Stefania Łącka ma szansę być kolejną osobą świecką, która zostanie wyniesiona na ołtarze. Poza diecezją tarnowską jest jednak prawie nieznana. Na jakim etapie jest proces beatyfikacyjny?
– 8 września 2021 r., po zasięgnięciu opinii Konferencji Episkopatu Polski i otrzymaniu zgody Kongregacji Spraw Kanonizacyjnych w Rzymie, na prośbę duchowieństwa i wiernych świeckich naszej diecezji bp Andrzej Jeż rozpoczął jej proces beatyfikacyjny i kanonizacyjny. Przy tej okazji powiedział: „Z radością zauważamy, że wśród wiernych naszej diecezji wzrasta świadomość istnienia wybitnych postaci jako świadków wiary i autentyzmu życia chrześcijańskiego. Jedną z takich postaci, o których otrzymujemy stale powiększającą się ilość świadectw, jest Stefania Łącka. Te świadectwa są obecnie poddawane analizie teologicznej i historycznej. Nadszedł czas, aby podjąć uporządkowaną i systematyczną refleksję nad jej życiem”.
Ta systematyczna refleksja trafi do kościelnych dokumentów. Mnie ona interesuje mniej oficjalnie: jako inspiracja do życia z Bogiem, zwłaszcza dla świeckich.
– Stefania miała jasne przekonanie, że jej droga do Boga jest właśnie świecka. Nie chciała wstąpić do zakonu, choć ją o to pytano. Marzyła o założeniu rodziny. Mówiła, że „chce kochać Boga dwoma sercami”: swoim i męża. Niestety na jej drodze stanęła wielka próba: II wojna światowa. Z powodu tego, czego doświadczyła, zmarła w 1946 r., mając niespełna 33 lata.
Była, jak na swoje czasy i możliwości, dobrze wykształcona. Miała też ciekawą pracę.
– Najpierw pracowała w gospodarstwie rolnym jej rodziców. Dzieliła się też z innymi owocami pracy. Dom Łąckich w Woli Żelichowskiej był znanym „gościńcem”. Żaden człowiek w potrzebie nie wyszedł z niego bez pomocy. Drzwi były zawsze otwarte dla chorych, wędrowców, pielgrzymów (niedaleko było sanktuarium maryjne w Odporyszowie). To zasługa jej matki, która była kobietą dość światłą. W domu było dużo książek, prenumerowano czasopisma. Może dlatego Stefania odnalazła się szybko jako redaktor nowego pisma w diecezji, jakim była „Nasza Sprawa”? Łąccy chętnie pożyczali książki i gazety uboższym ludziom. Stefania czytała pisma swoim koleżankom i kolegom, stając się na swój sposób pedagogiem, ofiarując im swój czas.
Ta rodzina sama była dość uboga.
– Warsztatem pracy i źródłem utrzymania rodziców był mały areał rolny. Jakoś im wystarczało pieniędzy na to, aby się wyżywić i jeszcze obdarowywać owocami swej pracy ludzi potrzebujących. Ojciec Stefanii był bardzo pobożnym człowiekiem. Uczestniczył w I wojnie światowej. Zanim udał się na front, pisał do bliskich znamienne słowa, z których biła wielka ufność w opiekę Boga i Matki Najświętszej. Pokładał wielką nadzieję w Bogu Miłosiernym, że znów pozwoli im być razem. Przedwcześnie zmarł, kiedy Stefania miała 7 lat.
Stefania przeżyła II wojnę światową i też zmarła wyczerpana jej doświadczeniami. To był czas rozkwitu jej świętości, ale mnie najbardziej zaimponowała decyzjami związanymi z miłością do swojego narzeczonego. Żyła autentycznie wiarą, którą głosiła.
