Logo Przewdonik Katolicki

Szukanie dziury w całym

Jacek Borkowicz
fot. Magdalena Bartkiewicz

W kwestii walki z nadużyciami seksualnymi nikt, jak do tej pory, nie zrobił w Kościele więcej od Josepha Ratzingera – prefekta Kongregacji Nauki Wiary, potem zaś papieża Benedykta XVI.

W „Tygodniku Powszechnym” Artur Sporniak, opisując raport o przypadkach pedofilii w archidiecezji monachijskiej, stwierdza, że „Ratzinger (…) nie wyróżniał się wśród innych hierarchów w podejściu do pedofilii – uczestniczył w systemowym ignorowaniu krzywdy ofiar i bagatelizowaniu przestępstw duchownych”. Dowiadujemy się też, że papież emeryt, odpowiadając na stawiane w raporcie zarzuty, „zasłania się niewiedzą albo pomniejsza skalę krzywdy”. To i tak bardzo łagodnie sformułowana krytyka, jeśli porównać ją z innymi komentarzami, których setki pojawiły się w polskich mediach zaraz po pierwszych depeszach na ten temat. Jeśli zajmuję się tutaj akurat krótką notatką redaktora Sporniaka, to tylko dlatego, że pismo, które reprezentuje, jest jednak periodykiem poważnym. Z niepoważnymi polemizować chyba nie warto.
Sęk w tym, że w owej sprawie prawie wszystkie opinie, komentarze do nich oraz komentarze do komentarzy formułowały osoby, które raportu nie czytały. Nie zrobili tego nawet dziennikarze obecni na konferencji prasowej kancelarii prawniczej, która raport przygotowała, a przecież to oni puścili w świat bulwersującą wiadomość, wokół której aż do tej pory ubija się pianę. Nie zrobili, bo nie mogli – przed konferencją nikt z zewnątrz nie miał możliwości przeczytania liczącego prawie dwa tysiące stron dokumentu. Ale minęło już trochę czasu, by zauważyć, że w rzeczonym raporcie arcybiskupowi Monachium Josephowi Ratzingerowi poświęcono 66 stron, włącznie z odpowiedziami papieża emeryta oraz repliką na nie ze strony kancelarii. Nie jest nadludzkim wysiłkiem ich przeczytanie i samodzielna ocena.
Żaden z czterech opisanych tam przypadków nie zasługuje na kwalifikację poważnego zarzutu pod adresem Ratzingera. Piszę to, mając świadomość, czego naprawdę dotyczą poważne – i niestety prawdziwe! – zarzuty pod adresem księży z pedofilskimi skłonnościami oraz kryjących ich hierarchów. Tymczasem w żadnym przypadku nie ma dowodu na tuszowanie przez arcybiskupa Monachium wykroczeń podległych mu księży. Przeciwnie, raport daje nam kilkakrotne przykłady jednoznacznej i zdecydowanej reakcji Ratzingera w momentach, gdy na kapłana padał nawet cień podejrzenia. Wszystkim diecezjom świata życzyć by można, by w ciągu pięcioletnich rządów ich pasterza wydarzyły się tylko cztery przypadki – i to nawet nie „ignorowania krzywdy ofiar”, ale sprawy domagające się wyjaśnień. Chociaż, prawdę mówiąc, do tej ostatniej kategorii kwalifikuje się tylko jedna: przypadek księdza Petera Hullermanna. Pozostałe trzy to szukanie dziury w całym. Kancelaria prawna ma prawo tak postępować, w końcu od tego jest. Ale to nie znaczy, że z tego powodu my, katolicy, możemy rzucać cień na człowieka.
Jest jednak coś jeszcze ważniejszego. W kwestii walki z nadużyciami seksualnymi nikt, jak do tej pory, nie zrobił w Kościele więcej od Josepha Ratzingera – prefekta Kongregacji Nauki Wiary, potem zaś papieża Benedykta XVI. Próby przypisania mu skazy, z którą właśnie on zdecydowanie walczył, nie można uczciwie ocenić inaczej niż jako tendencyjną chęć „poprawiania” najnowszej historii Kościoła. Tylko dlatego, by nie czynić jej pozytywnym bohaterem papieża, z którego poglądami na świat komuś jest nie po drodze. I do tego wątpliwego moralnie działania, niestety, przyłożył rękę redaktor Sporniak.

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki