądz, określany w tego typu mediach jako „spowiednik celebrytów”. Dodał, że nie ma tu czego naśladować, ponieważ oboje rozbili małżeństwa. „Było ślubowane także to, że się małżonkowie nie opuszczą aż do śmierci” – przypomniał duchowny. Mówiąc o „chwaleniu się wiarą”, najprawdopodobniej odnosił się do wizerunków rozmodlonej celebrytki w bazylice Grobu Pańskiego, udostępnionych przez nią samą w mediach społecznościowych.
Znani, bo są znani
Według Wielkiego słownika języka polskiego, firmowanego przez Polską Akademię Nauk, celebryta to osoba, która wzbudza powszechne zainteresowanie mediów ze względu na swoją popularność. Choć określenie wydaje się stosunkowo nowe, to jest w użyciu już ponad pół wieku. Na początku lat sześćdziesiątych XX wieku amerykański historyk Daniel J. Boorstin definiował celebrytę jako „osobę znaną z tego, że jest znana”. Twierdził, że każdy celebryta to „pseudozdarzenie”, pozbawiony wartości produkt show biznesu.
Boorstin zdecydowanie odróżniał celebrytów od gwiazd. Według niego status gwiazdy oparty jest na konkretnych umiejętnościach i dokonaniach, natomiast celebryci nie mają w istocie się czym pochwalić. „Celebryta to nie synonim gwiazdy, idola, autorytetu” – napisał stanowczo. Jednak, jak zauważyła Olga Mazurek-Lipka w artykule opublikowanym w 2013 r. na łamach czasopisma „Kultura – Społeczeństwo – Edukacja”, we współczesnej kulturze popularnej celebryci zyskali status kulturowego autorytetu. Dziś pełnią swego rodzaju funkcję arystokracji znajdującej się na świeczniku, którą społeczeństwo może obserwować i wzorować się na niej.
O tym, że celebryci stają się wzorcami do naśladowania dla nastolatków, zwłaszcza dla dziewcząt, pisała również w 2013 r. na łamach „Przewodnika” Bogna Białecka. Zwracała też uwagę, że jest tylko kwestią czasu przyłapanie celebryty lub celebrytki na czymś głupim, nielegalnym lub niemoralnym.
Do czego służą?
Celebryta to ktoś, kto często pojawia się w mediach. Dawniej celebrytów kreowały przede wszystkim kolorowe czasopisma i telewizja. Dzisiaj co najmniej tak samo skutecznym narzędziem okazuje się internet. Celebrytami okazują się już nie tylko aktorzy, muzycy, dziennikarze, prezenterzy, politycy, ale również np. osoby prowadzące prywatne kanały na YouTube albo posiadające licznie obserwowane profile na Instagramie lub TikToku.
W polskojęzycznej wersji Wikipedii (przy całej świadomości ograniczoności tego źródła) hasło „celebryta” zawiera m.in. taką jednozdaniową informację: „Ze względu na możliwość szerokiego oddziaływania społecznego celebryci wykorzystywani są w działaniach reklamowych”. We wspomnianym artykule Olga Mazurek-Lipka, odpowiadając na pytanie „Do czego służą celebryci?”, wylicza, że doskonale aktywizują sprzedaż, służą jako bodziec pobudzający konsumpcję mediów, są doskonałym katalizatorem ludzkich emocji, frustracji, kompleksów. Dodatkowo są swego rodzaju społeczną rozrywką. Dziś wielu z nich to faktyczni influencerzy, czyli osoby mające rzeczywisty wpływ na innych ludzi, na ich zainteresowania, poglądy, postawy, zachowania.
1,2 mln breloków
Nie jest tajemnicą, że część celebrytów – zarówno w Polsce, jak i w innych krajach – chętnie mówi o swej religijności, o przywiązaniu do wiary, o kierowaniu się jej zasadami w życiu. Nie brak wśród nich katolików. W internecie można nawet znaleźć spisy celebrytów, którzy mówią o swej przynależności do Kościoła katolickiego. Czy to dobrze? Czy Kościół potrzebuje celebrytów opowiadających o swej wierze, eksponujących ją, fotografujących się w związanych z życiem religijnych sytuacjach i okolicznościach?
Pytanie nie jest bezpodstawne. W roku 2011 zainicjowano w Polsce akcję pod hasłem „Nie wstydzę się Jezusa”. W jej ramach rozdawano breloki z cytatem „Kto się Mnie zaprze przed ludźmi, tego zaprę się i Ja przed moim Ojcem” (Mt 10, 33). Jak można przeczytać w podsumowaniu przedsięwzięcia, rozdano 1,2 mln breloków. Do akcji dołączyło wiele znanych osób, wśród nich dziennikarze, muzycy, aktorzy, sportowcy. Nie udało się jednak uniknąć zgrzytów, gdy kogoś z zaangażowanych w akcję celebrytów przyłapano na postępowaniu sprzecznym z nauczaniem Kościoła.
Nawet wzorem
Mogłoby się wydawać, że cieszący się dużą popularnością celebryci, którzy gotowi są przyznać się do swojej wiary, to znakomici i potrzebni Kościołowi świadkowie, mogący przyciągnąć do Chrystusa nowych uczniów. Nie bez powodu papież Paweł VI powiedział, że dzisiejszy świat bardziej potrzebuje świadków niż nauczycieli. Czy jednak wszyscy celebryci, którzy decydują się przyznawać do swej wiary, a nawet ją podkreślać, zdają sobie sprawę z odpowiedzialności, którą na siebie biorą? Chcąc nie chcąc stają się dla wielu śledzących ich życie punktem odniesienia, przykładem, a nawet wzorem do naśladowania. Dla wielu, wbrew zastrzeżeniom wnoszonym przez Daniela J. Boorstina, okazują się niejednokrotnie także autorytetami w kwestiach religijnych i moralnych.
Kłopoty zaczynają się w momencie, gdy akcentujący w jakiś sposób swoją katolickość celebryci zrobią coś sprzecznego z Ewangelią i nauczaniem Kościoła. Na przykład po latach życia w sakramentalnym związku małżeńskim nie tylko się rozwiodą, ale również zwiążą się z nowym partnerem życiowym. Trudno się dziwić, że dla osób krytycznie nastawionych do Kościoła tego typu wydarzenia stają się okazją do stawiania zarzutów mówiących o hipokryzji i obłudzie. Adresatem takich oskarżeń często staje się cały Kościół, a nie tylko celebryci, którzy być może nie przyswoili sobie wystarczająco ostrzeżenia św. Pawła Apostoła „Niech przeto ten, komu się zdaje, że stoi, baczy, aby nie upadł” (1 Kor 10, 12). Czy mają świadomość, że zaszkodzili wizerunkowi Kościoła?
Jest zgorszenie?
Problem dotyka również tych, którzy dotychczas traktowali mówiących o swej religijności celebrytów jako osoby godne naśladowania i być może przestawiali ich jako potwierdzenie wartości i znaczenia swej wiary (wobec innych i wobec siebie). Rodzi się pytanie, czy postępowanie celebrytów nie okazało się zgorszeniem.
Niebagatelną kwestią okazuje się również reakcja Kościoła, jako wspólnoty i jako instytucji, w sytuacjach, gdy manifestujący swoją wiarę celebryci z jakiegoś powodu przestają żyć zgodnie z jej zasadami. Sprawa jest skomplikowana, ponieważ zwykle za religijnymi deklaracjami katolików-celebrytów nie widnieje żadna instytucjonalna akceptacja ich działań ze strony Kościoła. Jest oczywiste, że swoje świadectwo dają na mocy sakramentu chrztu, gdyż – jak przypomina papież Franciszek – każdy katolik jest równocześnie uczniem i misjonarzem. Trudno więc oczekiwać oficjalnych komentarzy do słabości i grzechów widocznych w życiu konkretnych celebrytów.
Bogna Białecka sugerowała rodzicom, żeby wpadki podziwianych przez ich pociechy celebrytów wykorzystać jako okazję do nauki i refleksji. Podobną drogą mogliby podążyć zapatrzeni w celebrytów dorośli w różnym wieku. Z pewnością najmniej katolicką reakcją jest w takich sytuacjach hejtowanie, obrzucanie takich celebrytów inwektywami i odsądzanie ich od czci i... wiary.