– Cały czas była sobą. Nikogo nie udawała. Przed wojną była zakochana, z wzajemnością. Kiedy powróciła do domu po kilku latach od aresztowania przez gestapo i pobycie w obozie koncentracyjnym, miała nadzieję, że wszystko się ułoży, jednakże spotkał ją kolejny cios. Ukochany był przekonany, że zginęła w obozie zagłady i dlatego się ożenił. Założył rodzinę, miał dziecko. Po wyzwoleniu, kiedy okazało się, że Łącka żyje, spotkali się i on chciał się dla niej rozwieść. Zaproponował Stefanii życie razem. Stefania odpowiedziała, że nie będzie na siebie brała grzechu – naruszenia nierozerwalności sakramentu małżeństwa. Była stanowcza. Nie złorzeczyła ani jemu, ani jego żonie, o czym dowiedziałem się od krewnych tego mężczyzny, którzy nazwali Stefanię bohaterską kobietą.
Mimo bardzo bolesnych wojennych doświadczeń nie szukała okazji do zemsty. Kiedy po opuszczeniu obozu wraz z koleżankami zdążały w kierunku rzeki Soły, po drugiej stronie mostu zobaczyły uciekającego wycieńczonego żołnierza Wehrmachtu, który zapytał o drogę do Bielska. Jedna z nich chciała, aby zrzucić go z mostu do rzeki, ale Stefania kategorycznie zaprotestowała, pytając: A gdzie jest „odpuść nam nasze winy, jako i my odpuszczamy naszym winowajcom?”. Potem sama wskazała ręką, w którym kierunku powinien iść. Wielokrotnie dawała świadectwo miłości nieprzyjaciół.
W 1945 r. miała 31 lat. W tamtych czasach uznawano to za poważny wiek dla kobiety. Ryzykowała, że nigdy już nie wyjdzie za mąż, nie zakocha się ponownie.
– Po doznaniu zawiedzionej miłości nie rozpaczała, lecz postanowiła spełnić marzenia na innej płaszczyźnie. Rozpoczęła studia polonistyczne na Uniwersytecie Jagiellońskim. Chciała się realizować na drodze intelektualnej. Przed wojną nie miała tej możliwości, gdyż nie było jej na to stać.
Siedem lat wcześniej to samo zrobił Karol Wojtyła. Stefania Łącka w latach 30. uczyła się w seminarium nauczycielskim. Zarówno w szkole, jak i tutaj była świetną uczennicą. Nie mogła jednak pracować w zawodzie, gdyż brakowało posad dla nauczycieli. Dostała pracę w nowo utworzonym tygodniku katolickim diecezji tarnowskiej „Nasza Sprawa”. Nie ma w Polsce świeckiej dziennikarki, która byłaby oficjalnie świętą.
– Jeśli chodzi o „Naszą Sprawę”, wykazała się dużym talentem. Przez sześć lat (1933-1939) była współredaktorką tygodnika, redagowała też dodatek dla dzieci. Napisała ponad 700 artykułów. Wcześniej publikowała w dwumiesięczniku „Złota Nić”, które ukazywało się w Prywatnym Seminarium Nauczycielskim Żeńskim im. bł. Kingi w Tarnowie. Już wtedy widoczna była jej odwaga, bo „ustawiała” relacje między pedagogami a studiującymi. Upominała się o pewne prawa dla jednych i dla drugich. Była pośredniczką w sporach, do jakich niekiedy dochodziło pomiędzy dyrekcją szkoły a uczennicami. Chciała, aby wytwarzała się ta wspaniała wspólnota, którą miał na myśli Benedykt XVI, mówiąc, że wykładowca (nauczyciel) powinien być przyjacielem studenta.
Miała opinię uczynnej i sympatycznej. Koleżanki wspominają, że chętnie im pomagała, czasem dawała odpisywać zadania… Podobno bardzo się zaangażowała w pomoc powodzianom z jej regionu.
