Logo Przewdonik Katolicki

Niezdrowa ekscytacja

Piotr Zaremba
fot. Magdalena Bartkiewicz

Przypomnę, że Benedykt XVI podczas swojego pontyfikatu mocno nawoływał do stosowania logiki: zero tolerancji wobec księży pedofilów.

Któryś tydzień z rzędu trwa debata nad domniemanymi winami papieża emeryta. W czasach, kiedy był przez kilka lat arcybiskupem Monachium, miał nieprawidłowo zareagować na cztery przypadki księży oskarżanych o rozmaite ekscesy seksualne (nie zawsze w ścisłym tego słowa znaczeniu pedofilskie).
Sprawa stała się głośna z powodu raportu sporządzonego przez renomowaną kancelarię adwokacką. Tekst dotyczy ogółu win za nadużycia seksualne w Kościele w Niemczech. Temat kard. Josepha Ratzingera to tylko mały fragmencik. Ale ponieważ rzecz dotyczy papieża seniora, budzi szczególną ekscytację.
No właśnie, ekscytację. Zasadniczym przedmiotem sporu stało się pytanie o obecność lub nieobecność Ratzingera na posiedzeniu rady diecezjalnej 15 stycznia 1980 r., na którym rozpatrywano jeden z tych przypadków. Ratzinger był na niej obecny, zaś w pisanej naprędce odpowiedzi na pytania kancelarii podano, że go nie było. Stało się to podstawą prokuratorskich tyrad, także polskich i także katolickich komentatorów. Winę za nieprawdziwą informację wzięli na siebie prawnicy i kanoniści piszący odpowiedź dla Benedykta XVI. Ale oskarżycielom, choćby Tomaszowi Terlikowskiemu, zadaję pytanie: czy byłoby dziwne, gdyby 95-letni starzec tego po prostu precyzyjnie nie pamiętał?
„Gość Niedzielny” opisał skądinąd te wszystkie przypadki, powątpiewając, czy Ratzinger znał istotę zarzutów i win. Na przykład ta rada diecezjalna z 1980 r. podejmowała decyzję w sprawie księdza dotkniętego alkoholizmem. Miano wyrazić zgodę na jego pobyt w diecezji monachijskiej. Nie umiem ocenić z pewnością każdej z tych historii. Myślę, że nie umieją ani „prokuratorzy”, ani „adwokaci”. Ale nie widzę w nich portretu duchownego z premedytacją tuszującego obrzydliwości.
No właśnie, bo trwa wielki, choć nie całkiem wyartykułowany spór o naturę takich grzechów. Według jednej z wersji księża uwodzący wiernych, także dzieci, mieliby być zwiedzeni przez atmosferę nowoczesności. Także pobłażliwość wobec nich byłaby pochodną współczesnego permisywizmu. Inni przedstawiają to odmiennie. Kościół zawsze miałby być podszyty utajonymi pokusami. A jego hierarchiczna struktura plus władza nad wyznawcami miałaby ułatwiać zamiatanie win pod dywan.
Nie umiem tego rozstrzygnąć. Możliwe, że każda z tych wersji zawiera coś z prawdy. Rozumiem też, że oschłość, małoduszność, przekonanie, że „nas nie wolno rozliczać”, to reakcja wielu kościelnych dostojników. Z tego wyrasta ból i dążenie do zafundowania Kościołowi wielkiego oczyszczenia. Poprzez skandal.
Reakcja to zrozumiała. A jednak logika totalnego „oczyszczenia” też może prowadzić na manowce. Prowadzić do nadgorliwości, wywoływać oskarżenia krzywdzące, obok prawdziwych. W przypadku Ratzingera przypomnę, że koniec lat 70. to kompletnie inna społeczna atmosfera. Wielu hierarchów mogło nie mieć świadomości ani masowości pedofilskich pokus, ani nawet ich natury. Mogli to widzieć w kategoriach wpadek, potknięć, przejściowych ułomności. Przypomnę, że Benedykt XVI podczas swojego pontyfikatu mocno nawoływał do stosowania logiki: zero tolerancji wobec księży pedofilów.
No i jeszcze jedno. Obecna wojna z nim to także wojna z jego wizją Kościoła – tradycyjnego, broniącego prawd niezmiennych, mocnych teologicznych fundamentów. Szczególnie w Kościele niemieckim silna jest pokusa, aby się z tą wizją raz na zawsze rozprawić. Do czego to doprowadzi, to oddzielny temat. Ale nie widzieć tego kontekstu to nie mówić całej prawdy. Niezależnie od tego, ile Joseph Ratzinger naprawdę wiedział o grzechach swoich podwładnych.

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki