Przypowieści, którymi posługiwał się Jezus w swoim nauczaniu, nie miały upraszczać przekazywanej prawdy. Zawarte w nich przesłanie zawsze było poważne i miało bardzo konkretnie wpływać na myślenie słuchaczy i podejmowane przez nich decyzje. Były i są nadal czymś o wiele więcej niż tylko ilustracją głoszonych prawd. Mają przede wszystkim charakter eschatologiczny, czyli prowadzą do rozumienia rzeczywistości ludzkiej w świetle wieczności.
Nie mogą więc zaskakiwać nas słowa, które św. Jan zapisał po wygłoszeniu przez Jezusa przypowieści o pasterzu, owcach i bramie, przez którą wchodzi się do owczarni. A napisał tak: „Tę przypowieść opowiedział im Jezus, lecz oni nie pojęli znaczenia tego, co im mówił”.
Właściwe zrozumienie przypowieści ewangelicznych i dziś rodzi wiele problemów. Bierze się to często z braku znajomości kultury, w jakiej powstał dany obraz. Odnosząc się do tej konkretnej przypowieści, kto ma taką praktykę życia, by móc powiedzieć, że doskonale wie, co kryje się za słowami „owce znają swojego pasterza”? Zwyczaje pasterskie w starożytnym Izraelu są dla nas abstrakcją. To sprawia, że mamy problem nie tylko ze zrozumieniem tej Ewangelii, ale też z przyjęciem nauki o Dobrym Pasterzu. Wydaje się, że sedno tkwi w naszych doświadczeniach.
Wyrastamy z kultury, która ceni indywidualizm w drodze do Boga, i z duchowości, która skłania do samodzielnych poszukiwań. Kościół jako wspólnota uczniów dla wielu stał się passé. Wyruszają w drogę zaopatrzeni więc w swoje przeżycia i emocje, które im towarzyszą, w przekonaniu, że one dostarczają im całą prawdę o Bogu. Coraz częściej wyrzekają się autorytetów i mistrzów albo gubią w gąszczu łatwo dostępnych propozycji. Idą, wątpiąc, poszukując własnej formy kontaktu z Bogiem, albo przeciwnie – w pewności o tym, że tylko ich droga jest słuszna. Pewności, która – dodajmy – pryska jak mydlana bańka, gdy pojawiają się przeszkody, gdy robi się trudniej. Wtedy zwykle zostają sami, a ich zagubienie się pogłębia.
Źródłem kolejnego problemu z przyję-
ciem prawdy o Dobrym Pasterzu jest rozczarowanie. Spotykamy na swojej drodze duchowego mistrza, uczymy się w jego szkole, ufamy jego słowom. Niestety zdarza się, że ten, którego uważaliśmy za przewodnika godnego zaufania, za pasterza, któremu zależy na naszym dobru, okazuje się w najlepszym wypadku najemnikiem, któremu zależy wyłącznie na wykonaniu zleconej misji, w najgorszym zaś – rozbójnikiem i złodziejem, który przyszedł, by „kraść, zabijać i niszczyć”. Widzimy, jak destruktywny jest wpływ takich pseudopasterzy nie tylko na wspólnotę Kościoła jako taką, ale przede wszystkim na wiarę i zaufanie Bogu u konkretnych osób, które czują się zgorszone, zranione czy wykorzystane i osamotnione w swoim cierpieniu. Z drugiej jednak strony, mamy również do czynienia z próbami kwestionowania pasterskiej wrażliwości i stawianiem pytań o wiarygodność osób, które powszechnie uznawane są za autorytety, nierzadko potwierdzone w dodatku ogłoszeniem ich świętości. To tylko pogłębia poczucie zagubienia i osamotnienia ludzi, którzy potrzebują, by ktoś wskazał im drogę, ale nie wiedzą, komu zaufać, za kim iść, kogo słuchać.
W tym gąszczu niełatwych doświadczeń i rodzących się pod ich wpływem wątpliwości uczymy się jednak czegoś, czego nie zabije i nie zniszczy żaden złodziej. Uczymy się odkrywać w sobie tęsknotę do głosu, któremu naprawdę warto zaufać, by zyskać „życie w obfitości”, a więc poczucie bezpieczeństwa, pokój, autentyczną więź. Taką tęsknotę zaspokoić może jedynie sam Bóg. Zaufanie człowiekowi zawsze wiąże się z ryzykiem rozczarowania i zranienia. Zaufanie Jezusowi daje pewność, że nie zostaniemy porzuceni, bo On nigdy nie wejdzie w buty najemnika.
To, co inni opowiadają nam o Bogu i Kościele, może być tylko pewną wskazówką, bodźcem, dzięki któremu decydujemy się wejść na drogę, ale to nie za nimi trzeba nam iść, ale za Dobrym Pasterzem. Dobrym, to znaczy takim, który zna swoje owce z imienia, rozumie je i o nie się troszczy, któremu zależy na ich dobru, nie w sensie całej abstrakcyjnej i bezimiennej owczarni, ale każdej z owiec z osobna. Dobrym to znaczy takim, który nie tworzy więzów uzależnienia, dominacji, wymuszeń czy nakazów, ale jest łagodny, cierpliwy i bliski, budując relację bezpieczeństwa i pokoju z każdym z członków wspólnoty i pomiędzy nimi. Wspólnota bowiem rodzi się nie tam, gdzie zostanie zadekretowana, ale tam, gdzie każdy indywidualnie potrafi rozpoznać głos kochającego Przewodnika i pragnie za Nim iść wraz z innymi, dzieląc ich doświadczenie zaufania Panu i wiedząc, że nigdy nie będą sami, nawet jeśli zejdą z drogi i pobłądzą na manowcach.