– W 1934 r. okolice jej rodzinnej miejscowości (i parafii w Gręboszowie) nawiedziła wielka powódź. Stefania okazała się wspaniałą organizatorką, bo nie tylko sama pomagała, ale zmobilizowała do pomocy mieszkańców okolicznych miejscowości. W tych okolicach przed wojną budownictwo było na innym poziomie niż dziś. Chaty były drewniane, fale albo je porwały, albo mocno uszkodziły. Nie można było już w nich mieszkać. Miała rozmaite pomysły, jak chronić powodzian przed skutkami żywiołu. Kierowała apele o wsparcie, organizowała transporty żywności, artykuły pierwszej potrzeby, a nawet paszę dla zwierząt. Poszkodowani żyli tylko z pracy na roli i hodowli zwierząt. Wykazała się talentem logistycznym, wyprzedzała w tym względzie swoją epokę.
Wszystkie te cechy wyostrzyła trudna sytuacja, którą przyniósł wybuch II wojny. Okupant zamknął tygodnik, ale – nielegalnie – pracowała drukarnia. To było duże ryzyko, bo redakcja pomagała żołnierzom w podziemiu. W 1941 r. wszyscy redaktorzy zostali aresztowani. Jak zachowała się Stefania? Musiała się bać…
– Każdy człowiek w takiej sytuacji się lęka. Ona swoim przykładem uczyła, jak pokonywać strach. Łączyła odwagę z roztropnością i rozwagą. Kiedy po aresztowaniu przewieziono ją do więzienia, gdzie była przesłuchiwana, mimo tortur wykazywała odwagę. Wymuszano na niej wydanie osób, które współdziałały z nią w konspiracji. Jej odwaga polegała m.in. na tym, że nikogo nie zdradziła. Nie ujawniła żadnych nazwisk. Po torturach zostały jej blizny, które miała do końca życia.
W książce Ziemski Anioł czytałam, że jej postawą zdumione były współwięźniarki. Nie tylko się nie załamała, ale podnosiła je na duchu.
– Podtrzymywała w nich nadzieję, że nastąpi kres więziennych udręk, powołując się na Bożą Opatrzność.
Skąd w niej taka siła, aby wytrwać w nadziei?
– Stale towarzyszyła jej modlitwa, nawet w odosobnieniu w więzieniu tarnowskim, gdzie przebywała przez rok. Miała świadomość potrzeby bycia w kontakcie z Panem Bogiem. Jej modlitwa budowała nawet tych, którzy jej pilnowali. Poza tym cechowała ją mocna wiara w zwycięstwo dobra nad złem. Często powtarzała, że w świecie jest więcej dobra niż zła.
W kontekście hitlerowskiego więzienia, a potem Auschwitz, to brzmi niesamowicie.
– Tak. Jako polonistka przywiązywała wagę do języka, jakiego się używa. W kontekście semantycznym wyraźnie odróżniała „hitlerowców” i „Niemców”. Może dlatego nie miała w sobie nienawiści do Niemca, któremu na moście ocaliła życie. Nie pozwalała obwiniać całego narodu niemieckiego i utożsamiać Niemców ze sprawcami tego, co zgotowała światu ideologia nazistowska.
Trzeba podkreślić, że w przedstawicielu każdej narodowości widziała przede wszystkim osobę ludzką. Była pełna szacunku wobec Żydów. Nie zgadzała się na to, aby w jej obecności wypowiadano antysemickie żarty i z dezaprobatą odnosiła się także do kreowania przedstawień, które mogłyby sprawiać przykrość Żydom.
Nie pielęgnowała smutków ani uprzedzeń. Zawsze wytrwale szła pod wiatr podczas życiowych zawirowań. Dlatego do wyrażeń podkreślających jej wyjątkowość i wielkość można dodać jeszcze jedno: „diament pośród popiołów”.
Ten diament najjaśniejszym blaskiem rozbłysnął w obozie, do którego trafiła w kwietniu 1942 r. Miała niski numer: 6886. W jednej kwestii przypomina św. Maksymiliana Marię Kolbego. Przyznam, że do mnie jej świadectwo bardziej przemawia. Bo można oddać za kogoś życie pod wpływem chwili. Ona heroizm pokazywała dzień po dniu prawie trzy lata!
