26 lutego weszła w życie nowelizacja ustawy, która jest podstawą prawną działalności Państwowej Komisji ds. Pedofilii. Co się zmieniło?
– Ustawa, na podstawie której powstała Komisja, została uchwalona dwa i pół roku temu. Została znowelizowana dzięki inicjatywie ustawodawczej prezydenta Andrzeja Dudy, z czego bardzo się cieszymy, bo sami o zmiany zabiegaliśmy. Mamy teraz więcej kompetencji. Zależało nam m.in. na tym, żeby zagwarantować równość praw obu stronom w postępowaniach wyjaśniających i zwiększyć ochronę osób pokrzywdzonych. Nowelizacja przyniosła szereg różnych zmian, począwszy od nazwy. Państwowa Komisja ds. Pedofilii jest obecnie Państwową Komisją do spraw przeciwdziałania wykorzystaniu seksualnemu małoletnich poniżej lat 15.
Zmiany Was usatysfakcjonowały?
– Tak. Ustawa wymagała poprawek. Nie mogliśmy sami o to wnioskować, więc poprosiliśmy o pomoc pana prezydenta. Nad zapisami pracowaliśmy razem z Kancelarią Prezydenta. Udało się zawrzeć w ustawie to, co jest niezbędne, abyśmy mogli jak najlepiej wykonać powierzone nam zadania.
Dlaczego zmieniła się nazwa?
– Zdecydowana większość przypadków, którymi się zajmujemy, nie dotyczy pedofilii. Tylko kilka procent sprawców wykorzystujących seksualnie dzieci ma rozpoznanie: zaburzenie preferencji seksualnych. Zwykle są to tzw. zachowania zastępcze. Pedofilia ma bardzo wąskie, kliniczne znaczenie. Oznacza zaburzenie preferencji seksualnej. Pedofil pragnie jedynie kontaktów seksualnych z dziećmi, nie z dorosłymi partnerami. Gdyby zajmować się wyłącznie pedofilią, spraw byłoby o wiele mniej. Dzieci są jednak krzywdzone z różnych motywów, w różny sposób.
Tylko Komisja posiada mandat do tego, żeby procedować sprawy już przedawnione. W tej chwili zajmujemy się ponad 180 sprawami.
A nie wszystkie osoby się ujawniły…
– Skala problemu uświadomiła nam, że jeśli chcemy skutecznie reagować na wykorzystanie seksualne dzieci, nie wystarczy do tego pomoc prawna. Trzeba dobrze poznać zjawisko. Konieczne są więc badania naukowe. Nowelizacja dodała do naszych ustawowych zadań tzw. kompetencję badawczą. To nam ułatwi pracę. Kiedy dotychczas prosiliśmy sądy o przysyłanie nam akt zakończonych spraw (dokumentacje znajdują się w archiwach) do celów badawczych, niektóre z nich odmawiały. Argumentowały odmowę tym, że Komisja nie ma w ustawie takiego zadania. Teraz możemy się już powołać na odpowiednie przepisy.
W tym chyba też jesteście wyjątkowi, bo wiem, że badań nie robi Fundacja św. Józefa, inne organizacje chyba też nie. A to dzięki pracy badawczej można próbować stawiać diagnozę problemu społecznego…
– Tak. Przede wszystkim badamy skalę zjawiska. Nikt na świecie do tej pory nie określił, jak duży jest to problem. Szacuje się natomiast, że czyn wykorzystania seksualnego dziecka nie jest zgłaszany aż w 90 procentach przypadków. To, co widzimy, to tylko malusieńki wierzchołek góry lodowej. Jej największa część znajduje się pod powierzchnią oceanu. Dzięki badaniom starych spraw przyglądamy się temu, co może nam pomóc ustalić pewne prawidłowości, mechanizmy itp. Poddajemy je analizie, opisujemy – w sposób jak najbardziej poprawny metodologicznie, używając najnowocześniejszych narzędzi badawczych.
Zespół Komisji jest interdyscyplinarny?
– Tak musi być, bo zjawisko wymaga wiedzy z wielu dziedzin. Są tu psychologowie, biegli sądowi, psychoterapeuci, sędzia w stanie spoczynku, radca prawny, osoba od wielu lat współpracująca z prokuraturą, profesor nauk prawnych, nauczyciel akademicki, działaczka społeczna. To nam daje szerokie spektrum spojrzenia na problem. Często zapraszamy do współpracy ekspertów, specjalistów z danej dziedziny (z ośrodków naukowych, organizacji pozarządowych). Do badań podchodzimy rzetelnie.
Ile zamkniętych spraw sądowych udało się już zbadać? I co nowego odkryliście?
– Na początku działalności Komisji zwróciliśmy się do wszystkich sądów o przesłanie nam akt spraw zakończonych wyrokiem z okresu trzech lat (2017–2020). Otrzymaliśmy ich około 2,5 tysiąca. To są setki tomów. Spośród wszystkich wybraliśmy próbę reprezentatywną 245 spraw. Interesowało nas to, kim jest pokrzywdzone dziecko i jaka jest jego sytuacja; kim jest sprawca; ale też cechy czynu (na czym polegał) i jak postępują instytucje, które mają karać sprawcę i ochronić dziecko. Zdumiała nas praktyka funkcjonowania organów sprawiedliwości. Procedury działania są bowiem napisane dobrze i klarownie. Tylko prawie nikt ich nie przestrzega!
To znaczy?
– Podam przykład. Dziecko powinno być przesłuchiwane w specjalnym pokoju w obecności biegłego psychologa, który ma doświadczenie pracy z dziećmi (tak jak i prowadzący przesłuchanie). Jeśli podejrzanym o dokonanie czynu jest któryś z rodziców, w sprawie powinien być powołany kurator procesowy, który w zastępstwie tego rodzica reprezentuje prawa i interes dziecka (zwykle jest to mecenas lub radca prawny). Okazało się, że choć sędziowie, biegli sądowi i mecenasi są zobowiązani do przestrzegania wszystkich procedur zawartych w prawie, to bardzo często ich nie respektują. Wiele dzieci było przesłuchanych na policji. Przesłuchiwano je także wówczas, gdy miały zaświadczenia od lekarza czy terapeuty, że ich stan psychiczny po traumie to uniemożliwia. Psychologa często albo nie było, albo nie potrafił nawiązać kontaktu z dzieckiem. Dziecko nie miało kuratora procesowego. Obrońca sprawcy nie uczestniczył w przesłuchaniu, co stanowi wymóg formalny. Jeżeli sędzia tego nie dopilnował, przesłuchanie często trzeba było powtórzyć na wniosek obrońcy.
To już brzmi kuriozalnie, bo nawet dla laika to oczywistość.
– Kolejna kwestia: sprawca zostaje skazany, idzie odbyć zasądzoną karę, ale nie wykonano mu żadnych badań seksuologicznych! Sąd nie zapytał biegłego, czy sprawca, który popełnił czyn zabroniony, zrobił to, bo ma zaburzenia preferencji seksualnych, czy jest to tzw. sprawca zastępczy (np. wykorzystał pod wpływem alkoholu, w zastępstwie dojrzałego partnera itd.). W zależności od motywacji sprawcy stosuje się inne środki karne, żeby to się nigdy nie powtórzyło. Takim środkiem karnym może być np. terapia uzależnień od alkoholu. Sąd o to nie zadbał. Nie zawnioskował też o to prokurator! A tacy sprawcy przecież wymagają odpowiednich oddziaływań terapeutycznych.
Zdarzało się, że prokurator oponował przeciwko badaniom seksuologicznym, choć wnioskował o nie biegły. Dzięki takim badaniom przeanalizowaliśmy błędy, co pozwoliło sformułować rekomendacje dla danych instytucji. Są one zawarte w pierwszym raporcie Komisji z 2021 r.
Brzmi to wręcz nieprawdopodobnie. Procedury procedurami, ale jest jeszcze wyobraźnia i empatia. A jakie kary zazwyczaj wymierza się sprawcy?
– Każdy czyn zabroniony ma pewne widełki typu: kara pozbawienia wolności od 2 do 8 lat, podczas gdy, na przykład, za prezentowanie pornografii z udziałem dzieci grozi kara pozbawienia wolności od 2 do 12 lat. Sprawcy przestępstw seksualnych na dzieciach z reguły otrzymują najniższe kary z możliwych. Sąd karny nie zasądza też zadośćuczynienia na rzecz dziecka. A to jest bardzo ważne, bo ono potrzebuje terapii, często wieloletniej. Opiekunów nie stać na to, żeby zapewnić im terapię prywatnie, a do psychologów w poradniach są kolejki. Można walczyć o zadośćuczynienie w sądzie cywilnym, ale to jest kolejna trauma. Ustaliliśmy, że w ponad 80 procentach przypadków dziecku nie przyznano żadnego odszkodowania. Mimo faktu, że sędzia mógł to zrobić sam, bez wniosku prokuratora.
Na 245 spraw dwoje dzieci dostało po 200 zł, jedno dziecko – 80 tys. zł. Pojawiły się też nawiązki. I tak 15 dzieci dostało po 500 zł, dwoje – po 20 tys. zł. To pokazuje, jaki jest stosunek sądu do czynu dokonanego na dziecku.
Z czego to się bierze? Z niewiedzy? Braku wrażliwości?
– Myślę, że jest to efekt utrwalonego nawyku. Sędziowie wydają wyrok zgodnie z sądową „tradycją”. Jeszcze do niedawna nie mówiło się głośno o zadośćuczynieniach, nie było to powszechną praktyką. Tymczasem przyznanie dziecku odszkodowania powinno być obligatoryjne. Dzieci potrzebują realnej pomocy terapeutycznej, psychiatrycznej, żeby mieć szansę powrotu do zdrowia; normalnego życia.
Sędzia może o tym nie pomyśleć, ale prokurator? Przecież on występuje w interesie osoby pokrzywdzonej!
– Właśnie. Dlatego mocno postulujemy robienie szkoleń na ten temat dla prokuratorów, sędziów, biegłych itd. Trzeba im dostarczać wiedzy i przypominać, że mają narzędzia – wystarczy po nie sięgnąć.
Kolejnym etapem badawczym Komisji, już po nowelizacji, jest analiza spraw prowadzonych w sądach cywilnych. Mam nadzieję, że w drugiej połowie roku opublikujemy raport na temat tego, jak w praktyce wygląda procedura ubiegania się o odszkodowanie. One są wypłacane nie po to, żeby ktoś się wzbogacił, tylko z uwagi na stan zdrowia pokrzywdzonego. Dziecko nie może samo mierzyć się ze skutkami traumy. Pokrzywdzone dzieci najczęściej pochodzą z rodzin niezamożnych, ubogich.
W społeczeństwie zmienia się mentalność, przebija się nowa kultura psychologiczna. Do ludzi dociera, jak gigantyczne spustoszenie wywołuje molestowanie seksualne. Kiedyś chyba zakładano, że nic się nie stało, że dziecko zapomni.
– Na nastawienie ludzi do wykorzystania seksualnego dziecka przez wieki wpływał splot różnych czynników. Po pierwsze – brak fachowej wiedzy, czym jest przemoc seksualna. Komisja ma tego świadomość i stara się trochę edukować polskie społeczeństwo, chociażby przez kampanię społeczną „# rozmawiaj-reaguj”. Media też ujawniają coraz więcej spraw, coraz częściej się o tym mówi. Osoby pokrzywdzone mówią, jak to przeżywają, co się z nimi dzieje. To przestało być tabu.
Dają świadectwo autentycznego cierpienia.
– Tak. Ten rodzaj skrzywdzenia zostawia w nich pogorzelisko. Ludzie uczą się dzięki temu, jakie ta krzywda niesie skutki. Drugi czynnik to nasze przekonania, oparte na bagatelizowaniu problemu. Zdarzało mi się usłyszeć od rodzica komentarz: „Ojej, nic wielkiego się nie stało, przecież on tylko dotykał. No przecież nie zgwałcił”. Lekceważenie uniemożliwia ocenę wydarzenia i wyrażenie współczucia wobec osoby, która wyjawiła traumę po latach milczenia. Relacje dzieci słyszymy dużo rzadziej, bo nikt nie chce ich narażać na upublicznienie danych. Jak dobrze wiemy, może to mieć tragiczne skutki, z samobójstwem dziecka włącznie. W każdym razie nie ma jednego czynnika, który odpowiada za reakcję na wykorzystanie seksualne i pedofilię. Zmiana kulturowa ludzkich postaw, wrażliwości, wymaga trochę czasu.
Jednym z czynników jest patrzenie na dziecko jak na „partnera” dorosłego. Bo weszło z nim w relację, nie umiało powiedzieć „nie”. Odwracamy tu role: oczekujemy mądrości i dojrzałości od dzieci, pobłażając dorosłym sprawcom.
– Próbują to wykorzystać obrońcy sprawców. Pytają: po co przez trzy lata chodziłaś do wujka, wiedząc, co ci robi? Na pewno tego chciałaś! Brałaś od niego pieniądze! A sprawca celowo wybiera dzieci, które nie potrafią się bronić. Są z rodzin dysfunkcyjnych. Przyjmuje się tu całkowicie błędne założenie, że wymuszenie zgody musi się dokonać na drodze użycia siły fizycznej. A ono często dokonuje się poprzez psychologiczną manipulację. Sprawca wykorzystuje więź z dzieckiem, wchodząc w rolę jedynej bliskiej osoby; najlepszego przyjaciela. Robi bardzo wiele, żeby stać się osobą znaczącą, ważną. Dziecko nie jest w stanie zrezygnować z tej relacji szczególnie wtedy, kiedy jest samotne i nie ma przy nim innego dorosłego. Boi się utraty uwagi, opieki, troski – tego, czego nikt inny mu nie dał. Poza tym doświadcza wstydu, lęku, czuje się wszystkiemu winne. Myśli, że nie zasługuje na miłość i szacunek. Dorosły wykorzystuje normalne, dziecięce potrzeby psychologiczne dla własnych, ukrytych celów. Wytwarza więź. Potem za pomocą różnych trików psychologicznych paraliżuje wolę. Jego działanie przypomina mi atak kobry, która poluje na ofiary, wstrzykując im jad. Najpierw je unieruchamia. Są świadome, lecz nie mogą się ruszyć.
Jeżeli sprawcą jest ksiądz, dochodzi autorytet boskości, zaufanie oparte na „sakralizacji” urzędu.
– Osoby duchowne z racji wykształcenia i pozycji są klasyfikowane jako sprawcy wysoko funkcjonujący. W tej grupie są osoby na wysokich stanowiskach, dobrze wykształcone, mające odpowiednio wysoką pozycję społeczną (lekarze, nauczyciele itd.). Sprawcy wysoko funkcjonujący nie są zwykle uchwytni dla sądów. To widać też w aktach, które analizowaliśmy. Sprawcy w naszych badaniach pochodzili zwykle z grupy o przeciętnym lub niskim wykształceniu; ich zawód nie był prestiżowy, a więc nie mieli nic wspólnego z edukacją, kulturą, sztuką. Nie pełnili funkcji ważnej społecznie. Tylko dwóch sprawców z tych akt było księżmi. Dlatego na podstawie tylko akt zakończonych spraw szacowanie skali zjawiska jest trudne. Możemy mówić natomiast o mechanizmach czy prawidłowościach. Być może ta statystyka się zmieni, bo sprawcy wysoko funkcjonujący pojawiają się częściej niż inni w sprawach prowadzonych w sądach cywilnych. Tam jednak wiele spraw ciągle jest w toku, nie mamy dostępu do wielu z nich.
Do tej kategorii sprawców należy też Krzysztof F., działacz społeczny, pracownik Urzędu Marszałkowskiego, który skrzywdził 15-letniego Mikołaja. Chłopiec popełnił samobójstwo, ponieważ stał się ofiarą nagonki po ujawnieniu jego danych przez media. Czym jest wtórna wiktymizacja? Z Pani opowieści wynika, że nie tylko media mogą do niej doprowadzić…
– Jest to termin używany przez psychologów. To proces stawania się ofiarą. Mówiąc prostym językiem, jest to powtórne doznanie krzywdy, przeżywanie szkód, z powodów innych niż sam czyn. Dzieje się to m.in. wtedy, kiedy instytucje nie zapewnią dziecku ochrony, zmuszając je do ponownego mierzenia się z traumą – w niesprzyjających okolicznościach. Albo gdy otoczenie reaguje w taki sposób, że potęguje wstyd, poczucie winy. Cierpienie. Media muszą szczególnie uważać na to, żeby nie niszczyć poczucia bezpieczeństwa dziecka, które zależy od jego anonimowości.
W wielu szkołach istnieje przemoc rówieśnicza. Dzieci potrafią być okrutne, jeśli mają powód do upokarzania, poniżania, wyszydzania, dręczenia. Nie przewidują niestety konsekwencji okrutnych słów. Bezmyślnością, brakiem odpowiedzialności, wykazali się tu jednak przede wszystkim dziennikarze.
– Skrzywdzeni mówią, że wtórna wiktymizacja jest dla nich po prostu torturą. Znam bardzo wiele takich historii. W przypadku dziecka dochodzi fakt, że ono nie ma jeszcze zbudowanej tożsamości. Obraz samego siebie człowieka w okresie dojrzewania jest bardzo kruchy, niestabilny. Dlatego jest bardzo duże ryzyko, że napiętnowanie publicznie doprowadzi dziecko do tego, że zacznie o sobie myśleć: jestem splamiony, brudny, gorszy, bo wytykają mnie palcami. Nie mam po co żyć. Dzieci nie umieją sobie radzić z uczuciami, jakie to w nich wywołuje. To naprawdę może popchnąć je do odebrania sobie życia.
Osoba dorosła musi być świadoma konsekwencji tego, co mówi i pisze. Wiedzieć, że może jakąś krzywdę wyrządzić dziecku, które miało odwagę przeciwstawić się sprawcy. Dobro dziecka musi być absolutnie najważniejsze, na pierwszym miejscu. Należy je chronić przed wtórną wiktymizacją, żeby nie niszczyć jego godności. I chęci do życia.
Dr Hanna Elżanowska
Psycholog psychoterapeuta, biegła sądowa; członek Państwowej Komisji do spraw przeciwdziałania wykorzystaniu seksualnemu małoletnich poniżej lat 15