– Ojciec Kolbe podjął bohaterskie wyzwanie, oddając życie za przeznaczonego do celi głodowej współwięźnia – to była kara za ucieczkę kogoś z obozu. Zaś Stefania Łącka była zdeterminowana do poświęcenia życia za drugiego człowieka.
Pod koniec czerwca 1942 r. podczas prac polowych pierwszy raz z obozu zagłady uciekła więźniarka. Za karę pozostałe więźniarki stały dwie doby na palcu apelowym, oczekując na zapowiedziane przez władze obozu zdziesiątkowanie. Obok Stefanii stała współwięźniarka Helena Panek. Stefania, widząc mdlejącą co chwilę ze strachu Helenę, wobec wszystkich oświadczyła, że jeżeli Helenę w czasie dziesiątkowania wywołają, to ona pójdzie za nią na śmierć. Zaś do Heleny skierowała następujące słowa: „Nie martw się, Helenko, gdyby wyczytali twój numer, to ja wystąpię z szeregu za ciebie”. Do tej pory nie wiadomo, dlaczego Berlin nie zgodził się na zaproponowaną przez władze obozowe karę śmierci, co uważano za cud.
Zarówno o. Maksymilian Kolbe, jak i Stefania Łącka przez całość swojego życia odznaczali się chrześcijańskim autentyzmem, którego uwieńczeniem była śmierć w przypadku św. Maksymiliana Kolbego, zaś w przypadku Sługi Bożej Stefanii Łąckiej była determinacja oddania życia za drugiego człowieka.
Kiedy zachorowała na tyfus, trafiła do obozowego szpitala. Tam dopiero przyznała się do tego, że zna język niemiecki. Po wyzdrowieniu została schreiberin. Co to znaczy?
– Stefania jako schreiberin, czyli pisarka obozowa, miała dostęp do ewidencji obozowej. Przy wypisywaniu chorych z rewiru na obóz kryła przed wypisaniem te więźniarki, które były bardzo słabe i ich życie byłoby poważnie zagrożone. Ratowała również chore kobiety podczas selekcji do zagazowania lub na zastrzyk fenolu, poprzez wykreślenie ich z listy lub zamieniając kartoteki osób przeznaczonych na śmierć na kartoteki zmarłych w danej nocy więźniarek. Równocześnie jako pielęgniarka opiekowała się chorymi, przedłużając im życie na wiele sposobów. Za to groziła jej śmierć. Nie wiemy, ile istnień ludzkich ocaliła w ten sposób, ale sądząc ze świadectw, jakimi dysponujemy, liczba ocalonych była bardzo duża.
Jedna z ocalonych kobiet potem odwdzięczyła się Stefanii. Kiedy po wojnie Stefania jako studentka zachorowała ciężko na płuca, które według orzeczenia lekarza były „dziurawe jak sito”, a jej organizm był bardzo wyczerpany i nie radził sobie z chorobą, leżała w szpitalu w Krakowie. Tam ta ocalona, która stała się osobą wpływową, zdobyła dla niej lekarstwo, które mogło jej uratować życie. Przesłała je do szpitala szybką pocztą. Niestety ktoś je ukradł… Nawet to nie złamało ducha dziewczyny. Stefania powiedziała: „Nie szkodzi, widocznie było ono bardziej potrzebne osobie, która je zabrała”. Nie nazwała tego kradzieżą!
Stefania jest wspaniałym wzorem miłosierdzia, miłości Boga i bliźniego, okazywanej w sposób bezinteresowny, wolny i heroiczny. Szła pod prąd presji świata, stanowczo i odważnie. Należy modlić się o to, aby została wyniesiona do chwały ołtarzy jako czytelny znak Bożej miłości i miłosierdzia.